Pielgrzym Kamanita/XXVII. Sąd boży (Saccakiriya)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pielgrzym Kamanita |
Podtytuł | Romans starohinduski |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Poznańska |
Miejsce wyd. | Lwów - Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Pilgrimen Kamanita |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pierwsze godziny nocy spędzałam zawsze na „Terasie Beztroskich“ sama, albo w towarzystwie Medini. Dnia tego byłam sama, co odpowiadało chwilowemu nastrojowi mej duszy. Księżyc jaśniał zupełnie jak wówczas, ja zaś stałam pod wielką, rozkwieconą asoką, błagając jej, by mi zesłała jakiś znak ku uciszeniu mego łaknącego pociechy serca. Powiedziałam sobie:
— Będę liczyła do stu i jeśli, zanim skończę, spadnie mi do stóp kwiat barwy szafranu, to ukochany mój żyje.
Gdym doliczyła do pięćdziesięciu, spadł kwiat, ale miał kolor pomarańczy. Począwszy od ośmdziesięciu liczyłam coraz to wolniej. Nagle rozwarły się z trzaskiem drzwi pomiędzy terasą a murem domu, skąd wiodły schody na podwórze, używane wyłącznie jeno przez pomocników ogrodowych i ogrodnika.
Wkroczył ojciec, za nim Satagira na czele uzbrojonych od stóp do głowy żołnierzy, a pośród nich ujrzałam mężczyznę wyższego od reszty o głowę. Dziwny ten korowód zjawił się całkiem nagle, dwaj żołnierze stanęli u drzwi wchodowych, inni zaś podeszli ku mnie, przyczem zauważyłam, że olbrzym posuwa się z trudnością, a za każdym jego krokiem brzęczą i dzwonią łańcuchy.
W tej chwili spadł prosto pod stopy moje szafranowy kwiat asoki, ale zdumiona przestałam liczyć, nie wiedziałam przeto, czy stało się to po liczbie sto, czy przedtem.
Gdy olbrzym stanął przede mną, spostrzegłam jego łańcuchy obciążone kulami, łączące szyję i nogi, a trzymane przez żołnierzy. Ręce miał w tył związane. Na szyi miał, niby skazaniec, wiedziony na ścięcie, wieniec kwiatów kaniwary, zaś kosmata pierś i głowa posypane były tartą cegłą. Strasznie wyglądał z nastroszonemi włosami i rudą brodą, zarastającą mu całą twarz. Łysnął ku mnie oczyma, ale zaraz wbił: spojrzenie w ziemię i wydawał się przerażonem, złem zwierzęciem.
Nie potrzebowałam pytać, kogo mam przed sobą, bowiem wieniec skazańca nie zakrywał owego straszliwego naszyjnika z palców ludzkich, od którego wziął imię (angulimala = naszyjnik z palców).
Satagira ozwał się nagle:
— Powtórz, Angulimalo, tej szlachetnej dziewicy, to coś zeznał na torturach, mianowicie, żeś zamordował haniebnie młodego kupca z Ujjeni, imieniem Kamanita!
— Kamanita nie został zamordowany, — ozwał się ponuro — ale wzięty do niewoli i zgładzony, jak tego — żądają ustawy nasze.
Powtórzył mi w kilku słowach to, co wiedziałam: już od ojca, ja zaś, słuchając, stałam oparta o pień asoki z paznokciami wbitemi w korę, by nie upaść. Gdy skończył mówić, wydało mi się, że wszystko kręci się: wkoło mnie. Ale nie poddałam się.
— Jesteś bezwstydny zbój i morderca! — powiedziałam. — Nie wierzę twoim słowom. Mówisz jak ci kazał ten, w którego moc podały cię zbrodnie twoje!
Uczułam nagłe natchnienie, tak że, sama zdziwiona, dostrzegłam w tem błysk nadziei.
— Nie śmiesz mi nawet spojrzeć w oczy, — zawołałam — choć boją się ciebie wszyscy, ja zaś jestem jeno bezbronną dziewczyną! Nie masz odwagi spojrzeć mi w oczy, gdyż to, co powiadasz, jest nikczemnem kłamstwem!
Angulimala nie podniósł oczu, ale roześmiał się złośliwie i odparł głosem skrępowanego zwierzęcia.
— Na cóż mam ci patrzeć w oczy? Pozostawiam to młodym kawalerom. Nie uwierzyłabyś spojrzeniu bezwstydnego zbója, jak nie wierzysz słowom jego. Nie miałabyś za nic nawet przysięgi mojej pewnie?
Zbliżył się o krok i dodał:
— A więc, dziewczyno, niechże się odbędzie sąd boży!
Pochwyciłam spojrzenie jego, gdy wznosił oczy ma księżyc, tak że dostrzegłam jeno białka pośród rudych, zwichrzonych włosów głowy i brody. Piersi jego dyszały tak, że podskakiwały czerwone kwiaty wieńca, a głos grzmiał jak grom wśród chmur.
— Słuchaj mnie, — wołał — ty, która poskramiasz tygrysy, uwieńczona wężami bogini nocy! Słuchaj mnie, tańcząca w promieniach księżyca, pobrzękująca czaszkami, zgrzytająca zębami, igrająca z czarą krwi, Kali, bogini rozbójników, któraś mnie wybawiła z tylu niebezpieczeństw,... słuchaj mnie! Nie skąpiłem ci nigdy ofiar, przestrzegałem ściśle przykazań twoich, a i z Kamanitą owym postąpiłem jak przystało nam „okupnikom“, gdy okup nie nadejdzie, wedle prawa, które przykazuje rozciąć jeńca piłą na dwie części i zwłoki porzucić na gościńcu. Słuchaj mnie tedy, pani moja, pomóż w onej chwili ostatecznej, rozerwij łańcuchy i wyzwól mnie z rąk nieprzyjaciół moich!
Powiedziawszy to, szarpnął się gwałtownie, łańcuchy zgrzytły i pękły, uwalniając ręce i nogi. Powalił trzymających go żołnierzy, trzeciego zabił kawałkiem łańcucha, zwisającego u ręki i zanimeśmy się opamiętali, przeskoczył przez parapet terasy. Satagira rzucił się za nim z dzikim okrzykiem. Ten jego ruch był ostatnią rzeczą, jaką widziałam.
Dowiedziałam się potem, że Angulimala spadł, złamał nogę, został pochwycony przez straż, potem zginął na torturach w więzieniu, a głowę jego zatkniętą nad bramą miasta widzieli Medini i Somadatta.
Po owym sądzie bożym straciłam całą nadzieję, bo wiedziałam, że szatańska bogini nie sprawiłaby cudu, gdyby sąd nie polegał na prawdzie.
Przestało mnie obchodzić co się ze mną stanie na ziemi, gdzie wszystko było już stracone. Mogliśmy się spotkać jeno w raju zachodnim. Tyś ruszył przodem, ja zaś miałam nadzieję znaleźć się tam niedługo. Szczęście mogliśmy posiąść tam jeno, poza tem zaś wszystko było znikomością.
Satagira wznowił starania, a matka płakała, żaląc się, że umrze z rozpaczy, nie mogąc przeżyć hańby mego staropanieństwa, bo wygląda to tak, jakby wydała na świat najbrzydszą dziewczynę w całem Kosambi. Wobec tego przestałam się opierać.
Nie miałam zresztą do Satagiry tego co dawniej wstrętu. Mówił prawdę, okazał wytrwałość i wierność, a przy tem pomścił śmierć mego ukochanego, tedy zanim rok upłynął zostałam jego żoną.