[210]L
PIES I WILK
NAŚLADOWANIE Z LAFONTAINA
Jeden bardzo mizerny wilk — skóra a kości! —
Myszkując po zamrozkach, kiedy w łapy dmucha,
Zdybie przypadkiem brysia jegomości,
Bernardyńskiego karku, sędziowskiego brzucha;
Sierść na nim błyszczy, gdyby szmelcowana,
Podgarle tłuste, zwisłe po kolana.
«A, witaj, panie kumie! Witaj, panie brychu!
Już od lat kopy o was ni widu, ni słychu!
Wtedyś był mały kondlik, ale kto nie z postem,
Prędko zmienia figurę! Jakże służy zdrowie?»
«Niczego» — brysio odpowie,
I za grzeczność kiwnął chwostem.
«Oj, oj!... Niczego! Widać ze wzrostu i tuszy!
Co to za łeb, mój Boże! Choć walić obuchem!
A kark jaki! A brzuch jaki!
Brzuch — niech mnie porwą sobaki,
Jeżeli, uczciwszy uszy,
Wieprza widziałem kiedy z takim brzuchem!»
«Żartuj zdrów, kumie wilku! Lecz, mówiąc bez żartu,
Jeżeli chcesz, możesz sobie równie wypchać boki».
«A to jak, kiedyś łaskaw?» — «Ot tak: bez odwłoki
Bory i nory oddawszy czartu,
I łajdackich po polu wyrzekłszy się świstań,
Idź między ludzi — i na służbę przystań!»
[211]
«Lecz w tej służbie co robić?» — wilk znowu zapyta.
«Co robić?... Dziecko jesteś! Służba wyśmienita!
Ot jedno z drugiem: nic a nic:
Dziedzińca pilnować granic,
Przybycie gości szczekaniem głosić,
Na dziada warknąć, żyda potarmosić,
Panom pochlebiać ukłonem,
Sługom wachlować ogonem.
A zatoż, bracie, niczego nie braknie!
Od panów, paniątek, dziewek
Okruszyn, kostek, polewek —
Słowem, czego dusza łaknie».
Pies mówił, a wilk słuchał uchem, gębą, nosem;
Nie stracił słówka, połknął dyskurs cały
I, nad smacznej przyszłości medytując losem,
Już obiecane wietrzył specyjały!
Wtem patrzy... «A to co?» — «Gdzie?» — «Ot, tu, na karku».
«Eh, błazeństwo!...» — «Cóż przecie?» — «Oto, widzisz, troszkę
Przyczesano... bo na noc kładą mi obrożkę,
Ażebym lepiej pilnował folwarku!»
«Czy tak? Pięknąś wiadomość schował na ostatku!»
«I cóż, wilku, nie idziesz?» — «Co nie, to nie, bratku!
Lepszy w wolności kęsek ladajaki,
Niżli w niewoli przysmaki».
Rzekł i drapnąwszy, co miał skoku w łapie,
Aż dotąd drapie!