Pierścień i róża/Rozdział drugi

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Pierścień i róża
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. The Rose and the Ring
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ DRUGI
JAKO KSIĄŻĘ LULEJKA NIE DOSTAŁ NIC, A WALOROZO KORONĘ

Zdaje się, że w owych czasach, t. j. przed dziesięciu czy dwudziestu tysiącami lat, dziedzictwo tronu przechodzące z ojca na syna, nie było w Paflagonii prawem państwowem zabezpieczone. Król Seriozo, czując zbliżający się koniec, zawezwał do łoża śmiertelnego, brata swego Walorozę, i przekazawszy mu opiekę nad maleńkim synaczkiem Lulejką, zamianował go regentem Paflagonii, na czas nieletności królewicza. Wiarołomny Walorozo, zdradził położone w nim zaufanie, bo ledwie wieko trumny zamknęło się nad zwłokami króla Seriozy, kazał się obwołać królem Paflagonii pod imieniem Walorozy XXIV, poczem odbyła się uroczysta koronacja. Magnaci i szlachta w owych czasach mieli tylko własne dobro na widoku, a suto ugoszczeni przez Walorozę i obdarzeni najzyskowniejszemi urzędami chętnie przyzwolili na bezprawną zmianę w następstwie tronu. Ludowi zaś, pogrążonemu w ciemnocie i ucisku, było zupełnie obojętne, kto w państwie rządzi, bo nie spodziewał się rychłej poprawy swego losu. W chwili zgonu króla Seriozo, królewicz Lulejka był niemowlęciem w powijakach, które nie śniło nawet, że stryj rodzony pozbawił go prawego dziedzictwa. Gdy podrósł, przestrzegał tylko, by mu dawano poddostatkiem zabawek i słodyczy, żeby na siedm dni w tygodniu, miał przynajmniej pięć wolnych od nauki, żeby mu nie broniono spędzać połowy dnia na koniu z szabelką w dłoni, a drugiej połowy na zabawie z ukochaną kuzyneczką Angeliką. W jej towarzystwie czuł się Lulejka zupełnie szczęśliwym i nie zazdrościł stryjowi, ani uroczystej królewskiej szaty, ani złotego niewygodnego tronu królewskiego, ani okropnie ciężkiej wysadzanej klejnotami korony, w której władca Paflagonji obowiązany był ukazywać się zawsze swoim poddanym.

Portret króla Walorozy XXIV zachował się do dni dzisiejszych. Zapewne i wy przyznacie, że Jego Królewska Mość musiał być nieraz dobrze zmęczony dźwiganiem tych aksamitów, brylantów i gronostajów, i znudzony tym królewskim przepychem. Niech mnie Bóg broni, żebym miał kiedy w podobny sposób się ubierać.

Królowa musiała być za młodu miłą, przystojną dzieweczką, bo i w późniejszym wieku, choć kształty jej, jak to widzicie na obrazku, rozwinęły się trochę za bujnie, rysy jej twarzy zachowały wyraz pogodnej dobroduszności. Może trochę zanadto lubiła ploteczki, pochlebstwa i grę w karty, ale pominiemy te słabostki, które w gruncie rzeczy nie wiele robiły złego. Bratanka swego lubiła serdecznie, więc nieraz czuła wyrzuty sumienia, które uspakajała myślą, że wprawdzie mąż jej pozbawił Lulejkę dziedzictwa, lecz nie mniej jest mężem godnym czci i szacunku, a ponieważ po jego śmierci ster rządów i tak przejdzie w ręce Lulejki, więc niema czem tak dalece głowy sobie zaprzątać. Szczerem pragnieniem jej było, by Lulejka pojął za żonę Angelikę, w której kochał się bez pamięci.
Pierwszym ministrem państwa był stary dyplomata Mrukiozo; w jego to ręce złożył monarcha wszystkie interesy królestwa Paflagonii. Walorozo uważał się za bardzo dobrego króla. Wymagał tylko, by mu nie szczędzono pochlebstw, by mu dostarczano jak największej ilości pieniędzy, wydawanych na uczty i polowania, i by odsuwano od niego wszelkie troski i kłopoty. Dbając jedynie o swoją przyjemność, nie pytał, jak na tem wychodzą jego poddani. Ich losy były mu najzupełniej obojętne.
Swojego czasu próbował kilka razy szczęścia w wojnie i stoczył wiele bitew, ale wszystkie przegrał. Mimo to wszystkie dzienniki paflagońskie głosiły przez długie lata chwałę jego świetnych zwycięstw. W każdem mieście wzniesiono „z najwyższego rozkazu” na jego cześć bodaj jeden pomnik, portret jego ozdabiał wszystkie wystawy składów papieru. Po zniżonej cenie sprzedawano go także w każdej antykwarni. Dawano królowi przydomki: Walorozo Chrobry, Walorozo Wielki, Walorozo Niezwyciężony, bo i w owych dawnych czasach dworacy i poddani umieli zaskarbiać sobie łaski monarchy przez chwalbę i pochlebstwa.
Jedynem dzieckiem królewskiej pary była księżniczka Angelika. W przekonaniu swojem, rodziców i dworaków była uosobieniem doskonałości. Opowiadano, że ma najdłuższe włosy, największe oczy, najsmuklejszą figurę, najmniejsze stopy i najdelikatniejszą płeć ze wszystkich dziewic państwa Paflagonji. Głoszono również, że wiedza jej i talenty przewyższają jeszcze jej urodę. Wszystkie guwernantki i bony, karcąc skłonność do lenistwa u swoich uczenie, stawiały im księżniczkę Angelikę za przykład. Prima vista grywała najtrudniejsze utwory muzyczne. Umiała odpowiedzieć bez omyłki na każde zapytanie z książki p. t.: „Przepisy dobrego tonu dla użytku panien z wyższego towarzystwa w ośmiu tysiącach pytań i odpowiedzi”. Znała na pamięć wszystkie daty z historji Paflagonji i wszystkich krajów całego świata. Mówiła po polsku, po francusku, po angielsku, po włosku, po niemiecku, po hiszpańsku, hebrajsku, grecku, łacinie, samotracku, kapadocku, egejsku i krymtatarsku. Jednem słowem była młodą osobą gruntownie wykształconą, godnem odbiciem swej wychowawczyni i ochmistrzyni dworu, srogiej hrabiny Gburyi-Furyi.

Zapewne sądzicie, patrząc na ten obrazek, że dama ta pochodziła z wysokiego rodu? Chód jej bowiem i postawa są tak dumne, jak gdyby była co najmniej księżniczką krwi, której drzewo genealogiczne sięga jeszcze czasów przedpotopowych. Jednakże przypuszczenie to byłoby mylnem, Jmć Pani Gburya-Furya pochodziła z gminu, a że bardzo się tego wstydziła, więc coraz wyżej zadzierała nosa. Wszyscy rozsądni ludzie śmieli się jednak cichaczem z jej wynoszenia się nad drugich, bo wiedzieli dobrze, że Gburya-Furya była za czasów panieńskich królowej garderobianą, a mąż jej dworskim lokajem. Ale po śmierci, czy też po nagłem zniknięciu małżonka swego Gburyana (o którym później dowiemy się ciekawych rzeczy) Jmć Gburya-Furya umiała się tak przypodobać królowej, tak wkraść się w jej łaski nieustannem płaszczeniem się i pochlebstwami, że wkońcu królowa nadała jej hrabiowski tytuł, godność ochmistrzyni dworu i poruczyła jej wychowanie córki swej Angeliki.

Muszę jeszcze raz wrócić do wiedzy i talentów nadzwyczajnych, które jak mówiono, posiadała księżniczka. Otóż prawdę mówiąc, sprytu nie brakowało jej wcale, za to była leniwą do ostatnich granic. Odczytywanie nut... A któżby nawet próbował trudzić ją takiem nudziarstwem! Umiała grać z pamięci dwa czy trzy kawałeczki i zapewniać, że nigdy wpierw nie widziała ich na oczy. Umiała odpowiedzieć może na pół tuzina pytań z „przepisów dobrego tonu dla panien z wyższego towarzystwa” i to o ile pytania dawano jej „po kolei”, a nie „na wyrywki”. Miała i nauczycieli wszystkich światowych języków, nie sądzę jednak, żeby z któregokolwiek umiała więcej niż kilka frazesów. A już co się tyczy jej rysunków i robótek, wystawiano wprawdzie bardzo piękne okazy podpisywane jej imieniem, ale czy były one przez nią robione? To właśnie pytanie. Chcę wam wyjaśnić całą prawdę pod tym względem, ale aby to zrobić, muszę sięgnąć pamięcią w zamierzchłą przeszłość i rozpocząć nareszcie opowieść o Czarnej Wróżce.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: William Makepeace Thackeray.