Rzekła: — »Twe usta nigdy się nie śmieją,
Klnie tylko pieśń twa gryząca i dzika; A śpiew, co dzwoni nadzieją,
Równie ci obcy jak ten, co zeń w słońcu Brzmi pocałunków muzyka.
Nie znasz wiosennej pieśni, co w świątyni
Nagiego piękna ma swoje ołtarze, Jak marmurowa bogini.
I tej, co, idąc, zakwieca po drodze W majowe świat wirydarze«. —
I rzekła jeszcze: — »Gdzieś ty się rodziła,
Posępna wieszczko złowróżbnego losu? I jakich przeznaczeń siła
Urzekła twą kolebkę?« — A ja: — »Dom i ród mój, To izba nędzarzy była:
Z błota wykwitłam. Więc gdy duch mój wzlata
W pieśni — do słońca, do płonącej fali Hymnów wszechświata,
Echo skarg i niedoli nizin bije za mną,
To blizkie, to znów z oddali.
»Z nędznych poddaszy, gdzie zgłodniałe rzesze
Tłoczą się ciżbą burzliwą, zajadłą, Gdzie w mrokach dyszy tłum szary,
Gdzie się na okruch chleba, zdobyty w czół pocie, Człek rzuca, jak sęp na padło, —
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
Zewsząd, ach, zewsząd leci, z każdej strony,
Jęk, co mnie ściga i nie chce mieć końca! Jęk wieczny, nieukojony...
Nietoperz, co się w ciemnościach łopoce, Chmura, co kryje blask słońca!
»Ten jęk mi radość i czar życia płoszy!
Pierzchają przed nim jutrzenkowe kraje I upojenia rozkoszy,
I dreszcz miłości, i szał pocałunków, — A tylko ból mi zostaje.
»Lecz jest ból, co się nie korzy, nie łamie,
Co z samym Bogiem walczyć jest dość śmiały. I siła jest, której ramię
Przykute Prometeje w mękach żywo trzyma Na dzikim wierzchole skały!
»I mroczna leci pieśń moja, i dźwięczy
Nad tłumem, a tłum pobladły jej słucha... Tak gdzieś na lodów przełęczy,
Ponad umarłem morzem ranny orzeł leci
I głośnym skwirem wybucha!«