Podróż Naokoło Księżyca/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż Naokoło Księżyca |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1870 |
Druk | Drukarnia Gazety Polskiéj |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Autour de la Lune |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Krajobrazy ludzkie.
O wpół do trzeciej rano pocisk znajdował się na przejściu trzydziestego równoleżnika księżycowego i w odległości 1000 kilometrów, sprowadzonej do 10 przez narzędzia optyczne. Ciągle zdawało się niepodobieństwem, aby mógł dojść do któregokolwiek punktu tarczy. Szybkości jego postępowej, względnie bardzo miernej, Barbicane niczem sobie objaśnić i wytłumaczyć nie umiał. W tej od księżyca odległości musiała by ona być bardzo znaczną, aby kula nie uległa wpływowi siły przyciągającej. Było więc w tem niezbadane jakieś zjawisko, lecz brakło czasu na dochodzenie przyczyny onego. Wypukłość księżycowa przesuwała się przed oczami podróżników, którzy i najmniejszego nie chcieli utracić szczegółu.
Tarcza w lunecie ukazywała się w odległości półtorej mili. Aeronauta jaki przeniesiony z ziemi na tę odległość cóżby zobaczył na powierzchni tej tarczy? Trudno powiedzieć, gdyż najwyższe wyniosłości nie przechodziły 8000 metrów.
Podajemy wszakże dokładny opis tego, co z tej wysokości widział Barbicane i dwaj jego towarzysze.
Bardzo rozmaite barwy w szerokich plamach ukazywały się na tarczy księżycowej. Selenografowie nie zgadzają się w określaniu natury tych barw, które są i różne i bardzo żywe. Juljusz Schmidt utrzymuje, że gdyby oceany ziemskie wyschły, obserwator selenita nie znalazłby na kuli ziemskiej, pomiędzy oceanami i płaszczyznami lądowemi tak wybitnie odznaczonych różnic, jakie na księżycu spostrzega obserwator ziemski. Według niego, barwa wspólna wszystkim rozległym płaszczyznom znanym pod imieniem „mórz“ jest ciemno szara w połączeniu z zieloną i brunatną. Niektóre wielkie kratery tęż samę mają barwę.
Barbicane wiedział o tem zdaniu selenografa niemieckiego, które podzielali także pp. Beer i Maedler. Spostrzeżenia własne przekonały go także o błędzie niektórych obserwatorów zaprzeczających, że barwy szarzeją na powierzchni księżyca. W pewnych przestrzeniach kolor zielony żywo się odznaczał; przeważa on według Juljusza Schmidta na morzach Pogody i Humorów. Barbicane spostrzegł także obszerne kratery, pozbawione ostrokręgów wewnątrz, które rzucały barwę niebieskawą, podobną do odbłysku sztaby stalowej świeżo wypolerowanej. Te zabarwienia właściwe były tarczy księżycowej, i nie pochodziły, jak to utrzymują niektórzy astronomowie, ani z niedokładności objektywnych szkieł lunety, ani z wpływu atmosfery ziemskiej. Barbicane nie miał pod tym względem najmniejszej wątpliwości. Robił on spostrzeżenia swoje w próżni, a zatem nie mógł popełnić najmniejszego błędu optycznego. Fakt zmienności tych barw uważał on za zdobycz dla nauki nabytą. Nie mógł tylko jeszcze wyrzec stanowczo, czy odmiany zielone przypisać należy wegetacji zwrotnikowej, utrzymywanej przez gęstą i nizką atmosferę.
Dalej, spostrzegł on tło różowawe bardzo wydatnie odznaczone. Barwa podobna już była obserwowaną na obwodzie góry stożkowej znanej pod nazwą Lichtenberg, leżącej nieopodal gór Herceńskich na brzegu księżyca. Nie zdołał jednak rozpoznać jej natury.
Nie potrafił również oznaczyć dokładnie przyczyny innej jeszcze szczególnej własności tarczy, którą zaraz poznamy.
Michał Ardan towarzyszący prezesowi przy jego obserwacjach, zauważył długie linje białe, żywo oświecone wprost padającemi promieniami słońca. Był to szereg smug świetlnych odmiennie promieniejących, jak te które ukazywały się na Koperniku. Układały się one równolegle jedne do drugich.
Michał ze zwykłą sobie pewnością zawołał:
— Patrzcie! pola uprawne!
— Pola uprawne? powtórzył Nicholl wzruszając ramionami.
— A przynajmniej zorane, utrzymywał Ardan. Ale jacyż to dzielni muszą być oracze ci Selenici i jakie olbrzymie woły muszą wprzęgać do swych pługów, kiedy takie ogromne porobili bruzdy!
— To nie bruzdy, rzekł Barbicane, lecz rozpadliny.
— Mniejsza o to, niech będą rozpadliny, przebiegle odpowiedział Francuz. Ale co w świecie naukowym rozumieją przez rozpadliny?
Barbicane rozpowiedział tedy swemu towarzyszowi wszystko co wiedział o rozpadlinach księżycowych, a mianowicie, że są to bruzdy spostrzegane na wszystkich niegórzystych częściach tarczy; że te bruzdy, najczęściej pojedyncze, mają od czterech do pięćdziesięciu mil długości, że szerokość ich różna od 1000 do 1500 metrów, a brzegi ich zawsze są ściśle równoległe. Lecz nie wiedział nic więcej, ani o ich formacji, ani o ich naturze.
Barbicane uzbroiwszy oczy lunetą, z nadzwyczajną uwagą obserwował te rozpadliny. Zauważył że brzegi ich uformowane były ze spadków bardzo stromych. Były to długie równoległe wały, a przy nieco bujniejszej wyobraźni, można było sądzić, że to są długie linje fortyfikacyjne, wzniesione przez selenickich inżynierów.
Jedne z tych rozpadlin były zupełnie proste i jakby pod sznur wyciągnięte, inne lekko się zakrzywiały, zawsze zachowując równoległość swych brzegów. Jedne się nawzajem przecinały, inne przechodziły przez kratery. Tutaj przerzynały one wklęsłości obrączkowe, jak Posidonius lub Petavius; tam znowu wiły się poprzez morza, jak naprzykład przez morze Pogody.
Rozpadliny te musiały koniecznie pobudzić wyobraźnię astronomów ziemskich. Pierwsze obserwacje nie wykryły ich wcale. Zdaje się że Helvetius, Cassini, La Hire i Herschell, nie znali ich wcale. Dopiero Schroeter w 1789 r. pierwszy zwrócił na nich uwagę uczonych. Po nim badali je Pastorff, Gruithuysen, Beer i Maedler. Dziś liczba ich dochodzi do siedmdziesięciu. Lecz jakkolwiek obliczono je, nie zdołano wszakże oznaczyć ich natury. Nie są to z pewnością fortyfikacje ani łożyska wyschłych rzek, bo raz że wody tak lekkie na powierzchni księżyca nie mogłyby sobie wyżłobić takich upustów, a powtóre że te bruzdy przerzynają często kratery umieszczone na znacznej wysokości.
Trzeba jednakże przyznać, że Michał Ardan miał myśl przez którą nie wiedząc nawet o tem, w tym wypadku zeszedł się z Juljuszem Schmidtem.
— Dlaczego, mówił on, nie miałyby to być poprostu zjawiska wegetacji?
— Jak to rozumiesz? spytał Barbicane.
— Nie unoś się tylko mój zacny prezesie, odpowiedział Ardan. Czyż to jest niemożliwem, aby te ciemne linje, były szeregami drzew regularnie rozstawionych.
— Obstajesz więc przy twej wegetacji? rzekł Barbicane.
— Obstaję, odparł Michał Ardan, aby wyjaśnić to czego wy mędrcy nie wyjaśniacie! Za przypuszczeniem mojem to przynajmniej przemawia, że te bruzdy nikną a przynajmniej zdają się niknąć w pewnych stałych epokach.
— I czegóż to dowodzi?
— Tego, że te drzewa stają się niewidzialnemi gdy tracą swe liście, a widzialnemi znowu gdy je odzyskują.
— Twoje objaśnienie jest genialne, mój drogi przyjacielu, powiedział Barbicane, ale niemożliwe do przyjęcia.
— Dlaczego?
— Bo na księżycu nie ma pór roku, a przeto i zjawiska wegetacyjne o jakich mówisz, istnieć tam nie mogą.
W rzeczy samej, małe nachylenie osi księżycowej sprawia, że słońce pod każdą szerokością utrzymuje się tam w jednakiej zawsze wysokości. Ponad okolicami równikowemi stale prawie zajmuje zenit, a w okolicach biegunowych nigdy nie przechodzi granicy poziomu. Takim sposobem, odpowiednio do okolicy panuje wiecznie zima, wiosna, lato lub jesień, tak samo jak na planecie Jowisz, której oś również mało pochylona jest do swej orbity.
Do jakiej epoki odnieść te rozpadliny? Pytanie trudne do rozwiązania. Z pewnością są one późniejsze niż formacja kraterów i gór okręgowych, bo wiele z nich weszło w nie, rozbijając swe wały koliste. Być więc może, iż współczesne ostatnim epokom geologicznym, powstały one jedynie w skutek parcia sił przyrodzonych.
Pocisk tymczasem doszedł do wysokości 40° szerokości księżycowej, i do odległości nie przechodzącej 800 kilometrów. Przedmioty ukazywały się w lunecie jak gdyby w odległości dwóch lieues tylko były umieszczone. W tym punkcie pod niemi sterczał Helikon, wysoki na 500 metrów, a na lewo dokoła wznosiły się niewielkie wyniosłości zamykające niewielką część morza Deszczów, pod nazwiskiem zatoki Irys.
Atmosfera ziemska musiałaby być sto siedmdziesiąt razy przezroczystszą, aby astronomowie mogli robić dokładne obserwacje księżyca. Lecz w próżni w jakiej bujał pocisk, żaden płyn nie stawał pomiędzy okiem obserwatora i przedmiotem obserwowanym. Co więcej, Barbicane znajdował się w odległości, do jakiej nigdy nie sprowadzały najlepsze teleskopy, nawet teleskop John’a Ross’a, nawet teleskop Gór Skalistych. Znajdował się przeto w warunkach nader przyjaznych dla rozwiązania wielkiego i ważnego pytania zamieszkalności księżyca. A jednak i teraz jeszcze pozostało ono nierozwiązanem. Barbicane widział tylko bardzo rozległe płaszczyzny, a na północy nagie góry. Żadne dzieło nie zdradzało ręki człowieka. Żadna ruina o przejściu jego nie świadczyła. Żadna gromada zwierząt nie wskazywała aby życie rozwijało się tam choćby w stopniu niższym. Nigdzie żadnego ruchu. Nigdzie nawet pozoru wegetacji. Z trzech królestw przyrody znanych na kuli ziemskiej, samo tylko królestwo minerałów było tam reprezentowane.
— Do licha, powtarzał Michał nieco zmięszany, nie ma więc nikogo?
— Nie, odpowiedział Nicholl, jak dotąd nikogo. Ani człowieka, ani zwierzęcia, ani drzewa. Zresztą być może iż atmosfera uszła do głębin wklęsłości, we wnętrza gór okręgowych, lub nawet na powierzchnię drugiej strony tarczy; nie wypada nam nic przesądzać.
— Nie zapominajmy też i o tem, dodał Barbicane, że najbystrzejszy nawet wzrok nie dojrzy człowieka z odległości przeszło 7 kilometrów. Jeśli więc i są Selenici, to oni mogą widzieć nasz pocisk, ale my ich widzieć nie możemy.
Około czwartej godziny zrana, na wysokości pięćdziesiątego równoleżnika, odległość zmniejszyła się już do 600 tylko kilometrów. Na lewo rozwijało się pasmo gór, nierówno rysujących się w pełnem świetle. Na prawo znów widać było czarną dziurę, jakby ogromną studnię ciemną i niezgłębioną, wydrążoną w gruncie księżycowym.
Ta dziura, było to jezioro Czarne, był to Platon, głęboka góra okręgowa, którą i z ziemi dokładnie widzieć można w czasie pomiędzy ostatnią kwadrą i nowiem, gdy cienie od zachodu na wschód padają.
Taka barwa czarna rzadko się spotyka na powierzchni księżyca. Dostrzeżono ją tylko w zagłębieniach góry okręgowej Endymion na wschód morza Zimnego, na półkuli północnej, i w zagłębieniach góry okręgowej Grimaldi na równiku, w stronie wschodniego brzegu gwiazdy.
Platon jest górą pierścieniową, leżącą pod 51° szerokości północnej, i 9° długości wschodniej. Jej okrąg długi jest na 92 kilometry, a na 61 szeroki. Barbicane żałował, że nie mogli się znajdować prostopadle nad jej ogromnym otworem. Sondując tę przepaść, można było natrafić na jakie zjawisko tajemnicze. Lecz bieg pocisku nie mógł być zmienionym. Trzeba się było do niego zastosować. Nie kierują dotąd jeszcze balonami, tem więcej też kulą, we wnętrzu której jest się zamkniętym.
Około piątej rano, przebyto nareszcie północną granicę morza Deszczów. Góry La Condamine i Fontenelle, pozostały jedna na lewo, druga na prawo. Ta część tarczy, poczynając od 60° stawała się zupełnie górzystą. Lunety zbliżały ją do odległości jednej lieu, to jest mniej aniżeli od wierzchołka Mont-Blanc do poziomu morza. Cała ta okolica najeżona była cyplami i górami okręgowemi. Około 70° sterczał Philolaus, wysoki na 3,700 metrów, z kraterem eliptycznym długim na szesnaście, a szerokim na cztery mile.
Tarcza widziana z tej odległości nadzwyczaj dziwny przedstawiała widok. Krajobrazy wpadały w oko w bardzo odmiennych, ale też i wiele niższych warunkach niż na ziemi.
Księżyc niema atmosfery; już wykazaliśmy skutki braku tej powłoki gazowej. Na powierzchni jego nie ma zmroku; noc następuje po dniu, a dzień po nocy tak samo jak lampa nagle zapalona lub zgaszona. Nie ma tam żadnego przejścia od zimna do gorąca, a temperatura w jednej chwili od stopnia wody wrzącej, spada do stopnia mrozów w przestworzu.
Jeszcze jeden skutek tego braku powietrza jest ten, że ciemność zupełna panuje tam, gdzie nie dochodzą promienie słońca. To co na ziemi zowie się światłem rozproszonem, ta materja świetlna którą powietrze w zawieszeniu utrzymuje, z której powstaje świt i jutrzenka, która wydaje cienie, półcienie, i całą tę magię światłocieni — wszystko to nie istnieje na księżycu. Ztąd powstaje ta nagłość kontrastów, płynąca z dwóch tylko barw: czarnej i białej. Niech Selenita zabezpieczy swój wzrok od promieni słonecznych, to niebo wyda mu się całkowicie czarnem, a gwiazdy w oczach jego błyszczeć będą jak wśród najciemniejszej nocy.
Proszę osądzić, jakie wrażenie ten dziwny widok wywrzeć musiał na Barbicanie i jego towarzyszach. Oczy ich błąkały się nie mogąc pochwycić właściwych odległości różnych punktów. Pejzażysta ziemski nie umiałby oddać dokładnie krajobrazu księżycowego, niezłagodzonego zjawiskiem światłocienia. Wygląda to jak plamy atramentowe rozlane na czystej karcie.
Widok ten nie zmienił się, nawet gdy pocisk na wysokości 80° odległym był od księżyca już tylko na 100 kilometrów. Nawet i wtedy, gdy o piątej godzinie rano przeszedł mniej niż o 50 kilometrów od góry Gioja, a luneta odległość tę sprowadzała na 1/8 lieu. Zdawało się że do księżyca ręką można dosięgnąć, i prawie było niepodobieństwem aby pocisk nie zetknął się z nim wkrótce, choćby przy jego biegunie północnym, którego kant jasny wybitnie rysował się na czarnem nieba sklepieniu. Michał Ardan chciał otworzyć jedno z okienek, i skoczyć na powierzchnię księżyca. Ale to było siedm mil! Lecz choćby zapalony Francuz nie zważał na to, i tak usiłowanie jego musiałoby pozostać bez skutku, bo jeśli pocisk nie miał dojść do księżyca w jakimkolwiek punkcie, to i Michał, porwany jego ruchem, takżeby wcześniej tam się dostać nie zdołał.
W tej chwili, o szóstej godzinie rano, ukazał się biegun księżycowy. Podróżnicy widzieli jednę tylko połowę tarczy żywo oświetloną, druga zaś ginęła w ciemnościach. Tu pocisk przeszedł linię odgraniczającą światło natężone od zupełnego cienia, i utonął w najgłębszych ciemnościach nocy.