Podróż Naokoło Księżyca/Wstęp

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Podróż Naokoło Księżyca
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1870
Druk Drukarnia Gazety Polskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Autour de la Lune
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii

ROZDZIAŁ WSTĘPNY,

który streszczając pierwszą część tego dzieła (Podróż na
księżyc), służy zarazem drugiej onego części za przedmowę.

W ciągu roku 186., świat cały dziwnie był zaciekawiony pewną próbą naukową, jakiej przykładu nie można znaleźć w rocznikach nauki. Członkowie klubu puszkarskiego (Gun-Club), stowarzyszenia artylerzystów powstałego w Baltimore po ukończeniu wojny amerykańskiej, powzięli myśl zaprowadzenia kommunikacji z księżycem; — tak, z księżycem, — za pomocą wyrzuconej nań kuli. Prezes ich Barbicane, promotor przedsięwzięcia, zaradziwszy się w tym przedmiocie astronomów obserwatorjum w Cambridge, zajął się potrzebnemi do tego nadzwyczajnego przedsięwzięcia środkami, uznanemi za wykonalne przez większość ludzi kompetentnych. Ogłosiwszy subskrypcję publiczną, która w tym kraju przepadającym za nadzwyczajnościami przyniosła około trzydziestu miljonów franków, rozpoczął olbrzymie swe prace.
Według noty zredagowanej przez członków Obserwatorjum, armata przeznaczona do wyrzucenia pocisku, miała być ustawioną w kraju położonym pomiędzy 0 i 28 stopniem szerokości północnej lub południowej, tak aby celowała do księżyca w zenicie. — Kula miała posiadać szybkość początkową dwunastu tysięcy yardów na sekundę[1]. Wyrzucona w dniu 1–ym grudnia wieczorem o godzinie jedenastej bez trzynastu minut i dwudziestu sekund, miała dojść do księżyca w cztery dni potem, to jest 5 grudnia o samej północy, w chwili właśnie gdy ten byłby w swem perigeum, to jest w najbliższej odległości od ziemi, bo oddalony od niej tylko na ośmdziesiąt sześć tysięcy czterysta dziesięć mil (francuzkich).
Główniejsi członkowie klubu, prezes Barbicane, major Elphiston, sekretarz J. F. Maston, i inni uczeni odbyli nie mało posiedzeń, na których roztrząsano kształt i skład kuli, ustawienie i gatunek działa, oraz jakość i ilość prochu użyć się mającego. Postanowiono więc: 1) że pocisk wyrobionym będzie z aluminium w kształcie granata mającego sto ośm cali średnicy, a dwanaście cali szerokości w ścianach, ważyć ma 19,250 funtów; 2) że armatą ma być kolumbiada z lanego żelaza, długa na 900 stóp, która ma być ulana wprost w ziemi; 3) że nabój stanowić będzie 400,000 funtów bawełny piorunującej, która wywiązując 6 miljardów litrów (kwart) gazu pod pociskiem, zaniesie go z łatwością na gwiazdę nocy.
Gdy te kwestje zostały rozstrzygnięte, prezes Barbicane przy pomocy inżyniera Murchison’a wybrał miejsce na Florydzie pod 27° 7′ szerokości północnej, a 5° 7′ długości zachodniej, — i w temto właśnie miejscu po ogromnych a zadziwiających przygotowaniach, kolumbiada została odlaną z zupełnem powodzeniem.
Tak stały rzeczy, gdy zdarzył się wypadek, który w stokroć zwiększył zainteresowanie się tem przedsięwzięciem, i tak już bardzo zadziwiającem.
Jakiś Francuz, paryżanin, fantastyk, artysta, równie dowcipny jak śmiały, zażądał aby go zamknięto w kuli, gdyż chciał dostać się na księżyc i zbadać tego satelitę ziemi. Nieustraszony ten awanturnik nazywał się Michał Ardan. Przybył on do Ameryki, przyjęty był z zapałem, urządzano dlań meetingi, obnoszono go w tryumfie; zdołał on pogodzić prezesa Barbicana ze śmiertelnym jego wrogiem kapitanem Nicholl, a dla utrwalenia nastąpionej zgody, namówił ich aby z nim wsiedli do pocisku.
Propozycja jego przyjętą została. Zmieniono wtedy kształt kuli na cylindro-stożkowy. Zaopatrzono ten rodzaj wagonu powietrznego potężnemi sprężynami i przegrodami, które miały zniweczyć siłę odbicia się w chwili wystrzału, oraz żywnością na rok, wodą na kilka miesięcy i gazem na kilka dni. Przyrząd automatyczny miał wyrabiać i dostarczyć powietrze potrzebne do oddychania dla trzech podróżnych. Jednocześnie Gun-Club polecił na jednym z najwynioślejszych wierzchołków Gór Skalistych, zbudować olbrzymi teleskop, przez który możnaby śledzić bieg pocisku na całej przestrzeni powietrznej. Wszystko było gotowe.
Dnia 30 listopada o naznaczonej godzinie, w obec ogromnego napływu ciekawych widzów, wypuszczono pocisk, i poraz pierwszy, trzy istoty ludzkie opuszczając kulę ziemską, puściły się w przestrzenie międzyplanetarne, z pewnością prawie przybycia do celu zamierzonego.
Ci śmieli podróżnicy: Michał Ardan, prezes Barbicane i kapitan Nicholl, mieli przebyć swą drogę w dziewięćdziesięciu siedmiu godzinach, trzynastu minutach i dwudziestu sekundach. Przybycie ich przeto na powierzchnię tarczy księżycowej musiało nastąpić nieinaczej jak 5go grudnia o północy, gdy księżyc był w pełni, a nie 4go, jak to zapowiedziały niektóre dzienniki źle powiadomione.
Lecz nikt nie przewidział tego, że wystrzał kolumbiady sprawi takie wstrząśnienie atmosfery ziemskiej, i nagromadzi tak ogromną ilość dymu, że ten na kilka nocy zakryje księżyc przed oczami ciekawych, — co wywołało nadzwyczajne oburzenie.
Czcigodny J. T. Maston najdzielniejszy przyjaciel trzech podróżników, pojechał do Gór Skalistych w towarzystwie szanownego J. Belfasta dyrektora Obserwatorjum w Cambridge, i zdążył do stacji Long’s Peak, gdzie wznosił się teleskop zbliżający księżyc na odległość dwóch mil. Czcigodny sekretarz Gun-Clubu pragnął własnemi oczami śledzić wehikuł swych odważnych przyjaciół.
Nagromadzenie chmur w atmosferze nie dopuszczało żadnych spostrzeżeń w ciągu dni 5, 6, 7, 8, 9, i 10 grudnia. Sądzono nawet że wypadnie wstrzymać się z obserwacjami aż do 3 stycznia roku przyszłego, bo 11go księżyc wstępował w ostatnią kwadrę, przedstawiał więc ziemi tak małą tylko część swej tarczy, że niepodobna było na niej śledzić pocisku.
Lecz nareszcie z zadowoleniem powszechnem silna burza oczyściła atmosferę w nocy z 11 na 12 grudnia, a księżyc napół oświecony, zarysował się czysto na czarnem tle nieba.
Tejże samej nocy ze stacji Long’s-Peak, J. T. Maston i Belfast wysłali telegram do panów członków biura Obserwatorjum w Cambridge.
Cóż donosił ten telegram?
Donosił, że 11 grudnia o ósmej godzinie, minut czterdzieści siedm wieczorem, pocisk wyrzucony przez kolumbiadę w Stone’s-Hill, dostrzeżony został przez pp. Belfast i J. T. Maston; — że pocisk niezbadaną przyczyną sprowadzony z drogi, nie dosięgnął swego celu, lecz przeszedł dość blizko niego aby być zatrzymany siłą przyciągającą księżyca; — że bieg pocisku prosty zamienił się na bieg krążący, i że wtedy wciągnięty w bieg eliptyczny naokoło księżyca, stał się jego satelitą.
Telegram dodawał dalej, że pochód tej nowej gwiazdy nie mógł być jeszcze obrachowany; bo w rzeczy samej, dla oznaczenia go, potrzeba gwiazdę potrzykroć i z trzech różnych obserwować pozycij. Nareszcie telegram wkazywał, że odległość dzieląca pocisk od powierzchni księżycowej „mogła“ wynosić około dwóch tysięcy ośmset trzydzieści trzy mil, czyli cztery tysiące pięćset lieues.
Na samym końcu telegram zamieszczał to podwójne przypuszczenie: Albo siła przyciągająca księżyca pochwyci go wreszcie i podróżnicy dojdą do celu; albo też pocisk utrzymywany w kręgu niezmiennym, krążyć będzie naokoło tarczy słonecznej aż do nieskończoności.
Wśród takich alternatyw, jakiż mógł być los podróżników? Mieli oni żywność na czas jakiś, to prawda; ale przypuściwszy nawet, że im się powiedzie zuchwałe ich przedsięwzięcie, jakże powrócą? Czy będą mogli kiedykolwiek powrócić? Czy będą o nich jakieś wiadomości? Takie pytania rozbierane piórem największych znakomitości naukowych swojego czasu, roznamiętniły ogół do najwyższego stopnia.
Uważamy tu za właściwe zrobić uwagę, nad którąby się dobrze zastanowić powinni panowie obserwatorowie zbyt niecierpliwi. Gdy uczony zapowiada publicznie odkrycie czysto spekulatywne, oparte na teorji, powinien postępować bardzo ostrożnie. Nikt nie jest zmuszonym do odkrywania planet, komet, lub satelitów; kto się więc myli w takich razach, słusznie wyśmianym przez tłum bywa. Lepiej wyczekać w takich razach — i to właśnie uczynić był powinien niecierpliwy J. T. Maston, zanim puścił w świat ów niefortunny telegram, stanowiący według jego zdania ostateczne rozwiązanie tego przedsięwzięcia.
I w rzeczy samej, telegram ten zawierał dwa różnogatunkowe błędy, jak to później sprawdzono: 1, błąd obserwacyjny co do odległości pocisku od powierzchni księżyca, bo tego niepodobna było dostrzedz w dniu 11 grudnia, a to co G. T. Maston widział, lub co mu się widzieć zdawało, nie mogło być kulą z kolumbiady wyrzuconą; 2, błąd teoretyczny w przypuszczeniach swoich nad przyszłym losem pocisku, bo czyniąc go satelitą księżyca, stawał w najwyraźniejszej sprzeczności z prawami mechaniki racjonalnej.
Jedno tylko przypuszczenie obserwatorów z Long’s-Peak mogło się urzeczywistnić, to jest, że podróżnicy, jeśli egzystowali jeszcze, wsparci w swych usiłowaniach siłą przyciągającą księżyca, dostaną się na powierzchnię jego tarczy.
Otóż ludzie ci równie intelligentni jak odważni, wytrzymali straszne wstrząśnienie odbicia się przy wystrzale, i właśnie podróż ich w tym wagonie pocisku — ze wszystkiemi najdramatyczniejszemi i najbardziej zadziwiającemi szczegółami, ma być przedmiotem następującego opowiadania. Być może, iż to opowiadanie zada fałsz wielu illuzjom i przypuszczeniom; lecz da sprawiedliwe pojęcie przejść właściwych takim przedsięwzięciom, i uwydatni instynkta naukowe Barbicane’a, środki i sposoby przemyślnego Nicholl’a, jak niemniej humorystyczne zuchwalstwo Michała Ardan’a. W końcu przekona stanowczo, że szanowny ich przyjaciel J. T. Maston stracił czas napróżno, gdy pochylony nad olbrzymim teleskopem obserwował księżyc w jego biegu poprzez gwiaździste przestworza.







  1. Yard=0,9144 metre.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.