[240]Canzona XXII.
Ułożona w r. 1349, ale ją poeta przerobił całkiem w r. 1356.
Co czynić? Cóż mi radzisz o! Miłości?
Już chyba umrzeć jest pora!
I nawet — po co się ociągać dłużej
Gdyż byt mój śmierci Laurze mej zazdrości —
I dusza moja wskróś chora,
Kiedy już więcej Pani swej nie służy,
To cóż jej z ziemskiej podróży,
W której ni z nią jest, ni się jej doczeka!?
Tak, niby wieczny kaleka,
[241]
Tem żyję, co mię zabić nie zaniecha,
Gdyż z Laurą wszelka znikła mi pociecha!
Miłości! z tobą wspólnie ja się żalę,
I lżej mi bywa, jeżeli
Wiem, że ty ze mną dzielisz mą męczarnię.
Boć przecię razem i na wspólnej skale
Rozbicie wspólneśmy mieli —
I jednocześnie, dzień nam luby, marnie
Wiecznie zazdrosna noc garnie!
Zdołamże w pieśń mą tchnąć mej piersi tętna?
O! ziemio ty obojętna!
Czy wiesz: że z Laurą, którą w sercu grzebię,
Twe wszelkie dobro precz odeszło z ciebie?
W niej wszystko mając, próżna własnej chwały
Tyś zaniedbała mieć w cenie:
Że Bóg ci gościem swego dał Anioła,
I że cię błogie stopy jej deptały!
Bowiem, tak piękne istnienie,
Dziś niebo nawet przyozdobić zdoła —
A ja, który bez niej zgoła
Życia ni siebie kochać już nie mogę,
Serca ukoić chcąc trwogę,
Do mnie ją wołam — choć wiem że daremnie —
Jednak tem tylko byt mój żywię we mnie!
Biada! Już prochem są jej wdzięczne lica,
Z których świadectwo o Niebie
Dniało, i wszelkich cnót niebiańska chwała!
Dziś w innym kształcie Raj się nią zachwyca —
Bowiem zasłonę już z siebie
Zdjęła, co czci jej kwitnąć przeszkadzała,
I rozebrawszy się z ciała,
Tak przemienioną przyoblekła postać.
Że tem piękniejszą pozostać
Musi, im dzielniej, ta, co ją upiększa,
Wieczna jest piękność od doczesnej większa.
Tym się urokiem ona gdy uśmiecha,
Niekiedy zejść jej jest dano
[242]
Do mnie, którego wie, że uszczęśliwi —
I to jest pierwsza doli mej pociecha.
Drugą jest słodkie jej miano,
Które w mem sercu dźwięczy jak najtkliwiej.
O! tak jest — tem ona żywi
Otuchę we mnie, która bólem zbladła.
Z kwiatem jej życia opadła!
Miłość to moja zna, i mam nadzieję
Laura też, która Wiedzą Prawd istnieje.
O białogłowy! coście podziwiały
Wasz z nią stosunek najtkliwszy.
Mimo, że do was z Niebios zeszła błogo —
Niech wam mnie będzie żal, nie tej, co z Chwały
Doczesnej w Wieczną wstąpiwszy,
Chce bym był, bez niej będąc, bez nikogo!
Tak, że jeżeli jej drogą
Pójść z nią nie mogąc, duch mój tu zostawa.
Tylko Miłości to sprawa,
Że dni mych wątku nie śmiem tknąć niezwłocznie —
Gdyż oto z ust jej taką mam wyrocznię:
— Okiełznaj boleść co twe męstwo kruszy,
Bo zbytkiem żądzy się traci
Raj upragniony, a w nim — pomnij przecię
Ta, którą sądzisz zmarłą, zwlokłszy z duszy
Szatę swej ziemskiej postaci,
Już tylko tobą tęschni w lepszym świecie —
I jeśli tu jest poecie
Lżej, gdy jej pamięć nieustanie chwali,
Błaga cię, aby i dalej
Sławić ją serca było ci potrzebą,
Jeśliś w jej oczach czytał kiedy Niebo!
W pogodę, w ustroń majową,
W wesołość która o cierpieniach nie śni,
O! nie chodź, moja ty pieśni!
Bo nie dla ciebie śmiech, ni płoche słowo,
Niepocieszona w czarnej szacie wdowo! —