Pielgrzym Kamanita/XXXII. Satagira
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pielgrzym Kamanita |
Podtytuł | Romans starohinduski |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Poznańska |
Miejsce wyd. | Lwów - Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Pilgrimen Kamanita |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Spędziłam na terasie całą noc, targana nieznanemi mi dotąd namiętnościami, a serce moje i myśli polatały bezwolnie w wichrze burzy na wszystkie strony, niby liście.
Ukochany mój Kamanita żyje, myślałam, ale wieść o małżeństwie mojem doszła doń, choć mieszka daleko i dlatego nie przybył. Jakże wiarołomną, a przynajmniej jak słabą wydać mu się musiałam! Satagira winien był tego poniżenia mego, to też nienawiść ku niemu wzrastała we mnie z każdą chwilą i przyznawałam słuszność twierdzeniu Angulimali, że, będąc mężczyzną, winnabym go była zabić.
Poza tem nęciła mnie ukazana niespodzianie przez rozbójnika nadzieja. Gdy będę wolną, mogę wyjść za ukochanego. Na tę myśl wzburzenie mnie takie ogarnęło, iż pulsowanie krwi omal nie rozerwało mi serca i skroni. Nie mogąc nawet dowlec się do ławki, padłam na marmurową posadzkę i straciłam zmysły.
Rzeźwa rosa poranna przywróciła mi świadomość nieszczęsnego bytu mego i przywiodła na pamięć straszliwy problem.
Nie mogłam uwierzyć, iż rzeczywistością było me przymierze z zbójem w celu zgładzenia człowieka, który mnie zawiódł przed domowe ognisko.
Z drugiej strony nie wiedziałam, kiedy mąż mój zamierza wyjechać. Jakże miałam się tego dowiedzieć, a co więcej wybadać jaką obierze drogę, gdy trzyma to wszystko w tajemnicy?
Słowa zbója, czyniące aluzję do sposobów, jakich może użyć piękna kobieta wobec mężczyzny, ukazywały mi całą nikczemność zamierzonego podstępu. Za nic w świecie nie użyłabym zalotności, by uwiedzionego nią wydać w ręce wroga, ale to właśnie rozważanie uświadomiło mi, że nie mam skrupułów co do samego Satagiry, jeno budzą we mnie odrazę niskie i zbrodnicze metody wyrwania mu tajemnicy. Gdybym ją posiadała, gdybym miała w ręku tabliczkę notatkową z wykreśloną linją marszu, nie zawahałabym się ni chwili i zwierzyłabym wszystko Angulimali.
Zadrżałam, bowiem uczułam się współwinną śmierci męża i podziękowałam losowi, który mi rzecz ową uniemożliwiał. Choćbym wiedziała, kiedy jedzie, to o drodze zamierzonej dowiedzieć się mogłam jeno od niego samego, lub jego zaufańca.
Na niebo wypłynęło słońce, złocąc kopuły miasta, ja zaś patrzyłam na cudny widok, doznając atoli innych zgoła uczuć, niż czasu pamiętnych świtów po nocy z tobą spędzonej na „Terasie Beztroskich“. Nieszczęśliwa, jakby postarzała o całe stulecie, wróciłam do pałacu męża.
Chcąc dojść do mego mieszkania, minąć musiałam długą galerję, na którą wychodziło kilka zakratowanych okien. Przechodząc mimo, posłyszałam głosy. Jeden z nich, a był to głos Satagiry, brzmiał jak następuje:
— Dobrze! Wyruszymy przeto dziś jeszcze w godzinę po północy.
Stanęłam mimowoli. Dowiedziałam się, kiedy rusza. Ale nie znałam drogi. Krew rzuciła mi się do twarzy, a głos sumienia począł wołać: — Uciekaj! Uciekaj! Jeszcze czas! — Ale chociaż czułam całą nikczemność podsłuchiwania, nie mogłam uczynić kroku.
Satagira umilkł. Zapewne usłyszał kroki, które ustały nagle, bo rozwarł szybko drzwi i stanął przede mną.
— Usłyszałam, przechodząc, głos twój — powiedziałam, decydując się szybko — i chciałam spytać, czy nie każesz podać sobie czegoś do zjedzenia, pracując o tak wczesnej porze. Zawahałam się jednak, nie chcąc przeszkadzać.
Satagira patrzył na mnie bez podejrzenia, a nawet z wielką życzliwością.
— Dziękuję ci, — powiedział — pokrzepiłem się już, a także nie przeszkadzasz mi wcale. Przeciwnie, miałem właśnie posłać z prośbą, byś przyszła, ale obawiałem się zbudzić cię ze snu. Potrzebuję bardzo twej pomocy.
Zaprosił mnie do komnaty, gdzie weszłam zdziwiona wielce i zaciekawiona, jakiej może żądać pomocy od osoby, zajętej właśnie zamachem na jego życie.
Na niskim stołku siedział dowódca jazdy, zaufaniec Satagiry. Ujrzawszy mnie, wstał i skłonił się. Satagira posadził mnie koło siebie, uczynił gest dowódcy, by zajął swe miejsce poprzednie i, zwracając się do mnie, zaczął:
— Idzie, droga moja Vasitthi, o rzecz następującą: Muszę udać się niezwłocznie w podróż celem załatwienia sporu w wschodnim obwodzie państwa. Tymczasem ukazały się w okolicy, tuż pod Kosambi groźne bandy zbójeckie, a wieść niesie, iż przywódcą największej z nich jest słynny rozbójnik Angulimala. Ludzie twierdzą z niesłychaną bezczelnością, że schwytany przeze mnie półtora roku temu Angulimala uciekł z więzienia, ja zaś zatknąłem na bramie miasta głowę fałszywą, podobną do jego głowy. Jest to oczywiście śmieszna bajka. Niestety, nowy przywódca bandy nie ustępuje wcale tamtemu łotrowi w zuchwałości, a to, że podszywa się pod jego imię, świadczy, iż zamierza popisać się jakimś świetnym czynem. Muszę być tedy niezwykle ostrożny.
Na małym, wykładanym kosztowną mozajką stoliku leżała jedwabna chustka. Wziął ją i otarł czoło, mówiąc, że mimo wczesnej pory dzień jest nader upalny. Wiedziałam, że strach przed Angulimalą sprowadza mu pot na czoło, ale, miast litości, uczułam dlań jeno pogardę. Nie był zgoła bohaterem i przypadek jeno dał mu w rękę Angulimalę, a olbrzym ten wydał mi się w tej chwili podobnym do straszliwego Bimy z Mahabaraty, przy boku którego ty, mój drogi Kamanito, walczyłeś na równiach Kurukczetry.
— Nie mogę, — ciągnął dalej Satagira — nie mogę iść do wiosek owych na czele wielkich wojsk i radbym wziąć z sobą trzydziestu jeno jezdnych. Tembardziej mi jest atoli potrzebna chytrość, a nawet jąć się muszę podstępu i wybiegów. O tem właśnie mówiłem z wiernym mym Panduką, który mi podał doskonały plan. Wyłożę ci go, abyś nie niepokoiła się o mnie zbytnio w ciągu dni najbliższych.
Wyrzekłam kilka niezrozumiałych słów, mających być podzięką za względy, a Satagira mówił dalej:
— Panduka poczyni jawnie przygotowania do odjazdu, który ma rzekomo nastąpić rano, iść ma ze mną niby to znaczny oddział wojsk w celu wyłapania rozbójników, grasujących po lasach na wschodzie. Mają oni, wiem to dobrze, pomocników i zaufanych w mieście, a przeto dowiedzą się i zostaną w ten sposób oszukani. Ja tymczasem wybiorę się w godzinę po północy z trzydziestu jezdnymi, opuszczę miasto bramą południową i, zataczając wielki łuk, przez wzgórza, pociągnę na wschód. W tej drodze nie chcę się posuwać gościńcami, przynajmniej jak długo nie oddalę się znacznie od Kosambi. Właśnie w miejscowości, przez którą mi jechać wypadnie, leży letni pałacyk ojca twego, gdzie przebywałaś, będąc dzieckiem, musisz więc znać każdą ścieżynę i przesmyk i dlatego to umyśliłem zasięgnąć twej rady.
Oświadczyłam gotowość dania informacyj i, kazawszy sobie podać tabliczkę, wykreśliłam na niej dokładną mapę marszu, czyniąc krzyżyki w miejscach, które szczególniej zapamiętać należało. Zalecałam jedną zwłaszcza ścieżkę, wiodącą przez rozpadlinę, zwężającą się tak, że na znacznej przestrzeni dwu jezdnych obok siebie iść tamtędy nie mogło. Droga ta była zupełnie nieznana, a gdyby nawet rozbójnicy przypuszczali, że istnieje, nie szukaliby tam napewno nikogo.
W jarze tym zabawiałam się, będąc dzieckiem, piłką z Medini, braćmi i malcami naszego dzierżawcy łąk i pól.
Satagira zauważył, że drży ręka moja kreśląca na tabliczce linje i spytał, czy nie mam dreszczy. Odpowiedziałam, że znużyła mnie bezsenna noc. Ujął mą dłoń i z troskliwością wielką powiedział, iż dziwnie zimna jest i wilgotna. Uspokajałam go, bagatelizując rzecz całą, on zaś prosił, bym się szanowała, nie puszczał mej ręki i spozierał w ten sam sposób, jak czasu upornych konkurów swoich. Łakoma owa czułość wzbudziła we mnie wstręt, a nawet przerażenie, oświadczyłam tedy, że czuje się słabą i muszę zaraz spocząć.
Satagira wyprowadził mnie na galerję i, gdyśmy zostali sami, zaczął się usprawiedliwiać. Mówił, że przez czas długi zaniedbywał mnie, forytując matkę swego syna, jednak po powrocie zmieni postępowanie i nie będę już zmuszona spędzać samotnie nocy na terasie.
Serdeczność tą, będąca widmem miłości młodzieńczej, wiernej, wytrwałej i wyłącznie ku mnie skierowanej, wzruszyła mnie zrazu, tak że zawahałam się w postanowieniu. Ostatnie atoli słowa wyrzeczone z słodkawą obleśnością i obrzydłym uśmiechem poufałości zniweczyły wszystko napowrót, bowiem przywiodły mi na pamięć prawa, jakie zdobył do mojej osoby, używając do tego celu podstępu, kłamstwa i zdrady.