Po co dzień ich budzi.../XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Po co dzień ich budzi... |
Pochodzenie | Liote (nowele) |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1905 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Całe opowiadanie Cały zbiór |
Indeks stron |
Na listy Dominika odpowiedź nadeszła taka:
«Nic tobie, kolego mój, dopomódz w sprawie wyjęcia świadectwa, iż żona twoja umarła, nie mogę. Nie swoje ona tutaj podała ludziom nazwisko, lecz wcale inne — może ze wstydu. Jak się to udawało — nie wiem, dość że papierów przy niej żadnych nie było, a w szpitalu tak ją zapisano jak sama powiedziała, nazwisko prawdziwe ukrywszy. Teraz jak dowieść, kim była — nie poradzę ci, bo nie wiem, ale sposób pewnie na to najdziesz, może przez urząd napisawszy. Na odjezdnem słowa te ci przesyłam; w insze strony wyjeżdżamy, tutaj nic dobrego nie zaznaliśmy».
Patrząc na zbielałą zupełnie i jakby w oka mgnieniu zeszczuplałą twarz Agnieszki, na wargi jej, z których krew uciekła, drganiem bezdźwięcznem poruszane, na oczy przed się w bezdenność, nagle rozwartą, zapatrzone — rzekłbyś, że widzi ona dzień po dniu wszystko, co nastąpić ma.
— Sposób się najdzie — z pewnością najdzie — szeptał Dominik.
A w jej głowie huczało z stanowczością nieodwołalną, pewną:
— Nie najdzie się.