Dziś już nie śpiewasz. Tylko długą nocą
Surowej nędzy szydzi bezlitosny
Śmiech z twej starości zmęczonej niemocą, I z mojej złamanej wiosny.
Dziś już nie śpiewasz, matko! Kwiat po kwiecie —
Uwiędła radość. Lecz na pastwę losu
Rzucona, zawsześ pogodna jest przecie I do klątw nie wznosisz głosu.
Dzisiaj ja z serca, co pęka w kawały,
Rzucam, na każdy pocisk doli twardy,
Na poniżenie, nędzę, na świat cały — Pyszną pieśń gniewu i wzgardy!
Lecz na me czoło pobladłe, surowe,
O, matko moja, gdy patrzysz milcząca,
Gdy zcicha wzdychasz, zwiesiwszy w dół głowę, Wśród gorzkich myśli tysiąca, —
Jakiejś dalekie powiewy tęsknoty,
Jakiejś melodyi stłumiony dźwięk smętnej,
Do nóg mnie twoich pchają, do pieszczoty Bolesnej, rzewnej, namiętnej.
I w tym półzmroku, z tych wspomnień podnietą,
Pod twoim wzrokiem, tą szarą godziną,
Chciałabym, matko, już nie być poetą, Ale znów małą dzieciną!
Chciałabym znowu posłyszeć tę nutę,
Którąś ty niegdyś, przy pracy omdlała,
Przez senne cisze, szeroko rozsnute Nad mą kolebką śpiewała.