<<< Dane tekstu >>>
Autor Feliks Brodowski
Tytuł Po co dzień ich budzi...
Pochodzenie Liote (nowele)
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1905
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Całe opowiadanie
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.

Z wieczora myśli, na błoniu owym rozbudzone a lęk w niej jakiś niecące, odbiegły ją.
Przed zaśnięciem, po kilkakroć, z czułością ogromną, niespodzianie wezbraną, ucałowała zwiędłe policzki i poorane czoło matki, przytuliła się do niej tak mocno, tak pieszczotliwie, jak za czasów dzieciństwa i zasnęła spokojnie.
Późno w nocy przebudziła się nagle, jakby od dotknięcia czyjegoś lub na czyjeś wołanie. Uniosła się i siadła na posłaniu, nasłuchując. Tylko oddechy śpiących trącały o ciszę nocną.
Poddasze pełne było duszności wielkiej, gorącej od natłoczenia ludzi, gdy na dworze pachniała świeżość, ochłodzona tchnieniem niedalekiej rzeki. Usiłujące się wedrzeć przez małe okienko powiewy rzeźwiące, nieznacznie poruszały firanką i ginęły zduszone, zbyt słabe, by dalej przeniknąć mogły.
Lampka przyćmiona wydawała swąd gryzący a światła tyle jeno, iż od niego pomroka nabrała gęstości, zawisła w powietrzu, jakby muślinem przejrzystym, lecz ciemnym, poosłaniano kąty.
Trzy dziewczynki, maleństwa, na jednem pościeleniu, rozesłanem pośrodku izby, śpiące i w śnie rozmiotane, zgrzane poodsłaniały się, zepchnąwszy nożynami swą nędzną kołderkę. Ich ciałka spocone czerwieniały ciemnemi w pomroce plamami.
Duszność uściskiem silnym dławiła gardło Agnieszki.
Zesunęła dziewczyna nogi z łóżka i siadła na krawędzi, chciwie nastawiając otwarte usta ku oknu. Słaby wiaterek z dworu zesłał jej litościwie odrobinę świeżości i chłodu, od którego piersi jej orzeźwiały.
Wzrok Agnieszki padł na śpiące, poobnażane dzieci; schyliwszy się, koszulki, w miotaniu sennem pozesuwane, obciągnęła, nóżki kołderką osłoniła.
Sen ją teraz pociągnął znów ku sobie, lecz gorącość pościeli z łóżka wypychała. Nie chciało jej się odjąć nóg od podłogi, chłodzącej stopy. Ociężałość objęła ją wielka.
Zwolna stopniowo — w nowym, niespodzianym i niezrozumiałym przypływie — podstępować znów poczęły do niej tchnienia palące, duszne. Tylko, że teraz szło to nie z zewnątrz, lecz z głębi jej własnej istoty; podniosło się od obnażonych nóg Agnieszki, na które padło ociężałe jej spojrzenie; potem fala ta rozlała się ciepłem po wnętrzu, w piersiach stała się gorącą, do głowy podeszła w żar obrócona, a twarz musnęła płomieniem.
To było tak dziwne, że Agnieszka zakrzyknąć chciała, podobnie, jak tam, na placu:
— Boli — puścić...
Teraz jednak było to coś silniejszego, niż ręki ludzkiej uściśnienie — coś, zmieszanego z wszystką krwią, owładającego całem ciałem, które odrazu stało się niemocnem. Ani krzyczeć, ani bronić się — tylko oczy zamknąwszy, lecieć w otchłań skwarną, bezwładnie. W ciągu jednej, krótkiej chwili czuła się w mocy nieznanego, w mocy niepodobnej do przełamania.
A gdy ta chwila przeszła — gdy gorąca odpłynęła fala — srom, srom ogromny podstąpił w to miejsce. Drżąca, zalękniona — uczuła zawstydzenie od widoku nagości stóp, gołych rąk, od falowań piersi. Schowała się pod kołdrę, okryta z głową.
Zrozumiała.
To, co lice ludzkie ponsowością oblewa, co brzmienie głosu odmienia, co rękom do uścisków rwać się każe — nie było już nazewnątrz niej, nie zaglądało do oczów. Było w niej samej, weszło w nią.
— Nie ujdziesz mi teraz.
— Otóż ujdę, ujdę — szeptała.
Ale to był szept lękliwy, niby z ust dziecka, które się odgraża na silniejszych od siebie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Feliks Brodowski.