Pierścień i róża/Rozdział pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Pierścień i róża
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. The Rose and the Ring
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W KTÓRYM JEST PIĘKNIE OPOWIEDZIANE, JAK DOSTOJNA RODZINA KRÓLEWSKA ZABAWIAŁA SIĘ PRZY ŚNIADANIU

Oto raczył zasiąść do stołu Walorozo XXIV władca Paflagonji, w towarzystwie swej królewskiej małżonki i królewskiej jedynaczki Angeliki. Właśnie oddano mu list, zapowiadający rychłe odwiedziny królewicza Bulby, pierworodnego syna i następcy tronu króla Padelli 1-go, rządzącego miłościwie w państwie Krymtataryi. Spójrzcie, jakim zachwytem opromienione jest oblicze Jego Królewskiej Mości. Odczytywanie listu króla Padelli tak dalece pochłania jego uwagę, że nie widzi nawet szeregu dostojnych jaj na miękko i jaśnie oświeconych bułeczek, leżących przed nim na stole.
— Bulbo! — Przyjeżdża Bulbo! — wykrzyknęła radośnie księżniczka — najdroższy, najdzielniejszy, najcudowniejszy królewicz Bulbo! Mężny zdobywca państwa Rimbombamento, który w walnem starciu, własną ręką położył trupem dziesięć tysięcy olbrzymów!
— A tobie kto o tem opowiadał, moja duszko? — zapytał Jego Królewska Mość.
— Mój mały paluszek — odparła figlarnie Angelika.
— A o księciu Lulejce nie myślisz? — westchnęła królowa, zagryzając herbatę biszkopcikiem.
— Ach ten Lulejka! — zaśmiała się księżniczka i lekceważąco odrzuciła w tył głowę, zdobną w tysiące najmisterniej zakręconych papilotów.
— Chciałbym, żeby tego Lulejkę raz już dja... zaczął król, ale królowa przerwała mu szybko:
— Chciałbyś zapewne, żeby jak najprędzej wyzdrowiał. Otóż najdroższy, lepiej mu już znacznie. Napomknęła mi o tem Rózia, służebna Angeliki, kiedy mi dziś zrana przyniosła do łóżka herbatę.
— Wiecznie tylko pijecie tę herbatę! — żachnął się niecierpliwie monarcha.
— Lepiej pić herbatę, niż piwo i likiery — powiedziała dobitnie Jej Królewska Mość.
— No, no, kochanko, ja przecież także pijam czasem herbatę — wyrzekł pojednawczo władca Paflagonji, usiłując pokryć uśmiechem niemiłe wrażenie, jakie na nim zrobiły słowa królowej. — Angeliko — przeszedł szybko na inny temat — sądzę z kilkometrowych rachunków twojej krawcowej, że nie zbywa ci na pięknych toaletach, w których się godnie zaprezentujesz naszemu gościowi. Musicie obie z matką pomyśleć o urządzeniu jak najwspanialszego przyjęcia. Pewnie zechcecie urządzić kilka rautów i balów. Ja bo zawsze byłbym raczej za porządną królewską ucztą, ale każdy ma inne gusty. Prosiłbym cię też, duszko, — tu zwrócił się do królowej — żebyś raz już przestała nosić tę odwieczną suknię z niebieskiego aksamitu, w której od pięciu lat widuję cię na wszystkich audjencjach. Kup sobie także nowy naszyjnik, tylko nie drogi, ot tak, za jakieś sto, sto pięćdziesiąt tysięcy dukatów.
— A Lulejka, najdroższy?
— Lulejka? a niechże idzie do dja...
— Ależ mężu! królu! — krzyknęła Jej Królewska Mość — przecież to twój bratanek! Rodzony syn nieboszczyka króla!
— Więc niechże idzie do... krawca i zamówi sobie nowe ubranie. Każ Mrukiozie wpisać jego rachunek na koszt państwa. A niechże go Bóg skarze,... to jest chcę powiedzieć niech go Pan Bóg kocha tego lubego Lulejkę! Niech mu tam zresztą Mrukiozo dołoży parę dukatów na drobne wydatki. A jak pojedziesz po naszyjnik, wybierz sobie przy tej okazyi i parę bransolet, moja Jejmość Pani Walorozo!

Jej Królewska Mość, czyli Jejmość Pani Walorozo, jak ją żartobliwie nazwał monarcha, bo i królowie w zamkniętem kółku rodzinnem lubią czasem pożartować, uścisnęła swego małżonka i objąwszy w pół córkę (członkowie dostojnej tej rodziny kochali się nader czule), opuściła z nią salę jadalną, żeby wydać rozporządzenie na przyjęcie zagranicznego gościa.
Ledwie podwoje zamknęły się za królową, zgasł uśmiech, rozchylający wargi monarchy, zagasła duma, bijąca z królewskiego czoła. W czterech ścianach jadalnej sali król Walorozo pozostał sam — a gdy królowie są sami, zaraz czują dobrze, że nie różnią się niczem, a niczem, od zwykłych, najzwyklejszych śmiertelników.
Gdybym miał pióro słynnego poety Bombastiniego, pokusiłbym się może o uczczenie w rymowanej mowie zmarszczki, fałdującej dostojne czoło monarchy, opiewałbym jego błyszczące oczy, jego długi czerwony nos, jego szlafrok kwiecisty, zatabaczoną chustkę do nosa i wyszywane perełkami pantofle. Nie czując się jednak na siłach dorównania w opisach moich temu poecie, poprzestaję na krótkiem stwierdzeniu, że Walorozo pozostał sam.
Przez chwilę nasłuchiwał, czy kroki królowej ucichły, poczem schwycił jeden z kubków srebrnych ze stołu, wyrzucił zeń jajo, chyłkiem podsunął się do kredensu, wyjął zeń flaszkę gdańskiej wódki, nalał kubek po brzegi i wychylił go duszkiem. Powtórzywszy to kilka razy, zaśmiał się do siebie i szepnął z lubością: — „Ha! ha! teraz dopiero Walorozo jest prawdziwym mężem!” Pociągnął znowu tęgi łyk z kubka i mówił dalej: „Hej, hej, zanim dostałem się na tron królewski, nie znałem nawet smaku tego upajającego trunku. Poprostu wstręt czułem do gorzałki i woda źródlana była mi jedynym napojem. W tanecznych pląsach spływał potok z skał, a ja z rusznicą biegłem w leśny mrok, stopą strząsałem rosę z rdzawych mchów, szukając śladów jeleni i łań. Ah, jak prawdziwe są te wieszcze słowa:

Królewskiej głowie zbyt cięży korona”...

Lecz skoro już ją skradłem bratankowi... skradłem? co mówię! gdzieżbym ukradł znowu, cofam to wstrętne nienawistne słowo! Nie, nie, nie skradłem, jeno na swą głowę włożyłem świetną królewską koronę. I odtąd jabłko tulę w jednej dłoni, a paflahońskie berło dzierżę drugą. Bo czyżby słaba, bezbronna dziecina, ledwie od piersi mamki odstawiona, karmiona cukrem i papką na mleku, rządowi państwa tego podołała? Jakoż dźwignęłaby berło, koronę, jabłko i ojców ciężki miecz stalowy, broniący srogim władcom Krymtataryi wstępu w granice państwa Paflagonii?
W ten sposób usiłował monarcha udowodnić (choć samo się przez się rozumie, że nierymowane wiersze niczego nigdy nie dowodzą) że najświętszym obowiązkiem jego jest: mocno w dłoni dzierżyć, co raz w nią zagarnął. I teraz wprawdzie nasuwała mu się natrętna myśl, że należałoby może zwrócić bratankowi bezprawnie zagrabione dziedzictwo, ale jego Królewska Mość w lot uspokoił sumienie nadzieją, jaką pokładał w projektowanem małżeństwie córki swej z następcą tronu Krymtataryi. Stanowczo dobro państwa wymagało pokojowego zakończenia krwawych wojen z niebezpiecznym sąsiadem. „Gdyby nawet nieboszczyk brat mój król Seriozo powstał z grobu, przyklasnąłby zapewne tak świetnemu związkowi i wydziedziczył tego niezdarnego Lulejkę” zamruczał pod nosem król. Zwykle wyobrażamy sobie, że najsłuszniejsze jest to, co najbardziej nam samym dogadza, więc też i król zaraz nabrał otuchy, przeczytał dzienniki, zjadł ze smakiem jaja na miękko i maślane bułeczki, a potem zadzwonił na swego ministra. Królowa zastanawiała się przez chwilę, czy nie należałoby odwiedzić chorego bratanka. Ale zaraz powiedziała sobie: „Najpierw obowiązek, potem przyjemność. Po południu wpadnę na momencik do tego biedaka, a teraz pojadę wybrać u złotnika naszyjnik i bransolety”. I tak też zrobiła.
Królewna Angelika, wróciwszy do swoich apartamentów, zadzwoniła na służebną Rózię, i kazała wydobyć z szaf i kufrów wszystkie najzbytkowniejsze stroje, poczem zaczęła je przymierzać. O królewiczu Lulejce zapomniała najzupełniej, tak jak ja zapomniałem, co jadłem na obiad we czwartek ubiegłego roku.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: William Makepeace Thackeray.