Pielgrzym Kamanita/XXVI. Łańcuszek z amuletem
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pielgrzym Kamanita |
Podtytuł | Romans starohinduski |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Poznańska |
Miejsce wyd. | Lwów - Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Pilgrimen Kamanita |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Po wyjeździe twym z Kosambi, o ukochany mój, żyłam smutna, trawiona nieutuloną tęsknotą po całych dniach i nocach, trwożąc się twym losem i przyszłością naszą ustawicznie. Nie byłam pewna, czy oddychasz jeszcze powietrzem ziemi, gdyż słyszałam o niebezpieczeństwa tego rodzaju podróży, a w dodatku sobie przypisywałam całą winę, gdyż jam to, uniesiona miłością, sprawiła, iż nie ruszyłeś w drogę powrotną pod opieką ambasadora, zabezpieczony od wszelkiego zła. Mimo to jednak niezdolną byłam żałować tego co się stało, gdyż okolicznościom owym zawdzięczałam wspomnienia, będące całym skarbem moim.
Medini pocieszała mnie, ale nie często udawało jej się rozpędzić mój smutek. Najlepszym mym powiernikiem było drzewo asokowe, pod którem staliśmy onej nocy księżycowej, kiedym wymawiała słowa Damajanti, jak to zapewne pamiętasz. Starałam się nieraz wysnuć odpowiedź z szumu jego liści, lub znak jakiś dostrzec w migotliwych cieniach, rzucanych na ziemię. Ile razy wróżba bywała pomyślna, czułam się szczęśliwą przez jeden dzień, lub dłużej, ale wnet wracała tęsknota, obawy, złe sny i opanowywała mnie gorączka.
Wobec mego stanu dobrze się stało, że okoliczności nie dały mi trwać w bezczynnem, biernem rozpamiętywaniu, ale zmusiły do walki i do zebrania wszystkich sił, chociaż poróżniło mnie to z najbliższemi mi osobami.
Syn ministra coraz natarczywiej prześladował mnie objawami swej miłości i nie mogłam się pokazać z towarzyszkami w parku, by nie stać się zaraz przedmiotem jego zabiegów. Nie robiło to na nim żadnego wrażenia, iż nieraz dawałam mu wprost niegrzecznie do poznania jak go nienawidzę. Rodzice moi popierali te konkury, lekkiemi zrazu napomknieniami, potem coraz wyraźniej, gdy zaś wystąpił otwarcie, zażądali, bym mu oddała rękę. Zapewniałam, płacząc gorzko, że nigdy nie zdołam pokochać Satagiry, co nie czyniło na rodzicach żadnego wrażenia, ale i ja również pozostałam obojętną na ich przedstawienia, pogróżki, prośby matki i gniew ojca.
Wkońcu, nie mogąc inaczej, oświadczyłam że tobie oddałam serce i żadna siła nie zmusi mnie do złamania świętej przysięgi. Zagroziłam też, że jeśli dojdzie do ostateczności, to umrę powolną śmiercią głodową, odmawiając pokarmów.
Rodzice, zmiarkowawszy, że byłabym w stanie tak uczynić, poddali się wkońcu, a i Satagira pogodził się rzekomo z losem i pocieszał się teraz czynami wojowniczemi.
Krążyły podówczas przeraźne wieści o rozbojach Angulimali, który grasował w okolicy, napadając wsi i czyhając na podróżnych, tak, że nikt się nie ważył ruszać z Kosambi, ani przybywać do miasta. Przerażało mnie to bardzo, gdyż obawiałam się że, powracając do mnie, możesz wpaść w jego ręce. Naraz rozeszła się wieść, że Satagira został dowódcą wielkiego wojska, na czele którego ma ruszyć celem oczyszczenia okolicy i schwytania samego Angulimali. Przysiągł podobno, że tego dokona, albo padnie w walce.
Nie cierpiałam syna ministra, teraz jednak, kiedy ruszał na bój, życzyłam mu powodzenia i błogosławiłam jego orężowi.
W jakiś tydzień potem byłyśmy z Medini w ogrodzie, gdy z ulicy doleciały okrzyki. Medini pobiegła dowiedzieć się i wróciła z wieścią, że Satagira wraca w triumfie do miasta, pobiwszy i schwytawszy rozbójników, a wiedzie również Angulimalę, który dostał się żywy w jego ręce. Medini namawiała mnie, bym z nią i Somadattą wyszła na ulicę, ale nie chciałam się pokazywać Satagrze w tłumie wielbicieli jego zwycięstwa, tedy zostałam uradowana bardzo, że drogi są wolne i ukochany mój będzie mógł przybyć. Ludzie tak mało znają drogi własnego losu, że wielbią, jak ja to uczyniłam wówczas, dzień, w którym życie ich doznaje tragicznego przełomu.
Następnego dnia wszedł ojciec do mego pokoju i, podając mi łańcuszek kryształowy z amuletem z tygrysiego oka, spytał czy go poznaję.
Zdawało mi się, że padnę na ziemię, ale zebrawszy siły, odparłam że podobny jest do łańcuszka, jaki ty nosiłeś na szyi.
— Nie jest podobny, jak mówisz, — ozwał się ojciec z okrutnym spokojem — ale jest on w rzeczywistości łańcuszkiem Kamanity. Satagira znalazł go na szyi Angulimali i poznał zaraz. Opowiedział mi zajście w ogrodzie przy sporze o twą piłkę i oświadczył, że, zerwawszy amulet z piersi przeciwnika, miał go w ręku i przypatrzył mu się dobrze. Niema mowy o omyłce. Badany na torturach, Angulimala zeznał, iż napadł przed dwu laty karawanę Kamanity, wracającą do Ujjeni i, wymordowawszy służbę, jego samego wziął do niewoli. Posłał po okup do rodziców pojmanego, ale gdy pieniądze nie doszły na czas, zabił go, wedle zwyczaju swej bandy.
Słysząc te straszne słowa, byłabym zemdlała, gdyby nie jedna myśl, dająca mi błysk nadziei.
— Satagira — krzyknęłam — to człowiek zły i podstępny! Nie cofa się przed żadnem oszustwem, a uparł się mieć mnie za żonę. Jeśli oglądał wówczas tak dokładnie łańcuszek, to mógł teraz kazać zrobić podobny, a choćby nie schwytał Angulimali, to mogło go pobicie rozbójników naprowadzić na myśl powiedzenia, że znalazł łańcuszek wśród nich i że zeznali, jako Kamanita został zabity.
— Niemożliwa to rzecz, córko moja, — powiedział ojciec — jestem jubilerem i znam się na różnych wyrobach. Spójrz na złote uszka, łączące poszczególne kryształy, a przekonasz się, że metal jest czerwonawy. My używamy do stopów srebra, nie miedzi, i metal nasz jest bledszy, poza tem zresztą wygląd surowszy i mniej artystyczny świadczy, że łańcuszek ten zrobiony został w górzystej części kraju.
Chciałam odpowiedzieć, że sam jako biegły jubiler mógł się dopuścić fałszerstwa, gdyż wszystkich posądzałam o spisek przeciw naszej miłości, ale poprzestałam na oświadczeniu, że łańcuszek ten nie jest dla mnie żadnym dowodem śmierci Kamanity.
Ojciec poszedł rozgniewany bardzo, ja zaś, zostawszy sama, oddałam się rozpaczy nieopisanej.