Podróż na wschód Azyi/5 grudnia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Sapieha
Tytuł Podróż na wschód Azyi
Podtytuł 1888-1889
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1899
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Aden, 5 grudnia.

Wieczorem 4-go, przejechawszy poprzedniej nocy szczęśliwie ale pomału Babel-mandeb t. j. bramę łez między Afryką a Azyą, gdzie wieczny jest niepokój na morzu, dostaliśmy się nareszcie do zatoki Adeńskiej. Nic równie oryginalnego, jak ta zatoka utworzona z jednej strony przez ogromne, poszczerbione, spiczaste, ciemno-czekoladowe skały, częścią lawą zwietrzałą pokryte, a piętrzące się wprost nad samym brzegiem morza, a z drugiej strony przez długi, płaski język piasczystego wybrzeża, zakończony kilku potężnemi bryłami łupku z lawą zmieszanego. Ta brama Arabii Szczęśliwej, dzika nad wszelki wyraz. Port tutejszy do znacznych się zalicza; wszystkie bowiem okręta z głębokiego Wschodu, a nawet wschodniej Afryki, do Europy lub do Indyj płynące, zatrzymują się tutaj, by nabierać węgla. Naturalnie, port w ręku angielskiem, obronny znaczną fortecą, dominującą nad całą przystanią, a bronioną przez dwa bataliony północno - indyjskiego pułku piechoty. Jak wszędzie, tak nawet i w tym pustym, nieurodzajnym, bo grubą warstwą zwietrzałego łupku i lawy pokrytym kraju, gdzie zieloności nie dojrzy na lekarstwo, gdzie nawet wielbłądy i kozy ledwie wyżyć mogą, gdzie upały mają być straszniejsze, niż pod równikiem — nawet tu widać już cywilizującą rękę angielską. Policya wszelkiego rodzaju i gatunku czeka przybycia gości lądujących ze statków przejezdnych; ale czeka nie na to, by paszportów żądać, ale by być na usługi, pomagać i służyć na każdym kroku, chronić przejezdnych od natarczywości krajowców.
Jest tu słynny, z VI. w. przed Chrystusem datujący, cały system cystern, wykutych w skale przez dawnych przedarabskich mieszkańców, stolicy królestwa Saby. Anglicy odnowili, poprawili i tym sposobem dali możność egzystencyi i rozwoju temu tak w wodę ubogiemu krajowi, gdzie deszcz podobno co dwa lata tylko się zjawia! Potężne te cysterny były obliczone na przeszło 100 milionów wiader; dziś po odnowieniu przez Anglików, mają mieścić tylko 30 milionów — i to dosyć. Są to ogromnych rozmiarów i niesłychanej głębokości, częścią kute w skale, częścią naturalne baseny, połączone ze sobą zapomocą kanałów; żeby zaś osiągnąć jak najgruntowniejsze oczyszczanie się wody deszczowej i naturalne filtrowanie, leżą te cysterny w rozmaitej wysokości, tak, iż woda po wypełnieniu jednej, ściekać musi do drugiej. Tu po raz pierwszy widziałem rozdawanie wody na placach publicznych, przez osobno do tego widocznie ustanowioną straż. Samo miasto Aden dzieli się na dwie części: Europejska, t. zw. Steamer point, nad samą przystanią leżąca, i Arabska, właściwe miasteczko Aden, schowane za skałami, dalej od brzegu. Mieszkańców razem dziś do 20.000 ludu; dawniej było 100.000. Stąd prowadzi droga do Sannah, tj. właściwej stolicy królowej Saby. Przystęp tam prawie niemożliwy. Coudenhove chce się wybierać i mnie angażuje; musielibyśmy jechać za muzułmanów przebrani — wątpię, by się to udało!
Przyjechawszy wieczorem około 101/2, usłyszeliśmy już zdala, jakby z głębi morza wychodzące najdziwaczniejsze głosy i krzyki; morze się zaczerniło od łódek i łódeczek, a jeszcze bardziej od czarnej cery ich wioślarzy. Nic ciekawszego, nic zabawniejszego jak ta populacya, co się na statek rzuca, by swoje usługi ofiarować. Starsi ładują i wyładowują towary; dzieci i młodsi jeszcze do roboty ciężkiej nie zdatni, zabawiają gości najdziwaczniejszymi krzykami i śpiewem miarowym, bardzo oryginalnym, podobnym do tego rodzaju marszu, który śpiewają Beduini, wlokąc Europejczyka na piramidy. Ale największą sztuką tych poczciwców, to rzucanie się w morze ze szczytu okrętu i nurkowanie za pieniędzmi rzucanymi w morze. Jeden z nich za jedną rupię rzucił się w morze z jednej strony statku, a wypłynął z drugiej, wyniósłszy z dna morza różne trawy i piasek.
W większości są między nimi Somâli, pochodzący z przeciwległego wybrzeża Afryki; wspaniała to rasa. Arabów niewielu widać; za to kręcą się żydki pejsate jak u nas. Jestto najoryginalniejsza, najczystszej krwi rasa żydów, którzy tu przed prześladowaniem z Bagdadu się schronili. Trudnią się naturalnie tylko małym handelkiem i zmianą pieniędzy.
Noc fatalna. Ładowano węgiel; trzeba było wszystkie okna zamykać; upał więc nie do opisania, a przytem rwetes, krzyki i hałas nieustanny. Raniutko trzeba było wstać, by módz zwiedzić miasto; mieliśmy bowiem już o 10-tej dalej odpłynąć, de facto, odjechaliśmy o wpół do trzeciej popołudniu. Biegeleben oświadczył mi, że napisał do Kalnoky'ego z prośbą o upoważnienie do przedstawienia mnie w Syamie jako attaché honoraire à la légation. Chce mi ofiarować swój mundur dragoński, abym mógł w nim paradować przed rozmaitymi nabobami i kacykami syamskimi. Stąd mamy 6 dni morza pełnego; Bogu dzięki ocean Indyjski bardzo grzeczny i spokojny, bo to czas musonów północno - wschodnich.










Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Sapieha.