[333]
SCENA SZÓSTA.
SZELIGA. Rozrzewniła mnie doprawdy!... Człowiek,
Nieraz się ubrawszy od stóp do głów,
Odprawia pielgrzymki nienajbliższe,
By wreszcie usłyszał rozmowę mdłą,
Gdy oto tu schylona staruszka,
W prochy ziemi nawykła poglądać,
Diamentowem słów światłem darzy!
(głęboko)
Zaiste, tylko podróżnik umie
Podróżować i we własnych stronach
Monumenta odkrywać, lub czynić
Nieznane dla innych spostrzeżenia.
Dlategoto może Anglik, który
Podróżuje najdalej, i często,
Najoryginalniej został sobą...
— Rzeczy, obok których bliscy co dnia,
Opierają swe rubaszne łokcie,
Uderzają wzrok mój, budzą mój słuch...
Podróżuję wciąż i wciąż, jak w Syrji!
(słychać kroki na schodach)
SZELIGA. Cyt! Nadchodzi ktoś, szemrząc do siebie,
Jakby sprawę toczył z każdym schodem.
MAK-YKS. (w głębokim monologu)
Zaiste, że ja wracam do siebie!
(z dwuznacznością)
Lecz zostaje mnie jeszcze wiele piętr,
Wyżej coraz, aż gdzie posiadłości
I samego Durejki... kończą się...
(z krzywym uśmiechem)
Wielkie szczęście, że glob jest w przestworzu,
[334]
Którego nie pomierzyła ludzkość —
Wielkie tak, jak otchłań, i jedyne.
SZELIGA. (półgłosem na stronie) Cokolwiekbądź ta staruszka mówi,
Lepiej jest ostrożnym być z osobą...
MAK-YKS. (wchodząc powoli) Miejsce, widzę, że już mnie odpycha!
(Nie poglądając w stronę Szeligi)
Obmierziono mnie nawet i okno
Tak, że odwracam się odeń, nie chcąc
Ani dnia światłości, ani księżyca.
(do siebie)
Potylekroć tam byłem, i owdzie
Lecz napróżno!
Acz wiem o tem pewno,
Że ani mnie myślano zaniedbać...
Tak — pewność jest o słońcu, iż wstanie,
Ani wątpimy o niem; wszelako
Bywa, iż mróz zniweczy wszystek kwiat,
Niźli wiosenne powrócą tchnienia.
Zajdę jeszcze, zajść muszę jeszcze raz!
O synu Salome mówić z nią będę —
Nic o sobie...
Zbieg różnych ironij
Ściera osobistość — chcieć się nie chce!
(przysiada u stosu ksiąg)
Nieszczęście psowa wolę czynu,
Zamieniając ją w szał lub atonję[1].
Szczęście niemniej wpływa na uczucia,
Czyniąc ludzi tępych i leniwych...
Tamte i te zarówno psuć mogąc,
Są-ż niedolą lub dolą człowieka?...
(wstaje)
Przyjdzie wreszcie i kierunku nie mieć,
Przyjdzie powoli stąpać przed siebie,
Jakby za pogrzebem swego serca
Któś, idący z własną piersią próżną...
Więc z pogodną twarzą!
SZELIGA. (uważnie) To poprostu
Nieszczęśliwy wielbiciel...
Któż ode mnie
Więcej winien mieć dlań względności!
(dajac się słyszeć przybyłemu — do Mak-Yksa)
Po sąsiedzku, witam!
MAK-YKS. — Nie wiedziałem,
Że już po sąsiedzku — lecz przepraszam.
(pozierając dokoła)
Wszystko widzę tak przygotowanem,
Iż zrobi się tu próżnia... lada dzień...
(robi ruch ręką około siebie i mówi na stronie)
Pono że uniosłem... przedmiot główny...
SZELIGA. W Ameryce nie izdebka taka,
Ale salon w każdym bywa domu,
Dla zamieszkujących równie spólny.
Swoich gości każdy w nim przyjmuje,
I nie wadzi to nikomu wcale.
(poważnie)
To jest także postęp społeczności.
MAK-YKS. Europa się wystrzega próżni,
Jak chemiczny proces...
SZELIGA. (męsko) — Stąd też wiele
Istot, które się nie rozłożyły,
Lub nie odebrały sobie życia,
Przechodzi przez inną śmierć — cywilną,
Czyli wyojczyźnia się na stałe...
A z takowychto zmartwychpowstańców,
Co pomiędzy siebie i wspomnienia
Szeroki ocean rozesłali,
Utworzyła się nowa społeczność.
Irlandczyków iluż tam uchodzi
Od swego szmaragdowego kraju!...
(spostrzegając się)
Lecz pana przepraszam. Nazwisko twe
Pochodzi z Irlandji albo Szkocji?...
MAK-YKS. (zimno) W kraju każdym są różne nazwiska,
Zwłaszcza dawne, z zatartych kart dziejów;
Zaś pochodzę ja, zaprawdę, z owych,
O których mówiliśmy pierwej,
Składowych ciał, nie wytrzymujących
Parcia chemicznego Europy.
— Zeznania posuwam do szczegółów
Z powodu, iż mnie pan o nie pyta.
SZELIGA. Przywykłem w podróżach przerzucać się
Z miejsca w miejsce i z tej treści w owę,
Skracając czas przez nabytą baczność.
Dlatego, więcej coś panu powiem,
Dalej posuwając się:
(wyciągając rękę)
— Służby me
Bezzawodnie ofiaruję panu,
Gdyby jego stałą myślą było
W zaoceanowy odpłynąć świat.
(smętnie)
Nie ku temu, zaiste, zbiegłem glob,
By sobie zgromadzić fotografy.
Wiedza wkłada obowiązki: ludziom
Jej udzielić i siebie winienem.
[335]
MAK-YKS. (serdecznie) Mówiących tak, jak pan, słyszę rzadko...
Ale jest źle podawać się chwili,
Iż są, w których nie samą Europę,
Lecz ziemski glob opuściłby człowiek!
(podając rękę i przyjmując)
Wszelako przyjmuję najzupełniej
W danym razie tę bratnią łaskawość.
SZELIGA. (podobnież) Gdy wypadnie zażądać tej ręki,
Będzie służyć.
(poważnie)
— Zważałem, iż dotąd
Społeczeństwo jest tak postawione,
Że zarazem zarabiać i kształcić się
Do niedalekiego można stopnia.
Przyczyna, dla której są uciski
Prawie że moralność dotyczące.
MAK-YKS. (ze szczególnym uśmiechem i różnoznacznie) Dotąd dziwiłem się, że pan za dnia
Spostrzeżenia robi...
SZELIGA. (bystro) Pojmuję żart.
Świat należy i o dniowem świetle
Badać i promieniom tym słonecznym
Niekoniecznie ufać...
(obojętnie)
Ja, na teraz,
Badam raczej położenie okien
Lub podróżnych lunet przecieram szkła,
Ku czemu wszelakie światło służy.
MAK-YKS. (obłędnie) Dla mnie także, o panie, okna te,
Swą osobną mają tajemniczość.
SZELIGA. (żywo) Rzeczywiście? I jaką?
MAK-YKS. — Rzecz drobną —
Szczegół mały...
SZELIGA. (żywo) Niechże pan mnie powie!
MAK-YKS. Arcydrobną rzecz.
SZELIGA. (na stronie) Miałżeby i on
Takimże samym być astronomem!
(Do Mak-Yksa stanowczo)
Proszę z wszelką otwartością mówić,
Zwłaszcza, że jego tu zastąpić mam;
Wszystko mówić proszę — —
MAK-YKS. (wpatrując się w Szeligę)
Niechże więc pan...
Lecz, widzę go tyle —
Zaciekawionym...
SZELIGA. (zimno) To jest z przyczyny,
Że pojąć nie mogę, jakby okna,
Nie obejmujące nic szczególnie,
Prócz nieco przestrzeni...
Prócz tych oto
Astronomicznych ledwo względów,
Mogły mieć dla osób dwóch interes...
MAK-YKS. (ku oknu) Przyjaciele moi... tam mieszkają.
SZELIGA. (przeraźliwie) — A — a!!?
MAK-YKS. Gniazdka w tych drzewach sobie wiją.
SZELIGA. (spokojnie) A!...
MAK-YKS. (opowiadając) — — Różne są to ptaszki — wszystkie znam!
W okna te zlatują na dzień dobry...
Nawyknąłem chleb mój z niemi łamać;
Przeto, niźli sam wyciągnę rękę,
Myśląc o opuszczeniu Europy,
Niźli, mówię, sam będę, jak oni.
Proszę za moimi przyjaciółmi.
(skromnie)
Niewiele rzuca się im, tam i owdzie.
SZELIGA. (wstając od okna) Radbym jeszcze dziś zastąpić pana.
Lecz — zbliża się godzina...
MAK-YKS. — Godzina
Odwiedzin i wizyt — nie z lej sfery
Gości, co, zaiste, że są mili,
Niewymagający... i pamiętni...
SZELIGA. Społeczny świat także ma swe obroty,
Przesilenia swoje i eklipsy[2].
(ku oknu)
Oto jaki zaraz o tej porze
Ruch powozów przez ów rozstęp widać.
Zdałoby się, że właśnie zbudzone,
Albo, że coś niezwykłego zaszło...
A to tylko godzina przyjmowań...
MAK-YKS. (przyskakując ku oknu)
Za łaskawego pana pozwoleniem
Chwilkę spojrzę .......
(wychyla się — Szeliga za nim pogląda w okno)
SZELIGA. On nie ptaszków czeka...
(na stronie i gwałtownie)
Powóz Marji!... jej kolory...
MAK-YKS. (odbiegając od okna i wychodząc, do Szeligi) Żegnam.
SZELIGA. (sam) Wątpliwości niema, że to jest ktoś
Na ścieżce tej samej, co astronom.
(obłędnie)
— Pokazuje się wciąż, iż odkrycia
Nie są nigdy absolutnie nowe
I że ja, który właśnie myśliłem
Być najtrafniej tu naprowadzonym,
Nie najpierwszy obserwacje czynię...
(przechadza się i zatrzymuje)
Tak!...
Lecz któż sprawdzić za mnie podoła,
[336]
Czyli nie moja to podejrzliwość
Gra tu moją myślą... i samym mną?
(po chwili)
Niejeden ten przecie mignął powóz...
(po chwili)
Nie ona tylko ma te kolory...
(po chwili)
Nietylko jej wyglądają z okien...
(po chwili)
I niejedna ona na ziemi jest!
(przechadza się i nagle)
Nareszcie ten młodzieniec...
Ten człowiek —
Bywa-ż w świecie? Miałżeby on znać ją?
Zdaje się to być niepodobieństwem!
(po chwili)
Nie, to podejrzliwość serca mego...
(nagle)
Lecz ta melancholja, chęć podróży
Poza Europę, zrozpaczenie,
Formy towarzyskie i znajomość
Natury naszego społeczeństwa...
.............
Nie! Człowiek ten zna ją... bywa u niej!
(ze zwątpieniem)
Otóż są zaiste-że zaćmienia
świata moralnego...
— Ah, astronomie!
(głęboko)
Umieć wzrok swój zdłużyć poza oko,
Gdy się tegoż na wewnątrz nie umie,
Jest to przez jedne, płaskie patrzeć szkło!
(kurtyna zapada)