Pieśni ludu/Wstęp
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | [Wstęp] |
Pochodzenie | Pieśni ludu |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1892 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pomimo, że etnograficzne piśmiennictwo polskie posiada bogaty dział pieśni ludowych, a sam Kolberg wypełnił trzydzieści kilka tomów muzyką i śpiewami ludu, to jednak dotąd nie mieliśmy książki popularnéj z etycznym wyborem wszystkich rodzajów pieśni i melodyj ludu naszego. Taki zaś wybór tej poezyi słowa i tonów był niezbędny dla powszedniego użytku u nas i w ogóle dla wszystkich lubowników muzyki, oraz dla ludzi miłujących rzeczy słowiańskie. Taki całokształt i wyczerpujący podręcznik był pożądany dla chcących się obeznać z przedmiotem, lub wykładających literaturę ludów słowiańskich z katedr. Książka niniejsza, chcemy, by spełniła to zadanie, obejmując zbiór pieśni, który powstał następującym sposobem:
Od moich lat naj młodszych lubiłem bardzo przysłuchiwać się pieśniom ludu. Starodawne jego melodje poruszały mię dziwnie do głębi, wprawiały w jakiś nastrój, z którego zdać sobie sprawy nie umiałem. Roku 1861 gdy byłem uczniem w 4-ej klasie, miewał u nas serdeczne opowiadania z dziejów literatury naszej Kazimierz Wł. Wójcicki, jak wiadomo, jeden z pierwszych zbieraczów pieśni i przysłów. A więc rzecz naturalna, że wziąłem się wówczas z zapałem do zbierania przysłów, pieśni i podań z ust ludu w Jeżewie (pod Tykocinem), gdzie na wakacje i święta do rodziców jeździłem. Gdy pieśni wyczerpywały się w naszej wiosce, poszukiwałem śpiewaczek w sąsiednich siołach i okolicach. Stare wieśniaczki bywały najbogatszą skarbnicą. Sędziwa Miastkowska ze Złotoryi, Rynarzewska z Radul (wsie nadnarwiańskie) umiały po setce dawnych pieśni, mało już śpiewanych
przez ich córki i wnuczki. Będąc studentem Szkoły Głównéj (w latach 1865—8) od żon stróżów przybyłych do Warszawy z różnych zakątków prowincyi zapisywałem liczne odmiany pieśni. Oskar Kolberg, z którym wtedy zaprzyjaźniłem się, zanotował mi melodję niejednego z tych śpiewów. Podobne poszukiwania prowadziłem i w Krakowie (r. 1868—71).
Materyał ten etnograficzny od r. 1867 zacząłem zużytkowywać w drobnych artykułach, książeczkach dla ludu, lub obszerniejszych pracach (Obchody weselne, r. 1869). W niektórych zakątkach kraju znalazłem w papierach domowych i starych silva rerum teksty dawnych śpiewów. Miałem
także uprzejmie udzielone sobie całe nieogłoszone jeszcze zbiory pieśni ludowych jak np. ze stron płockich zbiór p. Dębskiego. Wszystko to razem zebrane utworzyłoby dzieło nader obszerne, ale tylko dla szczupłego zastępu etnografów pożyteczne. Nie godziło się więc zapominać o korzyści dla szerszego koła czytelników, dla których więcej pożądany był wybór etyczny tego, co sam przez lat 30 w kraju zebrałem, co porównałem i zestawiłem ze wszystkiemi zbiorami innych.
Porównywując to, co śpiewał mi lud w różnych stronach, z ogłoszonymi zbiorami jego pieśni ze stron tychże, przekonałem się, że nawet poważni etnografowie popełniali często błędy w spisywaniu tekstów. Oto notując słowa dyktowane im potocznie przez śpiewaczkę, nie kazali potem śpiewać całej pieśni, co koniecznem jest, żeby rytm w tych słowach skorygować. Każda bowiem wieśniaczka, wolno dyktując, traci poczucie rytmu i dla jasności treści niektóre wyrazy dodaje, opuszcza lub przestawia; co dopiero podczas jej śpiewu można poprawić. Do tego, prawie co wioska i okolica, każda pieśń śpiewaną jest z pewnemi odmianami a czasem z połączeniem dwóch pieśni w jedną lub odwrotnie. Ilość tych odmian bywa niezliczona na szerokiej przestrzeni kraju. W niniejszej przeto antologii zadanie moje polegało na tem, aby w ogromie materyału wyszukać teksty i odmiany możliwie pierwotne, jasne a pełne; proste a charakterystyczne.
W ciągu tych lat trzydziestu zeszło już do grobu całe starsze pokolenie wieśniaczek, pamiętających owe czasy, kiedy to jeszcze ani drogi bite i koleje żelazne, ani służba wojskowa lub miejska, ani śpiewki operetkowe i ludność fabryczna, nie roznosiły w ustronia wiejskie światowych naleciałości. Młode pokolenia śpiewają coraz mniej, a uganiają się za garderobianym polorem. Czysta barwa tak rdzennie swojska i słowiańska blednie w szarej mgle kosmopolitycznej. Porównawcza przeto praca niniejsza jużby więc wśród ludu przedsięwziętą na nowo być nie mogła, a jakkolwiek nazwać jej wyczerpującą nie śmiem, pozostanie jednak w tym kierunku niestety podobno pierwszą a może i ostatnią. Tylko w książce niniejszej nie zdołaliśmy pomieścić wszystkich tekstów i melodyj, pozostawiając to do drugiego jej wydania.
W średnich wiekach mieli Polacy swoją poezję bohaterską, czego dowody mamy w kronikach, ale poezja ta (na widowiskach nawet wygłaszana) zamilkła, ustępując miejsca kultowi dziejopisarstwa. Obok bohaterskiej mieli Polacy bogatą w uczucia a świadczącą o potężnym ustroju rodziny i obyczaju poezję serca. Owa liryka wspólną była ludowi i szlachcie. Kastowość społeczna, nie wytworzyła u nas odrębności w obyczaju rodzinnym i w poezyi wykwitającej z tak humanitarnego uczucia jak miłość i liberalnego organu jak serce ludzkie. Prawdziwy rozdział zaczął się dopiero od zakwitnięcia poezyi drukowanej i pojawienia się książek w domu szlacheckim Wtedy owa dawna poezja samorodna, bezimienna, wspólna dworowi i chacie, zaczęła tracić swoją twórczość. Zapominana po dworach, została przechowana choć może tylko w szczątkach pod strzechą, przez lud daleki od wpływu literatury książkowej i ztąd w oczach następnych pokoleń została poezją gminu.
Im dalej w przeszłość, tem mniejsze były różnice obyczaju domowego
warstw społecznych. Prababki nasze razem z czeladką swoją zasiadały do kądzieli i do pieśni. Jeszcze na początku XIX wieku u karmazynowej szlachty na Mazowszu i Podlasiu w czasie godów weselnych śpiewano tak samo przy „oczepinach“ obrzędowego „chmiela“ jak u szlachty szaraczkowej. Już za naszej pamięci wyszło to ze zwyczaju u szaraczków, a pozostało tylko zwyczajem „ludowym“. Był zresztą w Polsce między dworem i chatą potężny łącznik obyczajowy, jakiego żaden inny naród słowiański nie posiadał, to jest owa półmiljonowa rzesza drobnej szlachty, co to we dworze z panami a przy pracy w polu z kmieciem obcowała. Wolny ten lud słowiański, rolniczy i rycerski zarazem, był niewątpliwie twórcą większości tych dum wziętych z jego życia. W czarnoziemnej dolinie Gopła
rozbrzmiał się w ustach bogatego kmiecia w tysiąc śpiewnych melodyj kujawiak, a dziarskie piosnki krakowskie wyroiły się bez liczby na wesołych przedmieściach starej stolicy, gdzie możny chłop także najstrojniéj i najbarwniéj się nosił.
Przed laty kilkunastu Kolberg przyrzekł mi pomoc muzykalną w wydaniu niniejszej książki. Ale był zanadto ogromem własnego dzieła zajęty, abym mógł z przyrzeczenia tego korzystać. Rzecz nic na tem nie straciła, bo podjął się tego zadania z obywatelskim zapałem, nie tylko wielki znawca muzyki ludowej, ale i kompozytor niezwykłej miary Zygmunt Noskowski. On to te skromne ale wdzięczne klejnoty rodzinne, wybrane bądź ze zbiorów Kolberga, bądź z własnej swojej notacyi (z ust ludu w Jeżewie i innych okolicach), oprawił po mistrzowsku w kunsztowne ramy akompaniamentu.
Książka niniejsza składa się z pięciu prawie równych działów. Pierwszy obejmuje pieśni przy zwyczajach dorocznych więc: noworoczne, zapustne, gaikowe, wiankowe, sobótkowe, dożynkowe, kolendy i t. d. ogółem
w liczbie 128. W drugim dziale 570 pieśni i śpiewek weselnych składają
niezmiernie charakterystyczny i piękny obraz z życia i obyczaju rodziny
słowiańskiej. Dział trzeci zamyka w sobie 164 dumy i dumki a czwarty kujawiaki, mazury, kołysanki, wyrwasy, piosnki pasterskie i żartobliwe, piąty liczy 585 krakowiaków. Każdy dział stanowi zaokrągloną całość i może być oddzielną książką.
Razem tedy z panem Noskowskim składam miłośnikom muzy słowiańskiej ten samorodny, aczkolwiek w części tylko dochowany, klejnot liryki naszych praojców, przekazując go uczclwym ich wnukom do troskliwego zachowania w skarbcu rodzinnym przy cieple ognisk domowych. W skromnych ukryty on szatach, jak wszystko, co płynie z serca, co proste, prawdziwe a piękne. Ludy słowiańskie, poznawszy go, pokochają, jako słowo, myśl i nutę z krwi i ducha tego plemienia bratniego, które, zamieszkując
rdzeń Słowiańszczyzny, pozostawało od swej prastarei kolebki nieskażone przez wpływy niemieckie, madziarskie, tatarskie i inne, a ztąd przechowało najczystszy charakter obyczaju i zwyczajów narodowo-słowiańskich.
Jeżewo, listopad, 1891.
Zygmunt Gloger.