Piorun (Odyniec, 1874)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Edward Odyniec
Tytuł Piorun
Pochodzenie Poezye
cykl „Legendy“
Data wyd. 1874
Druk Drukarnia Gazety Lekarskiej
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PIORUN.
(FAKT PRAWDZIWY, ZDARZONY W R. 1855, W INFLANTACH).

Słuchajcie! słuchajcie! straszliwéj powieści,
Powieści prawdziwej, nie baśni!
I niechaj nam sama okropność jéj treści,
Jak piorun, moc Bożą nad nami obwieści,
Tajemnicę życia rozjaśni!

A wszyscy przed Panem uchylmy w proch czoła!
Albowiem są rzeczy na ziemi,
Przez które jeżeli głos Boży nie woła,
Toć chyba już Boga nie byłoby zgoła,
Traf ślepy pomiatał wszystkiemi.

A jeśliż Pan mówi — toć czujmy w pokorze
Jak różny sąd nasz, a sąd Jego;
Jak różne snać dobra światowe, a Boże,
I jako je tylko świat pojąć tu może
Przez krzyż Boga, Zbawcy naszego!




W skromnym zaścianku, — wiodła szczęśliwa
Rodzina życie ciche i sielskie:
Ubogiéj szlachty para sędziwa,
I dwie ich córy anielskie.

I to nie tylko krasa ich lica
Z ust im sąsiadów dała to miano:
Z cnót serca znała je okolica,
Wzorem je dzieci w niéj zwano. —

Któżby rodziców śmiał o to winić,
Że choć im samym dość na swéj doli,
Dzieciomby wszakże radzi przyczynić
Szczęścia i światu też gwoli? —

Ojciec i matka zdwoili pracę.
Pracę rąk własnych na swym zagonie,
By plon jéj córkom starczył na płacę
Nauk, w Panieńskim zakonie.

I błogosławił Bóg dobrej chęci. —
Aż jak kwiat słońca pędzony siłą,
Im w myśli jaśniéj, tém w sercu święciéj,
Życie się dziewic rozwiło.

I świat je wzywał, pełne nadziei,
Że się ofiarą wzajem i pracą,
Jak Bogu, światło szerząc z kolei, —
Tak i rodzicom wypłacą.

I raz ostatni do nizkiéj chatki
Wróciły obie: by pokrzepione
Błogosławieństwem ojca i matki,
Iść na trud — każda w swą, stronę.

I widzą matkę — zdjęta niemocą
Za próg się domu ruszyć nie może;
I słyszą, jak się z ojcem kłopocą
O zbyt dojrzałe swe zboże.

„Kto nam je pożnie? — Tyś biédna chora,
„Najmu opłacić jestem nie w stanie;
„A niech dzień wietrzny — toć do wieczora
„Słoma nam tylko zostanie.“ —

Spójrzały na się dzieweczki obie,
Jedna myśl razem z ócz ich błysnęła. —
Boże! Ty jeden wiész, jak w téj dobie
Ta myśl na los ich wpłynęła! —

Ledwo jutrzejsze błysło zaranie,
Już obie siostry, z sierpami w dłoni,
Stały u żniwa — a ich śpiewanie
Wesoło brzmiało po błoni.

Wieść się rozniosła na okolicę,
Tłumem się w pomoc skupili żeńcy:
Z czułością matki, z śmiechem dziewice,
Z czcią i zapałem młodzieńcy.

I nim południa nastał spoczynek,
Już naokoło dwóch sióstr z wieńcami,
Cała drużyna, z pieśnią dożynek,
Stała przed starców wrotami.

O! i pojmijcie radość w téj chatce,
Zapał współczucia w świadków tych gronie,
Ody takie dzieci ojcu i matce
Wieniec wkładały na skronie!

Któż mógł nie życzyć, kto śmiał nie wróżyć,
Z błogosławieństwa starców nad niemi,
Że dzieci takie muszą zasłużyć
Największe dobro na ziemi? —

I nikt nie baczył, jak nad szczyt domu
Burzliwy obłok wzniósł się, rozszerzył.
Nagle wiatr świsnął — błysk, łoskot gromu —
Piorun wśród izby uderzył. —

Co żyło, padło — ściany zadrżały —
Lecz bez płomienia przeszedł dym siarki.
Powstali wszyscy — tylko nie wstały
Obiedwie siostry żniwiarki.

U stóp rodziców, w chwili zabłysku,
Jakby swéj wzajem szukać opieki,
Padły w objęcia — i w tym uścisku,
Klęcząc, spoczęły na wieki.




Cóż na to, o! ludzie!? Wierzycie, czyli nie.
Że Bóg jest? że wszystkiém On władnie?
Że piérwéj świat, ziemia i niebo przeminie,
Niż słowo, co wyrzekł: że ptaszek nie zginie,
Włos bez woli Jego nie spadnie?

I wyż więc sąd Boży przesądzać będziecie,
Zamiast sercem uznać w pokorze:
Że dobrem najwyższém snać nie jest na świecie
To, za czém tu goniąc w wir świata bieżecie,
Lecz co z Bogiem złączyć was może? —

A jeśli kto okiem, mgłą ziemską zaćmioném.
I tu ręki Boga nie widzi:
Niech wspomni jak umarł Kleobis z Bitonem —[1]
I jeśli śmiał szemrać nad dziewic tych zgonem.
Niech go przykład pogan zawstydzi!

Poganie w tém Bogów uznali prawicę.
Ofiary zrównali z Bogami! —
I my was nie płaczem, cnotliwe dziewice!
Kto może, niech wasze pociesza rodzice,
A wy — wy módlcie się za nami!
1855.








  1. Kleobis i Biton, synowie kapłanki Junony, wsławieni miłością ku matce, gdy raz, w niedostatku wołów, zaprzęgli się sami do jéj wozu i zawieźli ją do świątyni, a ona w uniesieniu macierzyńskiéj wdzięczności, prosiła Bogów, aby ich obdarzyli największém dobrém na ziemi: oba razem, modląc się przed ołtarzem, nagłą śmiercią tamże zasnęli. — Argiwowie wystawili im posągi w świątyni Delfickiéj.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Edward Odyniec.