Podróż na wschód Azyi/8 września
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż na wschód Azyi |
Podtytuł | 1888-1889 |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta |
Data wyd. | 1899 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dziesięć dni, zdaje się, mija od chwili, kiedy po raz ostatni pisałem. Zwiedzenie Aleksandrowska, wycieczka z panem Wilmont do Kułtuka, Tunki (niłowej pustyni), na Murawiew Amurską, Utulik, do Muryńskiej, istnej matni niedźwiedziej — oto zajęcia, które gęsto zapełniły cały tydzień ostatni. Od Kułtuka do Muryńskiej jedzie się drogą krugo-bajkalską, cudownie piękną; dzicz rzeczywiście straszna, tajga w całem tego słowa znaczeniu. Kedrowniki, modrzewie, topole czarne, nad ujściem w Bajkał Utuliku, łomy, góry, jary, rozpadliny; a u stóp tego wszystkiego jezioro Bajkał, w tem miejscu prześliczne. Ślady niedźwiedzie nierzadkie; spotykaliśmy też kulomy, tj. łapki na niedźwiedzie: prostokąt zakończony z jednej strony ostrym kątem, u wierzchu którego wisi w korę drzewną zawinięty i zagwożdżony kawał mięsa; drąg, na którym to mięso wisi, słabo oparty na drugim, ten zaś podtrzymuje również niemocne dwie belkie, na których spoczywa stos bierwion sosnowych. Kiedy niedźwiedź szarpnie za mięso, cały ten stos spada mu na kark. Zdarzało się ponoś nieraz, że zgniecionego tak kolegę inne niedźwiadki zjadały. Kulomy leżą nad samym brzegiem Bajkału, tu bowiem wychodzi niedźwiedź na ryby wiosną. W wiosennym czasie, jak opowiadał nam jeden z jamszczyków, co dzień można niedźwiedzia na drodze spotkać. Nie atakuje on tu jednak, owszem niezmiernie jest łagodny, nawet bydło i konie bynajmniej się go nie obawiają. W samej Muryńskiej podchodzi nieraz pod okna pisarza pocztowego. — Łosie mają się tu również znajdować, zwłaszcza na zachodnim brzegu Bajkału. Nie spotkałem wprawdzie dotąd nikogo, ktoby był tu łosia zabił, ogólnie o ich egzystencyi jednak mówią. Dziwi mnie co prawda obecność łosia w takich górach. Iziubr ów, o którym jeszcze w Mongolii tyle słyszałem, to po prostu jeleń górski; ale jakież rozmiary! rogi cudowne, potężne! Biją go tutaj w czasie, gdy róg jeszcze miękki i sprzedają na lekarstwo do Chin; piękne rogi płacą Chińczycy po 200 do 300 rubli srebrem. Wreszcie rysie, wilki, renifery nad granicami Mongolii przebywają.
W Tunce spotkałem jednego z ostatnich księży naszych tu deportowanych. Ksiądz J., chłop jak dąb, czerwony, zdrów, siwawy; dom ma porządny, prowadzi handel różnymi towarami. Ale pod względem moralnym ruina kompletna! Drugi podobny ksiądz S. o kilkadziesiąt wiorst dalej we wsi Szynki żyje. Trzeci F. w samej Tunce. Tych dwóch nie chciałem już widzieć.
Miłe wrażenie robi na mnie Jan Piotrowski, którego poznaję w handlu Kalmeira, żyda. Zesłany za rok 1863, syn bibliotekarza ze Sławuty, nic o ojcu nie wie, prosi mię o przewiezienie listu do ojca. Chce, żeby mu ojciec przesłał dowody szlachectwa, bo rząd zaprzecza mu praw szlacheckich. Wróciłby chętnie do domu, ale obawia się rzucić pewny kawałek chleba, nie mając zapewnionego losu w kraju. Obecnie rocznej pensyi pobiera 800 rs., a chętnieby porzucił to miejsce dla posady choćby 300 rs. w kraju, byle pewnej; zna krawiectwo, dawniej pracował w fabryce sukiennej w Sławucie; 10 lat służy w handlu Kalmeira. Biedaczysko! spłakał się jak bóbr, gdym go pytał, czy oprócz tego żąda czegoś od ojca i kraju? — Nie — odpowiedział, a łzy biedakowi jak groch po licach spływać poczęły. W 16-tym roku życia ojciec wysłał go do powstania. Mimo przestróg przeciwnych, wypchnięto formalnie malca nieszczęściu w paszczę. Anienkow, jenerał sądzący tych nieszczęśliwców, kazał ich do katorgi zasłać. Murawiew sam był lepszy, bo malców takich bić tylko kazał i puszczał do domu.
Co to podobnych egzystencyj zmarnowanych, zniszczonych w tym nieszczęsnym kraju! Pan Orzelski, co mnie w aleksandrowskim zawodzie gościł, t. zw. pesymista, tj. człowiek dobry, poczciwy, ale praktyczny, słuszną uczynił uwagę: My, powiada, nie Niemcy lub Żydzi. U nas nie pomyślał nikt o tem, by ratować tych nieszczęsnych wygnańców od upadku moralnego, wynarodowienia i utraty wiary dzieci. Wszak można było wysyłać po prostu kobiety, dziewczęta polskie na Syberyę. Niemcy zawsze Niemki, Żydzi Żydówki za sobą ciągną. U nas o tem nikt nie pomyślał. Dziś więc nie dziwić się i nie brać za złe tym biedakom, co wygnani tu, w czasie, gdzie inaczej jak z Russką żenić się nie mogli, tak się też żenili. Wielu, bardzo wielu jest takich: ślubu zwykle nie brano, dom zniszczony, religia prawosławna u dzieci, u ojca żadnej. Serce się kraje na ten widok!
Wycieczka do Aleksandrowska zabawna, bo przyjmowali mnie wieczorem w pełnej gali, naczelnik poczty, pan Sipiagin, naczelnik tiurmy, pan Łatuszkowicz, Polak (z 1863 r.), pomocnik naczelnika tiurmy Aleksandrowskiej. Z Petersburga zażądano pozwolenia, bym mógł zwiedzić tiurmę tutejszą i Aleksandrowską! Podczas całej ekskursyi do Kułtuka jamszczyki w pełnej gali; naczelnicy poczt detto, naczelnik komory detto, bo jedzie siatelstwo. Nie przypuszczałem, żeby mnie tu miano z takimi honorami i grzecznością przyjmować.
Koło Kułtuka (od Bystrej do Tunki) jamszczyk, Buriat wychrzczony, t. zw. jasaczny, opowiadał nam, chcąc dać obraz, o ile Buriaci przez chrzest i wpływ rosyjski postępują, jak to dawniej Buriat z Bystrej lub Tunki, nim ruszył do Irkucka, rok cały i dumał i rachował, czy, jak, kiedy, czy nowiem, czy na miesiącu ruszyć? Konia przez rok pasł i w spokoju zostawiał, nie zaprzęgał; dziś rusza od razu, i jednym dniem w 24 godzinach staje w Irkucku, dwa razy w tydzień obróci z domu do Irkucka.
Wreszcie wizyta pożegnalna u gubernatora pana Świetlickiego, w mundurze, w wielkiej sali recepcyjnej, officiel und steif. Pozwolenie z Petersburga już przyszło natychmiast, by mnie pokazać wszystkie tiurmy! — po zwiedzeniu je opiszę.