Ja miałem kiedyś swoją budę, lecz w nocy raz głuszący huk,
Obudził mię obuchem w głowę i rozszalała masa wód
Na moje wpadła legowisko, i darmo prężył się mój trud!
Daremniem się z żywiołem wściekłym o swoją budę gryzł i mógł!
Zatopił mi ją! a mnie porwał i z rykiem tryumfalnych trąb,
Zwyciężonego niósł na barach i z mych wysiłków marnych drwił,
I oszołomion dzikim pędem, zgnębiony, zabaczyłem sił
I zdałem mu się, nawpół czując, jak niesie mię na straszną głąb!
Na morze rzucił mnie! na morze, co jak pustynia leży w krąg.
I myśli, żem się tych obszarów bezkresnych, pustych morza zląkł,
Że będę, łeb ku niebu tężąc, z wściekłości i rozpaczy wył!
Nie będę wył! Na żywioł morza, co taki groźny w koło legł,
Mam — pies potężny — morze mocy, huczące burzą skroś mych żył!
Mnie stanie tchu! i łap mi stanie! i mój jest niewiadomy brzeg!