[393] [394] Peryod XI.
W sławnych Atenach, wielkiéj gdy Grecyéj mieście
Egeus rozkazował królem (nie jużeście
Z ciężkich razów okrutnéj wyjęci fortuny,
Których Bóg groźnych bereł chciał tu mieć piastuny,
I owszem, im kto do góry się wspina,
Tym szkodliwsza, gdy spadnie, czeka go ruina;
Im kto co kochańszego w tym żywocie traci,
Cięższym to żalem, większym frasunkiem to płaci)
Przegrał bitwę z Minosem, co panował Krecie,
Więc jakiekolwiek poda zwycięzca na świecie,
Brać musi zwyciężony kondycye: a ten
Każe, żeby młodzieńców siedmiu co rok z Aten
Na żer sprośnéj potworze, pół-chłopa, pół-byka,
Co najdorodniejszego słano niewolnika.
Już trzy lata minęły tak okrutnéj dani,
Już dwadzieścia i jeden na mord on posłani.
Na czwarty rok Tezeus, syn królewski, losem
Jechać miał i w Krecie się przywitać z Minosem.
Jakie wasze żegnanie było, ojcze, z synem?
Dosyć płaczu, szkoda go budzić tym terminem;
Wieleś tam razy z serca ciężko westchnął, wiele
Łez puścił, uważając śliczne członki w ciele;
Tedy te psów niesytéj Pazyfai płodu,
Ach, biedny ojcze! będą uśmierzeniem głodu.
Tę piękną twarz, te oczy sprośnemi pazury
I zęboma nieczysty mieszaniec natury
Poszarpie! Naostatek po długich lamentach
Czarne żagle rozkaże wieszać na okrętach.
Potém wyprowadzając: „Wieczny Boże! rzecze,
Tedy mój nie na wojnę, na strzały, na miecze
Syn jedzie, lecz na obrok obrzydłego cuda.
Niech się nad nim ta sprośna nie pastwi paskuda.
Daj rozum, użycz siły i tyle sposobu,
Albo ja z nim pospołu wstępuję do grobu.
Nasyć inszą krwią serca tyrańskiego głody,
Zmiękcz go, niech się tak pięknéj użali urody.
A ty, mój drogi synu, jeżelić Bóg wieczny
Pozwoli tryumfować z gadziny wszetecznéj,
Pomni-że białym żaglem, wracając do domu,
Swoje ozdobić łodzie; inaczéj pogromu
[395]
Znak widziawszy zdaleka, tęż czarną odziedzę
Uprzedzę śmiercią moją, nowinę uprzedzę
O twém zejściu żałośném.“ Odda listy potem
Do Minosa, lub każe okupić go złotem,
Lubo inszych stu zań dać; uczynić to gotów
Dla miłości ku synu i jego przymiotów.
I znalazła u Boga miejsce jego modła,
Bo ledwie go zoczyła, zaraz się uwiodła
Niezwyczajną urodą piękna Aryadne,
I wyjście z labiryntu pokazała snadne,
Po rozpuszczonéj z kłębka od samych drzwi przędzy,
Że wziąwszy ją, zabiwszy Minotaura, prędzéj,
Aniżeli się ojciec mógł spodziewać stradny,
Wsiadł na morze z pomocą swojéj Aryadny.
Zapomniał, czyli w wielkim nie dospiał ukwapie,
Białych żaglów powiesić; a gdy w czarnéj kapie
Z góry ujrzy Egeus okręt, z ciężkim płaczem
Tę mając śmierci syna swojego tłómaczem,
Z onéjże góry srogim szybem w morze wpadnie,
Mylnych pociech żalowi szukający na dnie.
O rodzicu, po stokroć, tysiąckroć, szczęśliwy,
Choć umierasz, gdy wraca twój Tezeus żywy!
Tam i ja ubogi ociec, tonę w morzu
Łez moich. Ale nie tak w wiecznym konsystorzu
Padł dekret; nie zostanie po mnie, nie zostanie,
Mój Tezeus; czemuż mnie uprzedzasz, Stefanie!
Ach nie masz na tym świecie, niestetyż mnie! żadnéj
Nie masz, co-by cię mogła dobyć, Aryadny
Z labiryntu, w którym w grobowe nas ćwikle
Żadne na świecie nicią nietrafiane wikle.
Tonę, ociec nieszczęsny i umieram nagle,
Czarne widząc, niestetyż, lecz nie darmo, żagle;
Gdy Polska z tureckiego cieszy się pogromu[1],
Ja bez uszu, bez zmysłu, powracam do domu.
|