Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach/Rozdział IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Sp. |
Miejsce wyd. | Warszawa — Lublin — Łódź |
Tytuł orygin. | Le Tour du monde en quatre-vingts jours |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Obieżyświat przeraża się.
O godzinie siódmej minut 25 pan Fogg z wygraną 20 gwinei w kieszeni pożegnał swych szanownych kolegów i opuścił Reform-Club. O siódmej zaś minut 50 wszedł do swego mieszkania. Wyobraźmy sobie zdziwienie Obieżyświata, znającego już dokładnie przyzwyczajenia swego pana, gdy go ujrzał o tak niezwykłej porze w domu. Podług programu, mieszkaniec domu przy ulicy Saville-row powinien był powrócić do siebie dopiero o północy. Wszedłszy do swego pokoju, pan Fogg zawołał:
— Obieżyświecie!
Obieżyświat nie odzywał się. Wołanie to o niewłaściwej godzinie mogło się do kogo innego odnosić.
— Obieżyświecie! — powtórzył pan Fogg, nie podnosząc głosu.
Obieżyświat ukazał się we drzwiach.
— Wołałem cię dwa razy — rzekł pan Fogg.
— Wszak niema jeszcze dwunastej — wyjmując zegarek, odpowiedział sługa.
— Wiem o tem — odparł pan Fogg, nie robię ci też wyrzutów. Za dziesięć minut wyjeżdżamy do Dovru i Calais.
Francuz skrzywił się nieznacznie. Zdawało mu się, iż się przesłyszał.
— Pan wyjeżdża? — spytał.
— Tak — odrzekł pan Fogg. — Udamy się w podróż naokoło świata.
Na te słowa Obieżyświat wytrzeszczył oczy, opuścił ramiona i cała postać jego wyrażała najwyższe zdumienie.
— Podróż naokoło świata — wyszeptał.
— Którą odbędziemy w 80 dniach, nie mamy więc chwili do stracenia.
— A kufry? — spytał Obieżyświat, prawie nieprzytomnie.
— Żadnych kufrów. Włożysz w torbę podróżną po dwie płócienne koszule i trzy pary pończoch dla każdego z nas. Resztę kupimy w drodze. Przynieś mój płaszcz podróżny i pled. Zabierz mocne obuwie. Zresztą chodzić będziemy mało, lub wcale nic. Spiesz się!
Obieżyświat chciał coś odpowiedzieć, lecz zdumienie odebrało mu mowę. Znalazłszy się w swoim pokoju, upadł na krzesło i jęknął.
— Otóż masz. I mnie to spotkało, mnie?... którym tak pragnął spokoju. Machinalnie zabrał się do pakowania, lecz to, co przed chwilą usłyszał, pomieścić mu się w głowie nie mogło. Podróż naokoło świata, myślał w 80 dniach. Czyż miałby do czynienia z szaleńcem? Nie, to żart chyba. Pojadą do Dovru, do Calais, a może wstąpią do Paryża, a to byłoby nawet wcale nie złe; z przyjemnością przywitałby swą ojczyznę, której od pięciu lat nie oglądał. Lecz cóż się stało jego panu, dotychczas tak miłującemu dom i spokój. Pogrążony w podobnych rozmyślaniach, Obieżyświat zapełniał torbę podróżną rzeczami swego pana i własnemi. Punktualnie o ósmej wszedł do pokoju swego pana, którego zastał z bedekerem w ręku, zupełnie gotowego do podróży. Wziąwszy torbę z rąk swego sługi, pan Fogg wsunął w nią sporą paczkę banknotów.
— Czyś aby czego nie zapomniał? — spytał.
— Nie, panie.
— A płaszcz i pled?
— Oto są.
— Dobrze. Weź torbę i pilnuj jej, gdyż zawiera 20.000 funtów sterlingów.
Pan i sługa zeszli ze schodów i, opuszczając dom, zamknęli bramę na klucz.
Doszedłszy do końca ulicy Saville-row pan Fogg i sługa wsiedli do doróżki, która ich zawiozła na stacyę kolei żelaznej Charing-Cross. W chwili wysiadania z doróżki pan Fogg zauważył kobietę w łachmanach, która, trzymając mizerne dziecko za rękę, żebrała.
Zbliżywszy się do niej, wyjął z kieszeni 20 gwinei i oddał jej ze słowami: »Weź je poczciwa kobieto, cieszę się, że cię spotkałem«. Obieżyświat, obecny tej scenie, uczuł się ogromnie wzruszonym, pan Fogg wiele zyskał w jego oczach. Gdy weszli do dużej sali dworca, pan rozkazał słudze kupić dwa bilety pierwszej klasy do Paryża. Odwróciwszy się, ujrzał pięciu kolegów z Reform-Clubu.
— Panowie — rzekł — wyjeżdżam. Mój paszport, który w każdem przezemnie przejeżdżanem mieście poświadczonym będzie, da wam możność sprawdzenia marszruty podróży.
— O panie — odrzekł uprzejmie Gauthier Ralph — to zbyteczne. Zdajemy się zupełnie na honor dżentelmana.
— Tak będzie lepiej — rzekł pan Fogg.
— A zatem pan wraca?... — zauważył Andrew Stuart.
— Za ośmdziesiąt dni — odparł pan Fogg, w sobotę 21 grudnia 1872 roku, o godzinie 8 minut 45 wieczorem. Do widzenia, panowie!
O ósmej minut 40 pan Fogg i sługa wsiedli do wagonu. O ósmej zaś minut 45 rozległ się świst i pociąg ruszył.
Noc była ciemna, padał drobny deszcz. Pan Fogg, oparty o poduszki wagonu, nie odzywał się wcale. Obieżyświat, jeszcze nie mogący zdać sobie sprawy z tego, co zaszło, machinalnie przyciskał do siebie torbę z banknotami.
Nie przejechano jeszcze Sydenhamu, gdy z piersi lokaja wydarł się krzyk rozpaczy.
— Co ci się stało? — spytał pan Fogg.
— Ach, mój Boże! w pośpiechu... zamieszaniu, zapomniałem...
— Co takiego?
— Zakręcić gaz w pokoju.
— To nic, mój chłopcze — odparł chłodno pan Fogg — będzie się więc palił na twój koszt.