Podróż na wschód Azyi/12 września
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż na wschód Azyi |
Podtytuł | 1888-1889 |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta |
Data wyd. | 1899 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Łowy mnie wstrzymały. Zaproponowano mi udział w polowaniu, urządzonem przez tutejsze towarzystwo myśliwskie. Choć polowanie miało być tylko na »kozy«, zdecydowałem się jechać, zebrany ciekawością zobaczenia nieco kraju, poznania nowych ludzi, braci w św. Hubercie, ich sposobu polowania, stanu zwierzyny i t. d.
Około 10-tej z rana ruszyłem tarantasem ogromnym, istnie familijnym, Imcipana Kazimierza Leopoldowicza Trepki, w towarzystwie właściciela i adwokata tutejszego, pur sang Sybiraka, p. Anatowskiego. O 70 wiorst od Irkucka, na drugiej pocztowej stacyi, przy trakcie jakuckim, miejsce zebrania; w tarantasie więc, na pół leżąc, na pół siedząc, mamy czasu sporo na konwersacyę, która też płynie ochoczo. Imcipan Kazimierz Trepko, człek lat 50-ciu, siwy zupełnie, karczysty, barczysty, kawaler, osiadły do roku 1863 nad granicą Królestwa, Księstwa i Szląska, szlachcic, skoligacony wcale pięknie, rzucił studya uniwersyteckie w Heidelbergu, by podążyć do powstania. Ranny, wzięty w niewolę, wywieziony na Sybir, pędził żywot jak wielu innych, a pierwszym był w Irkucku właścicielem hotelu, urządzonego po europejsku, noszącego nazwę »gościńca Deko«. Jego to wspominają wszyscy przejezdni Francuzi, nazywając go, jak wogóle naszych w Syberyi, cywilizatorem tego kraju. Ogólnie szanowany p. Kazimierz, używa istotnie reputacyi nieskazitelnego, prawości wypróbowanej człowieka. Wykształcony, oczytany, zachował w pewnym stopniu szersze od innych poglądy; znać na nim i szlachcica. Niestety, w ważniejszych momentach nie odegrał roli, do jakiej z nazwiska, z tradycyi, rozumu i wykształcenia był uprawniony. Myśliwy zapalony, ciekawe szczegóły o łowach i zwierzu sybirskim opowiada.
Zbyt długo rozpisywać się o tym temacie niełatwo; ogólne wrażenie pozostaje jednak, że Syberya, zwłaszcza środkowo-wschodnia, południowa i północna, to kraj błogosławiony dla zwierzyny. Wiele jej zniszczono przez bezrozumne palenie lasów, ale jeszcze miejscami jest jej poddostatkiem. Gleba po większej części bogata, przestrzenie niezmierzone, obfitość źródlisk, wód zaskórnych: wszystko warunki sprzyjające niepomału rozrodowi wszelkiego zwierza. Niedźwiedź, ryś, łoś, jeleń, renifer, sarna, wilk, podobno dzik, lis, cietrzew, głuszec, jarząbek, kuropatwa (znacznie od naszych mniejsza), zajęcy dwa gatunki (bielak i czarny), soból i t. d. — oto mniej więcej fauna sybirska! W okolicach Irkucka, w rejonie mniej więcej stowiorstowym wkrąg, ubito, lat temu 20, w miesiącu marcu, kiedy pierwsze odwilże, poczem przymrozki uformowały skorupę lodową na śniegach, ubito, mówię, pałkami, goniąc z psami i na łyżwach śniegowych, około 4.000 sztuk sarn. Relata refero, wolno nie wierzyć, że ich jednak sporo być musiało, dowodem, że mimo najbardziej barbarzyńskiego sposobu obchodzenia się z niemi, jaki tylko sobie wystawić można (polują okrągły rok, grankulkami strzelają, pałkują, biją kozy, koźlęta i t. d. — wilki pomagają), mimo tego wszystkiego na wczorajszem i przedwczorajszem polowaniu widzieliśmy prawie w każdym miocie sarny. By wykazać, że to za dowód uważać można, parę szczegółów o tem polowaniu.
Dworek, gdzie się zjeżdżamy, nieco nasze szlacheckie dworki przypomina. Zjazd liczny, bo strzelb 15; wszyscy zbrojni w strzelby, nad spodziewanie moje, porządne; ogółem broń odtylcowa, prawie wyłącznie systemu Lankastra, po większej części wyroby tulskie, wcale przyzwoite; pan Trepko w Scott'a Hammerlesa zbrojny! Naboje Eley'a albo rosyjskie z Petersburga, metalowe, albo z warszawskich fabryk. Śrótu innego nie używają, jak grankulki, 9 sztuk w nabój 12-go kalibru Lancaster, twierdząc, że kozy tak twarde, iż i tym rzadko kiedy udaje się je na miejscu ubić. Konno ruszamy do miotu (zagon). Zagończyków (nagonki) 10-ciu czy 12-tu konno, Buriaci i krestianie tj. chłopi rosyjscy, koloniści a raczej kolonistów potomkowie. — Kniei tu niema, kraj silnie falisty, zamieszkały głównie przez Buriatów, t. zw. jasacznych, to znaczy chrzczonych, na pół osiadłych, bo nie koczujących, ale tylko opodal zimowych mieszkań, nakształt izb rosyjskich, mają letnie jurty ośmioboczne, z desek zbudowane, górą ziemią kryte z otworem w środku, zamiast komina. Uprawa »chleba« tj. zboża i chów bydła, to ich zajęcia. Prawie wszyscy są Szamanitami, więc bałwochwalcami; czczą słońce, orły, przedewszystkiem bożka złego się obawiają; mimo tego nazywają ich tutaj, nie wiem czemu, jasacznymi — imię, którem zwykle nazywają chrzczonych pół-Buriatów, mieszańców, od słowa jasak, tj. haracz, który w naturze, głównie w skórach i futrach opłacali, jak ponoś jeszcze do dziś czynią Tunguzi.
Otóż zaczynają się łowy; dotąd bardzo en règle. Numera, rano przed wyjazdem wyciągnięte, oznaczają każdemu myśliwemu stanowisko w pierwszym miocie. Zastępujemy miot ogromny; stanowiska co kroków 60—80, a nawet 100. Kiedyś, za dobrych czasów, były tu lasy; dziś, w całem tego słowa znaczeniu, czahury nasze podgórskie. Nic prawie, prócz olszyny i brzeziny; miejscami, jakby na pamiątkę, biedny jakiś modrzew lub świerk! Buriaci to i koledzy ich ruscy są sprawcami tego dzieła. Czego siekiera nie zniszczyła, doniszczył pożar. Nie chcąc zadawać sobie pracy karczowaniem, po prostu, przy zajmowaniu gruntu pod uprawę (zanimki), lub pod pastwiska dla bydła, podpalają trawę przy posuszach wiosennych; płomień nie ogranicza się na rozległość zanimki, idą całe tysiące dziesięcin. W Irkucku na wiosnę bywają podobno całe tygodnie, gdzie powietrze, dymem przepełnione, przepuszcza ledwie trochę słońca. Łatwo sobie wystawić, jakie skutki na zwierzostan takie operacye wywierają. Jedna brzoza na tem dobrze wychodzi, pochłania ona formalnie takie spaleniska; to też w całej okolicy, w której polowaliśmy, jak daleko okiem sięgniesz, nic prócz białych pni tego śmiecia lasowego nie ujrzysz.
Teraz pierwsza dezilluzya: ponieważ miot ogromny a zagończyków ledwie garstka, więc przestrzenie między jednym a drugim ogromne, przynajmniej sążni 30; liść na drzewie jeszcze, gorąco wyjątkowe, jakoby babskie lato sybirskie, wszystko zwierzowi ułatwia pozostanie w miocie. Mimo tego, powtarzam, w każdym niemal miocie widziano sarny, chybiono i postrzelono około sztuk 10 do 14; zabito sztuk 6 i wilka. Sarny przepyszne, ogromne; rogi u rogaczów dochodzą rozmiarów u nas nieznanych; w górnej części, najbardziej rękę rozciągając, nie dostać końcem palców od widły do widły. Zwykła waga rogacza wyrosłego i wypatroszonego około trzech i pół puda. Strzelają po większej części nieświetnie ci panowie. Myśliwi nie stoją, jak u nas, pod ścianą miotu gonionego, ale, o ile możności, pod ścianą z tyłu leżącego miotu krzaków; strzelać więc zawsze się musi do zwierza idącego na myśliwego, nigdy za siebie. Jest to obliczone na zatrzymanie zwierza jak najdłużej w miocie. Jak wspomniałem, walą do wszystkiego, ciesząc się np., gdy znajdują u kóz mleko w wymionach! Wilka ubił Dr. med. Pucyło, Małorusin, w moich oczach; bardzo miły człowiek, mówiący wcale dobrze po francusku. Wilk, o godzinie wpół do czwartej popołudniu, wyszedł ze zboża jeszcze nie rzniętego przed samymi naganiaczami. Wytłumaczył nam tę zagadkę stan przepełnionego żołądka tego łotra, który, widocznie świeżo się obżarłszy, spał twardo — i zaspał sprawę.
Opowiadanie o tych łowach pod Irkuckiem skończę, da Bóg, kiedyś później! Od Trepki zażądałem zebrania i spisania mi wszelkich szczegółów, dotyczących łowów wogóle specyalnie zaś rogacza i iziubra, jelenia sybirskiego. Przyrzekł nadesłać mi to wszystko do Galicyi.