Pielgrzym Kamanita/XXII. W raju zachodnim

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karl Gjellerup
Tytuł Pielgrzym Kamanita
Podtytuł Romans starohinduski
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Poznańska
Miejsce wyd. Lwów - Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Pilgrimen Kamanita
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.
W RAJU ZACHODNIM.

W chwili, kiedy mistrz wymówił powyższe słowa, spoczywając wraz z uczniami w przedsionku domu garncarza w Rajagaha, ocknął się pielgrzym Kamanita w raju zachodnim, zwanym Sukhavati.
Spostrzegł, że siedzi z podwiniętemi nogami, ubrany w purpurowy płaszcz, połyskujący niby płatek korony kwiatu, pośrodku lotosu tejże samej barwy, pływającego po wielkiem jeziorze. W okół niego widniały na znacznej przestrzeni rozsiane podobne lotosy, purpurowe, pomarańczowe, błękitne i białe, jedne w postaci pąków, drugie nabrzmiałe, gotowe rozewrzeć się łada chwila, a wreszcie inne, nader liczne, rozkwitłe już w pełni, jak kwiat, na którym siedział. Na każdym zaś niemal z nich jaśniała postać ludzka w szatach, wyrastających jakoby z listowia korony.
Spuściste pobrzeża jeziora, okryte najzieleńszem, jakie widział, poszyciem, grały barwami kwiatów, podobnych do wcielonych tu zaziemsko drogich kamieni. Miały blask przeźroczy klejnotów, ale zbyły twardego pancerza kryształu, noszonego w życiu nizinnem i wzięły na się miękką, żywą, gibką strukturę płatków rośliny.
Od brzegów tych biegło zachwycone spojrzenie poprzez drzewa szmaragdowe i rozkwiecone, stojące w grupach, lub tworzących całe zagajniki ku uroczym, skalistym wzgórzom, połyskujących marmurową nagością kształtów, lub okrytych szatą kwiatów. Po jednej stronie rozstępowały się gaje i skały, czyniąc miejsce wspaniałej rzece, której cichy, połyskujący gwieździstym blaskiem nurt zasilał wody jeziora.
Ponad wszystkiem sklepiło się niebo ciemno-szafirowe o tonie coraz to głębszym ku dołowi, a po tem niebie płynęły białe puchate chmurki, na których spoczywały urocze duchy niebiańskie i grały na różnych instrumentach, wypełniając całą przestrzeń dźwiękami.
Na niebie owem nie widniało słońce i światła jego nie potrzeba było wcale, bowiem z chmur, z duchów, z skał i kwiatów, z wody i lotosów, z odzienia błogosławionych, a zwłaszcza z twarzy ich szły blaski przedziwne. Jaśniało wszystko, nie rażąc wzroku, a miłe przepojone wonią ciepło orzeźwiał nieustanny chłód, bijący od wody. Samo już oddychanie tem powietrzem było rozkoszą, której nie dorównywało nic na ziemi.
Kamanita musiał długo walczyć z podziwem, zanim wszystkie owe cudowności przestały go oszałamiać. Dopiero przyzwyczaiwszy się do uważania ich za swe zwyczajne. środowisko, zwrócił uwagę na inne istoty, usadowione podobnie jak on wśród koron lotosowych, pływających po wodzie. Spostrzegł, że czerwono obleczone stworzenia byli to mężczyźni, białe zaś kobiety, zaś innobarwne istoty zaliczały się do jednej lub drugiej płci. Wszyscy ci ludzie byli młodzi, w latach samego rozkwitu i wielką ku sobie wzajem pałali życzliwością.
Szczególniej szem zaufaniem napełnił Kamanitę sąsiad w błękitnej odzieży i uczuł chęć wszczęcia z nim rozmowy.
— Czyż wypada — pomyślał — zapytać tak obcesowo owego dostojnego człowieka? Nie wiem co począć, a radbym wiedzieć, gdzie się znajduję.
Ku wielkiemu zdziwieniu pielgrzyma odpowiedź nastąpiła natychmiast i to bezgłośnie, tak że mąż błękitny nie poruszył zgoła warg swoich.
— Jesteś w Sukhavati, raju błogosławionych.
Mimowoli Kamanita spytał dalej w myśli:
— Byłeś tu, o czcigodny, gdym otwarł oczy, bom cię zaraz ujrzał, powiedz tedy, zaliś razem się tu zbudził ze mną, czy trwasz tutaj oddawna?
— Żyję tu już od czasów niepamiętnych — odrzekł błękitny — i sądziłbym, że trwam od wieków na onem miejscu, gdyby nie widok rozkwitających nowych lotosów, ukazywanie się nowych istot, oraz gdyby nie zapach drzewa koralowego.
— Cóż sprawia ten zapach?
— Sam się przekonasz. Drzewo koralowe, to największy cud w raju.
Bezgłosą tę rozmowę podkreślała muzyka duchów niebiańskich, a każde zdanie wydawało się przy jej dźwiękach głębsze i jaśniejsze zarazem. Wyrażała to, na co słów nie stało, oraz przepajała je mistycyzmem tak dziwnym, że Kamanicie się zdało, iż rozwierają się przed nim głębie niesiężne, z których wyzierają jakieś bezforemne wspomnienia, nie mogące się jakby zbudzić.
— Największym cudem — rzekł po chwili — wydała mi się owa przedziwna rzeka, która zasila jezioro nasze.
— Ganga niebiański! — powiedział błękitny człek, skinąwszy głową.
— Ganga niebiański! — powtórzył Kamanita z zachwytem i znowu doznał, silniej jeno jeszcze, owego uczucia, że otacza go coś, co znać powinien, a czego nie może poznać, podczas gdy tajemnicze tony muzyki zdawały się szukać źródeł owej rzeki w przepastnych głębiach własnej jego istoty.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karl Gjellerup i tłumacza: Franciszek Mirandola.