Troski i mojéj żałosnéj przygody,
Człek nieszczęśliwy, piszę peryody,
Łzami nie wodą okrutnéj ruiny
W bańkach mych oczu przetaczam godziny.
Znieścież się do mnie wszyscy, co na świecie,
Serdeczne razy swe opłakujecie;
Znieś Janie wszytkie Kochanowski smutki,
Któremiś nucił dziecinie malutkiéj;
Nie mogły żadne dotrzymać hamulce
Łez, któreś po swéj wylewał Urszulce,
Ażeś późnemu napisał to światu,
Że boleśniejsza niźli od bułatu,
Którą śmierć w dzieciach da rodzicom, plaga,
Ach jakoż bardziéj serce me przemaga
Niezagojona, póki żyję, rana,
Która mnie nęka, śmierć mego Stefana,
I gorzéj niż wrzód cierpliwego Joba,
Z gruntu tak ciężka przejęła choroba,
Co duszę, ciało, zmysł, rozum kaleczy,
A kto ją zadał, ten ją tylko zleczy.
Trucizna goi, tak mówią, truciznę,
Nie pierwéj i ja na mém sercu bliznę
Poczuję, srodze tą troską otruty,
Aż w zimnéj trumnie, aż ziemią przysuty.
Żal mój mnie karmi, poją mnie łzy moje,
Nie tuczy-ć prawda, nie tuczy, obojeoboje.
Owszem ze szpików mdłe wysusza kości;
Kto ze mną nie je, rozumiem, że pości.
Lubo się śmieję, przy téj dobréj woli
W chore mi oczy nasypuje soli;
Płaczliwe myśli i ciężkie wzdychania
We dnie i w nocy u mnie miasto spania.
Nie budźcież mnie, nie, wrzaskliwi koguci,
Aż trąba, która umarłych ocuci,
Któréj echu człek żaden nie ulęże,
Z moim mnie synem kochanym dosięże.
Tam cię przywitam i pocałuję cię,
Wdzięczny Stefanie, me jedyne dziecię.