[393] Peryod X.
Omyte łzami rodzicielskich źrenic
Kości tu leżą, oczywistym, że nic
Nie masz trwałego na ziemi, dowodem,
Mrzéć złym i dobrym i starym i młodym.
O śliczny kwiecie, mój kochany synu,
Dopiéroś był wszedł, a już cię z dziardynu
Serca mojego ostrym sierpem ścina
Nieubłagana płaczem Libityna.
Co mówię? kości jeszcze nie skościały,
A już żelaza, już zbroje dźwigały.
Ledwie pierwszy mech wąsem znaczy męża,
Uprzedza lata, naturę zwycięża,
Jeszcze nie znały piękne skronie brzytwy,
On już marsowe odprawiał gonitwy,
Umiał już drzewo złożyć do potrzeby
I konia zażyć i pałasza, gdzieby
Nad chryą drugi w szkolnym prochu siedział.
Natura w leciech ludzkich robi przedział:
Co prędzej źreje, stara to powiada
Przypowieść, prędzéj z swego śniatu spada;
Gdzie się z dziecinnym młodzieńczy wiek styka,
Wpadł, ach wpadł śmierci niespodzianéj w łyka,
Wpadł w łyka śmierci nieruszonéj płaczem.
Przebóg, wróć mi go, ach wróć mi go, zaczem
Swéj dojdzie pory, albo ja tymczasem
Tobie, o pani, pójdę w grób opasem.
Boże, od wieków który słyniesz cudy,
Każ mi go wrócić téj tyrance chudéj,
Albo jak przykład w pelikanie stary,
Pozwól mi zaledz jego smutne mary.