[390] Peryod VI.
O sroga próżność, nie masz nic nikędy,
Tylko bojaźni i nadzieje błędy,
Nie masz pewności, choć kto w ręku trzyma,
Niechaj nie wierzy; mocno-li ją z-ima,
Wyśliźnie rybą; sfolguje-li w dłoni,
Ptakiem uleci, co go nie dogoni.
A to najbardziéj serce ludzkie ślepi,
By co najwcześniéj było i najlepiéj,
Kochać nie umie; aż skoro postrada,
Dopiéro wtenczas, ale późno, biada.
Niedyskretna śmierć specyały woli
I tam nas tyka, gdzie najbardziéj boli,
W skok w gardło spuszcza, nie bawiący usty,
Kawałek, który osobne ma gusty.
Między tysiącem urwać sobie życzy,
Ten skołoźrywe jabłko ogrodniczy,
Który cały sad ludzkiego rodzaju
Za grzech Adamów arendował w raju,
I Ewy, pierwszéj naszéj rodzicielki.
Na toż-eś szczepił, gospodarzu wielki?
Na toż świętéj krwie swéj polewasz rosą,
Żeby go ostrą pustoszyła kosą
Ta głodna, chuda, ta jędza łakoma?
Lecz nie mnie w rządy tego ekonoma
Wdawać się, rzecz jest utrapionéj duszy.
Nie trawi-ć śmierć, nie, ale tylko suszy
Jego owoce i odda do braku
Dobrych ode złych jako na przetaku.
Nie licz nas wtenczas między temi drzewy,
Boże nasz, które z ręki staną lewéj;
Lecz daj, żebyśmy z téj śmierci suszarnie
Do niebieskiéj się dostali śpiżarnie,
I tam gdzie wierne twoje owce poślą,
Oglądali się z swoją latoroślą,
Kozłowie w sadzie gdy nie mają sprawy;
Racz-że na stronie postawić nas prawéj.