Podróż poślubna (Lord Lister)/2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż poślubna |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 27.01.1938 |
Druk | drukarnia Wydawnictwa „Republika”, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
W Scotland Yardzie wszystko szło do góry nogami.
Inspektor miotał się w bezsilnej złości, przeklinał i awanturował. Sekretarz Marholm, zwany „Pchłą“, jego prawa ręka, sekundował godnie swemu szefowi. Komisarze policji ciskali się i złościli na swoją rękę. Wszystkiemu zawinił lord Mayor, burmistrz Londynu, który zbeształ inspektora policji Baxtera. Baxter z kolei dał burę „Pchle“. „Pchła“ zwymyślał wszystkich sierżantów. Sierżanci wylali swą złość na agentów. Burza, która przeszła nad Scotland Yardem, gwałtownością swą przypominała orkan.
Czemu należało ją przypisać? W czasie posiedzenia Sądu, przy ulicy Oxford Street, John C. Raffles pozwolił sobie na jedną ze swych sztuczek, które rozśmieszyły cały Londyn. Agenci wzięli tę sprawę bardzo poważnie, ponieważ sędzia był przypadkiem bratem lorda Mayora.
Sędzia ten był człowiekiem suchym i nieinteligentnym. Obawiano się w Londynie jego drakońskich, surowych wyroków.
Chodziło mianowicie o sprawę nader prostą, któraby w każdym innym sądzie zakończyła się wyrokiem łagodnym. Inaczej rzecz się miała z bratem lorda Mayora. Robotnik, mający żonę i ośmioro dzieci, z których czworo ciężko zachorowało na dyfteryt, wydał już na lekarstwa i chorobę wszystkie swoje pieniądze. Wedle opinji lekarza osłabione dzieci należało odżywiać obficiej, nie szczędząc starego wina i owoców. Pracodawca owego robotnika odmówił mu zaliczki. W przystępie rozpaczy nieszczęśliwy, który dotychczas szedł zawsze prostą drogą, ukradł ze stojącej na biurku kasety pracodawcy jednego funta sterlinga. Ze łzami w oczach przyznał się sędziemu do winy, prosząc o łaskę. Trudno jednak było znaleźć drogę do serca brata lorda Mayora. Udrapowany w powagę swego stanowiska, w historycznej todze i białej sędziowskiej peruce, począł wolno ogłaszać motywy wyroku:
— Czyn oskarżonego świadczy o daleko posuniętej złej woli. Jeśli bezrobotny dopuści się czynu przestępnego, Sąd znajdzie dla niego współczucie i zrozumienie. Lecz jeśli człowiek mający pracę dopuści się kradzieży pieniędzy z kasy swego pracodawcy, tego rodzaju czyn zasługuje w oczach Sądu na najwyższe potępienie.
W tej chwili jakiś człowiek w robotniczej bluzie wszedł na salę i zbliżywszy się do stołu sędziowskiego wziął krzesło, wszedł na nie i zdjął ze ściany wiszący zegar.
Ponieważ w sądzie angielskim panuje najzupełniejsza swoboda, postępek ten nie zdziwił nikogo. Jeden tylko z obecnych sędziów zapytał człowieka po co zdjął zegar.
— Jestem zegarmistrzem i naprawiłem już zegar z sąsiedniej sali — odparł rzemieślnik i wyszedł.
W międzyczasie sędzia zdążył przeczytać do końca motywy wyroku i przeszedł do ogłoszenia sentencji.
— Dlatego też sąd uznał, za stosowne skazać oskarżonego na trzy lata więzienia.
Nieszczęśliwy zakrył twarz rękami, zalewając się łzami. Z pośród publiczności dały się słyszeć pomruki niezadowolenia.
Nagle sekretarz protokułujący wstał:
— Pozwalam sobie zwrócić uwagę Wysokiemu Sądowi, że nie mogę zanotować godziny ogłoszenia wyroku, ponieważ urzędowy zegar zabrano przed chwilą ze sali.
Przewodniczący spojrzał na ścianę, gdzie pozostał tylko sterczący hak.
Nikt nie śmiał zabrać głosu. Wedle starego prawa angielskiego chwila skazania na karę pozbawienia wolności winna być oznaczona wedle zegara wiszącego ponad stołem sędziowskim.
Niestety zegara nie było.
— Stawiam wniosek o uznanie wyroku za niebyły — ozwał się obrońca. — Wyroku tego nie będzie można wykonać.
— Oznaczymy czas wedle mego zegarka — odparł surowo sędzia.
— Będzie to sprzeczne z prawem, Wysoki Sądzie. Zegarek pana przewodniczącego nie jest zgodny co do sekundy z zegarem głównym Pałacu Sprawiedliwości. Ponieważ każda chwila wolności człowieka jest droga, powstałaby stąd pewna różnica w czasie.
W tej chwili na salę wszedł woźny i wręczył adwokatowi list. Adwokat przeczytał go szybko. Oczy publiczności zwrócone były na niego z oczekiwaniem. Nagle adwokat wybuchnął śmiechem.
— Panowie sędziowie — rzekł po cichu lecz tak, że publiczność słyszała go doskonale. Oto jaki list otrzymałem przed chwilą. Ponieważ list ten zawiera treść ubliżającą powadze sądu, czuję się w obowiązku złożyć go na tym stole i odczytać jego treść:
Zechce pan zakomunikować Sędziemu, że to ja skradłem zegar po to, aby w przyszłości nie wydawał równie głupich wyroków.
Serdeczne pozdrowienia
Rozległ się stłumiony śmiech, który doszedł do uszu sędziego.
Tego samego wieczora inspektor policji Baxter otrzymał od lorda Mayora Londynu czterostronicowe pismo, po którym chodził jak struty. Wysoki dygnitarz czynił mu zarzuty, że dzięki jego nieudolności niebezpieczny bandyta John C. Raffles chodzi swobodnie po świecie.
Następnego dnia inspektor Baxter otrzymał od swych agentów wiadomość że dwaj mężczyźni odpowiadający rysopisom Rafflesa i Branda znajdują się na pokładzie holenderskiego okrętu „Rotterdam“ Natychmiast skomunikował się z właściwą linią okrętową i otrzymał wiadomość, że „Rotterdam“ zatrzymuje się przez dzień w Lizbonie, poczym udaje się do Neapolu. W chwili obecnej wedle wszelkiego prawdopodobieństwa okręt opuścił już stolicę Portugalii, Z godziny na godzinę oczekiwano nadejścia telegramu.
∗ ∗
∗ |
Jego Wysokość książę von Plessenheim siedział w swej kabinie, bębniąc nerwowo długimi arystokratycznymi palcami po palisandrowym blacie stołu. Od czasu do czasu łowił niecierpliwie uchem dźwięki dochodzące z sąsiedniej kabiny, komunikującej się z jego kabiną za pomocą drzwi, zamkniętych w chwili obecnej na klucz.
Była to kabina pani Armandy Müller, jego przyjaciółki, a raczej damy, uważanej powszechnie za jego żonę.
— Mister Schmidt — zaanonsował steward.
Książę wstał i wyszedł na spotkanie Charley Schmidta, czyli lorda Listera.
— Dziękuję uprzejmie, drogi lordzie, a raczej panie Schmidt — rzekł wyciągając do niego serdecznie obie ręce — że zechciał mi pan złożyć wizytę w mej kabinie.
— Zaciekawiło mnie, panie Müller, — odparł Raffles akcentując żartobliwie nazwisko, jakiego to rodzaju ważne nowiny ma mi pan do zakomunikowania?
Książę poprosił Rafflesa, aby zajął miejsce w wygodnym, skórą obitym fotelu. Gdy zapalili papierosy, książę wydobył z kieszeni otrzymaną przed paru godzinami depeszę i rzekł:
— Mam do pana wielką prośbę, drogi lordzie. Odwołuję się tu do czasów, któreśmy spędzili wspólnie w Ostendzie. Żywię podziw dla pańskiego charakteru i uważam pana za doskonały wzór gentlemana. Jedna rzecz zadziwia mnie w panu: zupełny brak zainteresowania kobietami?
W oczekiwaniu odpowiedzi spojrzał bystro na Rafflesa. Lord nie drgnął i obojętnie spoglądał na dymek swego papierosa.
— Chcę przez to powiedzieć — ciągnął dalej książę, — że nigdy dotąd nie udało mi się widzieć pana w towarzystwie kobiety. Czyżby istniały ku temu jakieś poważniejsze powody!
Tajemniczy Nieznajomy strzepnął popiół ze swe go papierosa i odparł:
— Istotnie, Wasza Wysokość ma rację. Kobiety naprawdę piękne, mądre i dobre, takie, któreby mogły mi się spodobać, nie są niestety wolne. Na nieszczęście zwykle przybywam zapóźno. Z innych natomiast sam rezygnuję chętnie.
— Well — rzekł książę — To przykre. Dla mnie los był dotąd przychylniejszy. Naprzykład teraz...
Ruchem ręki wskazał na drzwi sąsiedniej kabiny.
— Za tymi drzwiami znajduje się jedna z najpiękniejszych kobiet na świecie, kobieta, której serce moje szukało przez całe życie. Mimo to jednak związany jestem nieubłaganymi węzłami, węzłami krwi i stanowiska, węzłami małżeństwa zawartego wbrew mej woli. Pod przybranym nazwiskiem kradnę losowi krótkie godziny szczęścia. Zechciej mnie zrozumieć. Pomyśl, że najdroższą rzeczą na świecie jest dla mnie miłość tej kobiety. Jednym słowem, lordzie Lister, prośbę swą stawiam jasno: zastąp mnie.
Raffles spojrzał nań ze zdumieniem.
Historia ta wydawała mu się w najwyższym stopniu komiczna. Przed oczyma stała mu postać kochanki księcia. Nie rozumiał jeszcze dokładnie, do czego ten ostatni zmierza. Zmuszając się do powagi zapytał:
— Co Wasza Wysokość chce przez to powiedzieć?
Książę zapalił nowego papierosa.
— Sprawa przedstawia się prosto — odparł. — Otrzymałem w tej chwili od swego ministra ważne wiadomości, wymagające mego powrotu dla załatwienia pewnych spraw państwowych. Sprawy te nie mają charakteru zasadniczego, a raczej charakter czysto reprezentacyjny. Władca Sjamu nabył pałac w pobliżu mego księstwa i ma zamiar zabawić w nim przez kilka tygodni. Skorzysta on z okazji, aby zwiedzić moją rezydencję. Trzeba będzie wówczas zorganizować rewię wojskową oraz galowy obiad. Rola moja sprowadza się w tym wszystkim do roli marionetki, poruszanej niewidzialnymi sznurkami. Zamiast zwykłego uniformu trzeba włożyć mundur galowy, wsiąść do karety zaprzężonej w cztery konie, aby przyjąć godnie kuzyna z Indjii. Wymieni się braterskie pocałunki, kilka uścisków dłoni, porozmawia o lotnictwie i marynarce, omijając starannie wszelkie poważniejsze problemy, zje dobrą kolację i to wszystko. Widzisz, drogi przyjacielu, że rola twoja nie byłaby trudna i potrafiłbyś odegrać ją znakomicie. Oczywiście, jeśli zechce pan wyrządzić mi tę przysługę... W tej chwili trudnoby mi było oderwać się od ukochanej kobiety. Nie wyobraża sobie pan, jaką przyjemność by mi pan sprawił, spełniając mą prośbę. Jeśli zależy panu na jakimkolwiek orderze, zechce pan wybrać sobie z mej walizy ten, który najlepiej panu do gustu przypadnie.
Raffles zaśmiał się.
— To Wasza Wysokość wozi w swej walizie ordery razem ze spinkami do mankietów i innymi tego rodzaju rzeczami?
— Tak — odparł książę ze śmiechem — mam czasem wrażenie, że jestem komiwojażerem sprzedającym ordery. Każdy kelner z restauracji, każdy komisarz policji, każdy wreszcie życzliwy mi człowiek otrzymuje ode mnie order. Kiedy mi ich braknie, każę natychmiast przysłać sobie świeże.
John C. Raffles zamyślił się.
— Ze względu na przyjaźń, jaka mnie z panem łączy i na całkiem specjalną sytuację Waszej Książęcej Mości oddaję się całkowicie do pańskiej dyspozycji. Oczywiście, musi mi pan udzielić pewnych informacyj, abym nie popełnił jakiejś gaffy, zwłaszcza podczas rewii wojskowej.
— O, to bardzo proste. Pozwoli pan wojsku maszerować swobodnie. Poza tym niech pan porzuci wszelkie obawy. Wyznam panu szczerze, że ja sam rzadko wiem, co powinienem robić... Mam przecież po to mistrza ceremonii. Zapewniam pana, lordzie Lister, że jego wiadomości wprawią pana w zdumienie. Poczynając od munduru, a kończąc na butach, które ma pan włożyć, wie on dokładnie kiedy trzeba wstać, kiedy trzeba iść, a kiedy się pożegnać. Mój minister doktór von Thorn, napisze panu mowę, którą pan wygłosi. O resztę może pan być spokojny. Człowiek ten przybywa do pana rano i oznajmia: „Wasza Książęca Wysokość wypowie dzisiaj to i to!“ Przeczyta panu tekst przemówienia, które przedłoży panu jednocześnie w maszynowym odpisie. O każdej godzinie będzie panu przypominał, co należy robić.
John C. Raffles roześmiał się tak serdecznie, że książę zawtórował mu.
— Cóż się stanie, Wasza Wysokość — zapytał — jeśli pańska małżonka zechce pomówić ze mną?
— Wymówisz się ważnymi sprawami państwowymi. Mam zwyczaj palenia światła w mym pokoju aż do godziny trzeciej, czwartej nad ranem. Lokaj mój przechadza się po mym gabinecie, tak, że cień jego zjawia się na firance. Naprzeciwko mego gabinetu znajdują się okna apartamentów mojej żony. W ten sposób wzbudzam w niej przekonanie, że jestem pochłonięty sprawami państwowymi i pracuję całe noce aż do ranka.
— Cóż mam robić z finansami? — zapytał Raffles — jeśli przypadnie jakaś wypłata...
— Zupełnie niemożliwe! — odparł książę. — Do pana nigdy z tym się nie zgłoszą... Od czego mam ministra skarbu. Dobrze jednak, że mi pan o tym przypomniał, lordzie: pierwszą osobą, która się u pana zjawi, będzie właśnie Stern, minister skarbu... Jest to człowiek wspaniały, ma jednak jedną przywarę: nieustannie skarży się na pustki w szkatule, ale nie należy mu wierzyć. Ma on jedynie dobro państwa na względzie... Wzdycha co chwila: Wasza Wysokość żąda zbyt wiele pieniędzy... Nie wiem gdzie Wasza Wysokość podziewa tak olbrzymie sumy?.... Nie przejmuj się: pełni on funkcje mojej portmonetki, płacąc wszystkie moje wydatki. Przedstawia mi tylko listę wydatków, które ja podpisuję, nawet nie sprawdzając. Na tym polega moja cała praca w dziedzinie finansów państwowych.
— Wspaniały wynalazek.... Chciałbym również mieć takiego ministra finansów — rzekł Raffles, śmiejąc się.
— Zapomniałem jeszcze o jednym. Na dworze moim znajduje się osobnik, którego nie mogę znieść. Jest nim pastor... Nie znaczy to bynajmniej, abym był ateuszem: zna pan dobrze moje przywiązanie do religji.... Ale osoba tego duszpasterza jest mi wysoce antypatyczna...
— Postaram się osadzić go na miejscu...
— Zrób to drogi lordzie! Na myśl o tym, że dostać miał od pana należytą ofiarę, drżę z radości. A teraz do rzeczy! Oto książeczka czekowa na nasz Bank. proszę pokryć sobie wszystkie koszta, związane z tym dziwnym zastępstwem.
— Daje mi pan dowód ogromnego zaufania, mości książę. Cóż się stanie, jeśli nadużyję pańskiego zaufania i przekroczę budżet księstwa?
Podano obiad.
Zjedli go razem w kabinie księcia, poczym książę wydał lordowi kilka potrzebnych dokumentów. Nie omieszkał również obdarzyć go walizą z orderami.
— Cóż się stanie, jeśli rozdam je wszystkie? — zaśmiał się Lister.
— Zamówi się nowe...
Nagle książę zaniepokoił się widocznie. Zbliżył się do drzwi i zmienionym przez wzruszenie głosem, zapytał swej damy, czy jest już gotowa?
— Kiedy się zobaczymy, Wasza Wysokość? — zapytał Raffles zabierając się do odejścia.
— Moja podróż poślubna miała trwać sześć tygodni — odparł książę — Trzy tygodnie już upłynęły. Spotkamy się więc za trzy tygodnie w hotelu Kaiserhof w Berlinie, gdzie znów będę księciem von Plessenheim.
Raffles wziął skórzaną walizkę księcia i, pożegnawszy się serdecznie ze swym sobowtórem, wyszedł z kabiny.
Charly Brand oczekiwał go we wspólnym apartamencie.
Zdziwił się na widok rozpromienionej twarzy przyjaciela.
— Chodźże do mnie, mój chłopcze — rzekł Raffles — Wiem że od dawna w skrytości ducha marzysz o orderze... Dziś marzenia twoje przybiorą kształt realny... Oto ja dam ci order.
Charly Brand sądził, że przyjaciel wyśmiewa się z niego.
Jakież było jego zdziwienie, gdy Raffles otworzył walizę i wyjął z niej szereg mniejszych i większych pudełek, mieszczących ordery rozmaitego kształtu i koloru!
— Ile trzeba ci metrów jedwabiu na szarfę? — rzekł.
— Na miłość Boga — odparł Charly przerażony — schowaj te świecidełka, lub lepiej wyrzuć je za burtę. Co zamierzasz z tym począć. Jeśli ich posiadacz spostrzeże stratę, zawiadomi kapitana i poprosi go o przeprowadzenie rewizji we wszystkich kabinach.... Nie ma sensu ryzykować wolność dla takich głupstw.
— Głupcze! — zaśmiał się Raffles — Ordery te stanowią moją własność. Dla twej orientacji dodam, że nie jestem więcej Charly Schmidtem a Jego Książęcą Wysokością, Ernestem von Plessenheim, ty zaś moim adiutantem, panie baronie von Brand. Pójdziesz teraz do kabiny pana Ottona Müllera i, zgodnie z naszą umową, zabierzesz stamtąd walizę, mieszczącą uniformy, szable i inne potrzebne nam przedmioty.
Sekretarz oddalił się kręcąc głową.
Nic nie rozumiał z tej dziwacznej historii. Zdumienie jego wzrosło, gdy pan Otto Müller bez słowa wręczył mu wielką skórzaną walizę.
— Niech się pan wystrzega stewarda — rzekł książę ostrzegawczo — Z tymi ludźmi trzeba zachować daleko idącą ostrożność.
Na szczęście na korytarzu nie spotkał nikogo. Była to godzina kolacji i wszyscy stewardzi zajęci byli usługiwaniem przy stole.
— Zbałamuciłeś sporo czasu — rzekł Raffles. — Właśnie zamierzałem wyjść na twe spotkanie...
Otworzył walizę i wyjął z niej uniform generała... Był to mundur najczęściej noszony przez księcia.
— Wyglądasz wspaniale — rzekł Charly, spoglądając z podziwem na przebranego przyjaciela. — Leży na tobie, jak ulany.
— Świetnie! Biegnij teraz do kapitana i oznajmij mu, że Jego Wysokość książę von Plessenheim pragnie z nim porozmawiać.
W pierwszej chwili kapitan pomyślał, że Charly jest pijany i mówi od rzeczy. Roześmiał się wesoło i zawtórowali mu wszyscy oficerowie:
— Panowie słyszeli wyraźnie to co powiedziałem przed chwilą — rzekł Charly sucho — Jego Wysokość książę von Plessenheim pragnie mówić z panem, kapitanie...
— Na pokładzie nie ma żadnego księcia von Plessenheim, o ile mi wiadomo — odparł kapitan...
— Jest pan w błędzie... Książę znajduje się na pańskim okręcie choć pan o tym nie wie. Jego Wysokość zapisał się na liście pasażerów jako Charly Schmidt.
Kapitan spojrzał nań ze zdziwieniem.
— Ten człowiek nie wygląda na takiego, któryby stroił sobie żarty — rzekł, zwracając się do swych oficerów. Przypuszczalnie mówi on prawdę i Jego Wysokość znajduje się na okręcie. Udam się za nim...
W parę minut później stanął kapitan przed Rafflesem. Jego dość tępa twarz wyrażała zdumienie i podziw. Wyprężył się po wojskowemu przed tajemniczym Nieznajomym.
— Proszę się zbliżyć, kapitanie — rzekł Lister. — Mam z panem do omówienia pewną sprawę służbową. Ponieważ z nader ważnych powodów zmuszony jestem przerwać swą podróż, zechce pan łaskawie dać sygnał pierwszemu statkowi, który ma zamiar szybko przybić do brzegu, aby mnie zabrał na swój pokład.
— Wedle rozkazu, książę — odparł kapitan.
— Jeśli się to panu uda, może pan oczekiwać z mej strony udekorowania pana orderem.
— Dziękuję jaknajpokorniej Waszej Wysokości. O ile wiem, jeden z okrętów Lloydu Hamburskiego powinien przejeżdżać tędy o tym czasie.
Kapitan zasalutował i opuścił kabinę księcia.
Wieść, że na okręcie znajduje się panujący książę, obiegła okręt lotem ptaka.
W czasie obiadu zarezerwowano mu honorowe miejsce. Nikt nie domyślał się nawet, że prawdziwym księciem jest siedzący skromnie na uboczu Otto Müller, zaś książę von Plessenheim jest lordem Listerem, alias Johnem Rafflesem, poszukiwanym od dawna bezskutecznie przez policję.
Około godziny szóstej wieczorem lord Lister opuścił okręt, aby na motorowej łodzi przedostać się na pokład niemieckiego okrętu.
Pasażerowie z odkrytymi głowami ścigali wzrokiem oddalającą się łódź, kobiety powiewały chusteczkami.
∗
∗ ∗ |
Gdy okręt „Rotterdam“ zawinął do portu w Neapolu, pierwsza powitała go szalupa policyjna.
Oficer żandarmerii oraz dwunastu detektywów zbliżyli się do kapitana:
— Otrzymaliśmy wiadomość od policji londyńskiej — rzekł — że na pańskim okręcie ukrywa się niebezpieczny bandyta, włamywacz lord Lister. Jestem upoważniony do sprawdzenia papierów wszystkich pasażerów.
Przeprowadzono dokładną rewizję. Przejrzano paszporty wszystkich podróżnych, nie wyłączając pana Müllera i jego żony. Jedyną osobą, nie posiadającą papierów w należytym porządku, był detektyw francuski Margott.
— Wydaje mi się pan mocno podejrzany — rzekł do niego Włoch.
— Niech pan nie mówi głupstw — odparł detektyw. — Znalazłem się tu na rozkaz mego rządu, celem roztoczenia obserwacji nad księciem von Plessenheim, podejrzanym o szpiegostwo. Na nieszczęście popełniliśmy błąd. Ten, którego uważałem za księcia, jest zwykłym sobie panem Müllerem, zaś książę von Plessenheim wczoraj opuścił okręt.
— Kto taki?
— Powiedziałem to panu przed chwilą. Książę von Plessenheim i jego adjutant.
Włochowi jednak ta historia nie wydała się tak prosta.
— Mam wrażenie, że ptaszek wymknął się nam z potrzasku. Może uda mi się skomunikować z policją londyńską, aby zatrzymała go przy wysiadaniu w Hamburgu.
— Spowoduje pan tylko cały szereg kłopotów. Co do mnie jestem święcie przekonany, że to był autentyczny książę von Plessenheim. Spójrz pan, jaki order otrzymałem od niego.
— Może i pan ma rację, kapitanie. W każdym razie muszę zaaresztować detektywa francuskiego, ponieważ nie ma on przy sobie żadnych dokumentów.
— Wydaje mi się jednak — odparł śmiejąc się Margott, — że sam fakt nieposiadania żadnych dokumentów świadczy o tym, iż jestem detektywem.
— Może i pan ma rację — ale muszę pana zatrzymać, aż do chwili, gdy policja francuska potwierdzi pańską identyczność.
W ten sposób zamiast Rafflesa agent policji włosklej zaaresztował agenta francuskiego.
∗
∗ ∗ |
Zadowolenie odmalowało się na twarzy inspektora policji londyńskiej Baxtera.
Marholm, jego sekretarz, obserwował go bacznie. Szef Scotland Yardu skończył właśnie telegram i zagwizdał wesoło.
— Nareszcie wpadnie w moje ręce — szepnął do siebie.
— Kto? Może nasz przyjaciel Raffles?
— Goddam! — zaklął Baxter. — Cóż cię to u licha obchodzi?
Marholm zamilkł obrażony. Zapalił fajkę. Baxter zdenerwował go już poprzednio, dając mu robotę, która już od paru dni powinna była być wykończona.
Marholm wiedział o tym, że Baxter nie znosi dymu tytoniowego. Nie liczył się z tym i oświadczył mu oddawna, że siedzenie przez kilka godzin w biurze bez palenia wydaje mu się nieprawdopodobieństwem.
— Rzuć już do licha tę swoją fajkę, — wybuchnął wreszcie inspektor. — Mamy ważniejsze sprawy do załatwienia. Sprawdź w rozkładzie jazdy, kiedy odchodzi pociąg do Cuxhaven.
— Czy masz zamiar wyjechać?
— Tak... Będziesz mi towarzyszył wraz z kilku agentami.
— Do Niemiec?
— Tak. Musimy się śpieszyć, aby ten łotr nie wymknął się z naszych rąk.
— Łotr? Nie przypominam sobie, aby ostatnio popełniono w Anglii jakieś ciekawsze przestępstwo?
Zajrzał do rozkładu jazdy.
— Pociąg odchodzi o 6-ej rano. Idzie prosto do portu.
— Zawiadom detektywa Thompsona i Schmidta, żeby się przygotowali do podróży i stawili się w biurze o godzinie 5-ej rano.
— Czy mógłbym się jednak dowiedzieć, o co idzie?
— Słuchaj rozkazu i nie rezonuj! — krzyknął Baxter wściekły.
— Nie pytam jako podległy funkcjonariusz, lecz jako współpracownik, który niejednokrotnie udzielał panu dobrych rad, panie inspektorze.
— Nie potrzeba mi teraz twoich rad. Nie przypominam sobie zresztą, abym kiedykolwiek otrzymał od ciebie prawdziwie dobrą radę. Byłem głupi, że....
— To prawda — odparł Marholm śmiejąc się.
Baxter, Marholm, Thompson i Schmidt wyjechali z Londynu pociągiem, który wyruszył o godzinie 6-ej w kierunku portu. Jedynie inspektor policji znał cel wyprawy. Zarówno w pociągu jak i na statku unikał rozmowy na ten temat. W Cuxhaven w porcie udali się natychmiast do przystani, do której przybijały okręty Śródziemnomorskie.
— Jestem naprawdę ciekawy — rzekł Marholm po cichu do sierżanta Thompsona — kogo my tu oczekujemy?
Tymczasem Baxter porozumiał się z komisarzem policji hamburskiej i poczynił wszelkie potrzebne kroki do uzyskania nakazu aresztowania.
Komisarz wysłał natychmiast do portu dwudziestu swych ludzi. Ustawili się w szpaler w momencie, gdy pilot ciągnął za sobą oczekiwany okręt.
— Uwaga! — rzekł komisarz policji hamburskiej. — Okręt wciągnął na maszt oprócz flagi narodowej jeszcze flagę jakiegoś księstwa. Prawdopodobnie sam książę znajduje się na pokładzie.
Zaledwie przerzucono kładkę z okrętu na stały ląd, agenci policji pod wodzą inspektora Baxtera udali się na pokład i zwrócili się do zdziwionego kapitana.
— Proszę nam wskazać nazwiska pasażerów, którzy przesiedli się na morzu Śródziemnym z pokładu „Rotterdamu“ na pański okręt.
Kapitan spojrzał nań ze zdziwieniem.
— Nie ma pan prawdopodobnie na myśli Jego Wysokości księcia von Plessenheim?
— Nie — odparł Baxter. — Idzie tu o jednego z największych przestępców, jakich wydała ostatnio nasza ziemia. A mianowicie o niejakiego Johna C. Rafflesa.
— Niestety — odparł kapitan. — Na pokład mego okrętu przesiadł się jedynie książę ze swym adiutantem.
Pasażerowie zatrzymani przed samym wylądowaniem poczęli zdradzać zniecierpliwienie.
Ponieważ kapitan nie chciał zezwolić na zrewidowanie okrętu, Baxter, chcąc nie chcąc, musiał wrócić na ląd i ulokował się tuż przy zejściu z pomostu. Pierwsi zeszli stewardzi z bagażami. Po nich dopiero posypali się pasażerowie. Jednym z ostatnich był John Raffles w reprezentacyjnym mundurze księcia, Von Plessenheim. Baxter zadrżał. Mimo paradnego uniformu rozpoznał swą ofiarę. Serce biło w nim jak młotem. Nareszcie miał go prawie w swym ręku. Ucieczka była niemożliwa. Pomost był tak wąski, że pasażerowie szli gęsiego. Baxter zaś i jego ludzie stali akurat u jego wylotu. Za nimi umieścił się komisarz policji hamburskiej z dwunastu agentami.
— No, no — rzekł Baxter cicho, zwracając się do Marholma. — Schwytaliśmy również i jego wspólnika, poszukiwanego od dawna Branda. Świetny połów!
— Nie rób pan szaleństw — szepnął Marholm. — Ostrzegam pana. Skąd wiadomo, że ten człowiek jest naprawdę Rafflesem?
— Wszelka omyłka jest wykluczona — odparł Baxter — To z pewnością on. Zaraz przystąpię do zaaresztowania go.
Tajemniczy Nieznajomy zszedł właśnie z pomostu i znajdował się w odległości wyciągniętego ramienia od Baxtera.
— Johnie Raffles, w Imieniu Prawa zatrzymuję pana! — rzekł Baxter, zbliżając się do człowieka w mundurze.
Komisarz policji hamburskiej spojrzał ze zdziwieniem na swego angielskiego kolegę. Nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć.
W tej samej chwili dał się słyszeć donośny dźwięczny głos Rafflesa.
— Żołnierze, zatrzymajcie tego człowieka! Znieważył mnie!
Zanim Baxter zdążył wypowiedzieć słowo, silne pięści znajdującego się w porcie plutonu żołnierzy spadły na jego ramiona.
— Dopuścił się pan ciężkiej obrazy księcia — rzekł komisarz policji hamburskiej do Baxtera, popierając stanowisko żołnierzy. — Zatrzymuję pana.
— Zostaw mnie pan w spokoju — zawył Baxter, — napróżno starając się uniknąć pięści policji hamburskiej.
— Panie komisarzu — odezwał się książę. — Jest to niesłychany skandal, że znalazł się ktoś, kto ośmielił się przeszkodzić mi w wysiadaniu na ląd. Omyłka w danym wypadku jest wykluczona. Można mnie odróżnić od gromady cywilów: noszę na sobie mundur generalski.
Komisarz począł gęsto się tłomaczyć, na co książę odpowiedział niedbałym ruchem ręki.
— Zabrać stąd tego człowieka — zakomenderował komisarz, wskazując na Baxtera.
— On przecież jest Rafflesem! — krzyczał rozpaczliwie Baxter, czyniąc próżne wysiłki, aby się wyswobodzić.
— Jeśli nie będziesz zachowywał się spokojnie, zbijemy cię tak, że będziesz szukał na podłodze trzonowych zębów.
— Możesz być szczęśliwy, że generał okazał się wobec ciebie łaskawym — rzekł inny. — Nie wiesz prawdopodobnie, że każdy wojskowy w obronie swego honoru miałby prawo użyć broni. Ubiłby cię jak psa. Jesteś widocznie zupełnie pijany.
Baxtera zaprowadzono do komisariatu policji. Marholm wrócił do swych kolegów.
— Przyjaciele! — rzekł Marholm. — Dawno się tak nie uśmiałem jak dziś... Cóż za nadzwyczajna historia: Baxter zbity na kwaśne jabłko przez agentów policji. Musiałem przyzywać na pomoc całą moją przyjaźń dla tego człowieka, aby nie śmiać się prosto w głos. Zobaczycie, że z tego powstanie jakieś powikłanie dyplomatyczne. W Niemczech bowiem człowiek noszący mundur jest czymś w rodzaju nietykalnej świętości. Wszystko staje na baczność przed samym uniformem. Jestem wielce ciekaw, czy człowiek ten jest istotnie księciem von Plessenheim, czy też Johnem Rafflesem.
Udali się na stację, aby przyjrzyć się odjazdowi księcia. Zaofiarowano mu specjalny wóz salonowy i wojsko oddawało mu honory, należne członkowi rodziny panującej.
Dopiero nazajutrz wypuszczono Baxtera. Sprawiły to liczne wymiany depesz pomiędzy Hamburgiem, Cuxhaven i Londynem. Baxter wypuszczony na wolność natychmiast rozpoczął od kłótni z Marholmem.
— Jeżeli w dalszym ciągu będziesz spoglądał na mnie ironicznym wzrokiem, połamię ci kości! — rzekł.
— Któżby śmiał spoglądać na pana ironicznie? — odparł Marholm. — Ulega pan dziwnym halucynacjom. Wczoraj pomylił pan księcia von Plessenheima z Rafflesem, dziś wziął pan moją ponurą minę za ironiczny uśmiech...
— Chciałbym jednak coś wam zakomunikować — rzekł Baxter łagodniej. — Pomimo mej przykrej sytuacji, dowiedziałem się w więzieniu bardzo wielu, ciekawych rzeczy. Przede wszystkim tego, że podwładny, przemawiając do swego zwierzchnika, musi stanąć na baczność. Powtóre, że nie wolno mu nic powiedzieć poza tak i nie. Mam zamiar zaprowadzić teraz w Scotland Yardzie ten nowy system i mam wrażenie, że Londyn przyjmie tę inowację z radością. Jedna rzecz tylko jest fatalna — to jedzenie. Jestem głodny jak wilk.
To mówiąc udał się z Marholmem do niewielkiej restauracji.
Po spożyciu obiadu i po długiej przechadzce powrócili do hotelu.
— Wpadł mi do głowy nadzwyczajny plan.
— Ostrożnie, ostrożnie — odparł Marholm. — Już mam na pewien czas dosyć pańskich nadzwyczajnych planów.
Baxter spojrzał na niego groźnie.
— Znowu zaczynasz? Otóż wiedz, że jutro skoro świt jedziemy do Bucklingsburga, chcę przekonać się na miejscu o identyczności Rafflesa z księciem von Plessenheimem. Jeśli okaże się on księciem, zgłaszam moją dymisję. Dam sobie głowę uciąć, że komisarz policji hamburskiej jest przyjacielem Rafflesa.
— Well — rzekł Marholm — mam wrażenie, że zależy panu na ostatecznej kompromitacji.
— Co mi tam opowiadasz — krzyknął Baxter. — Zapominasz do kogo mówisz... Zresztą dowiem się o wszystkim w Bucklingsburgu. Ty zaś możesz wracać jutro do Londynu. Jadę dalej sam.
— Dzięki Bogu — odparł Marholm.
— Coś powiedział? — zawołał Baxter. — Ani słowa więcej. Od dzisiejszego dnia wolno wam będzie tylko odpowiadać „tak“ lub „nie“, zapamiętaj to sobie.
— O, to będzie doskonale. Ciekaw jestem tylko, czy lord Mayor będzie zachwycony tą zmianą.
∗
∗ ∗ |
— Mam wrażenie, że gram rolę manekina — rzekł Raffles, zanim pociąg wjechał na stację w Bucklingsburgu.
— Istotnie — odparł Charley Brand. — Świat jest dosyć komicznie urządzony. Wszystkie twoje przygody mają zawsze jakąś miłą stronę.
— Teraz musisz zwracać na wszystko baczną uwagę, mój drogi Charley. Będziesz miał możność obserwowania ludzkości z odwrotnej strony, od strony pochylonych karków. Najgorszy zbrodniarz z najbiedniejszej dzielnicy Londynu posiada w gruncie rzeczy więcej godności, niż ta banda dworaków. Otóż i jesteśmy w Bucklingsburgu.
Stanął przy oknie. Na dworcu stała kompania honorowa z orkiestrą. Wszystko wyprężyło się na baczność. Orkiestra odegrała hymn narodowy. Tłum adiutantów i służby dworskiej rzucił się do drzwi wagonu salonowego. Pierwszy zjawił się w przedziale szef protokułu. Wyglądał jak wielka rozdeptana żaba, okrągłymi oczyma spoglądająca na świat. Astma nie pozwalała mu mówić. Zbliżył się do Rafflesa z tysiącem ukłonów.
— Jestem szczęśliwy... Wasza Wysokość... że mogę Ją powitać... po powrocie w naszym pięknym kraju.
— Jestem bardzo zmęczony — odparł Raffles — Miałem ciężką drogę. Mam nadzieję, że nie mamy w perspektywie zbyt wiele przyjęć.
— Tylko kilka i to bardzo drobnych, Wasza Wysokość. Czy zechce Wasza Wysokość uczynić przegląd swej kompanii honorowej?
— Oczywiście — odparł Raffles — nie możemy się uchylać od naszych obowiązków.
Wraz z szefem protokułu przeszedł przez szpaler urzędników dworskich.
— Baczność! Prezentuj broń! — krzyczał ile tchu w piersiach oficer gwardii honorowej.
John Raffles z uśmiechem na ustach, nie odrywając ręki od czaka, kłaniał się uprzejmie na lewo i prawo. W towarzystwie szefa protokułu udał się do stojącego za stacją powozu.
Szef protokułu oczekiwał na uprzejmy znak księcia, aby wsiąść z nim razem.
Zadowolony, że może się ostentacyjnie pochwalić przed zgromadzoną publicznością łaską książęcą, wsiadł do powozu, pusząc się jak paw.
— Cóż słychać nowego? — zapytał Raffles w czasie jazdy.
— Jej Książęca Wysokość, księżna małżonka jest od kilku dni niedysponowana, ponieważ przeziębiła się w czasie przechadzki... Dlatego też Jej Książęca Wysokość nie będzie mogła przyjąć Jego Książęcej Wysokości. Ponadto wbrew życzeniu księżnej, wezwałem na dwór małą baronównę Brenkenhaus.
— Brenkenhaus? — powtórzył Raffles.
— Tak, Wasza Wysokość sobie przypomina, że w czasie wizyty w zamku Brenkenhaus wyraził pan życzenie zobaczenia małej baronówny. Dlatego też uważałem za właściwe zaprosić ją na dwór... Księżna nie jest tym bynajmniej zachwycona.
— Nie wątpię w to wcale — rzekł Raffles, śmiejąc się
— Ponadto magistrat i posłowie prosili o udzielenie im audiencji w sprawie przyjęcia księcia Sjamu.
— Wiem o tym — odparł Raffles. — Niech zgłoszą się dziś wieczorem do pałacu.
— Dziś wieczorem? — powtórzył szef protokułu. — Wasza Wysokość zechce mi wybaczyć, na dziś wieczór zaprosiłem kilku wyższych oficerów i kilku dygnitarzy cywilnych... Jeśli Wasza Wysokość zechce, można urządzić herbatkę o godzinie szóstej.
— Urządź pan herbatkę. Zresztą chciałbym posłuchać w sprawie niniejszej głosów nie tylko przedstawicieli miasta ale samych mieszczan. Niech pan zaprosi na dzisiejszy wieczór około stu obywateli rozmaitych stanów wraz z żonami. Sam zajmę się tą sprawą.
Gdyby piorun uderzył nagle u stóp szefa protokułu, nie zdziwiłby się on bardziej, niż tym nagłym postanowieniem swego władcy.
— Czy mnie pan nie zrozumiał:
— Zrozumiałem, Wasza Wysokość — odparł otwierając szeroko oczy.
— Chcę prosić nie tylko pastorów, nauczycieli, urzędników pocztowych i policyjnych, ale zwykłych krawców i szewców...
Mistrz ceremonii machinalnie otwierał i zamykał, usta. Wyglądał tak, jak gdyby mu brakowało powietrza.
— Wasza Wysokość żartuje — odparł wreszcie z rozjaśnionym obliczem.
Rzucił niespokojne spojrzenie w kierunku Charley Branda, siedzącego na tylnym siedzeniu i rzeki po cichutku.
— Wasza Wysokość zechce mi wybaczyć ostatnie pytanie? Czy mogę zapytać o nazwisko i tytuł osoby, towarzyszącej księciu, abym mógł tak jak zresztą wszystkim urzędnikom nadać mu właściwą rangę.
— Oczywiście — odparł Raffles — jest to baron von Brand, który pełnić będzie chwilowo służbę osobistą przy mnie.
Marszałek dworu złożył Charleyowi głęboki ukłon. W tej chwili wjechano w podwórze zamkowe. Konie zatrzymały się gwałtownie przed krużgankiem. Marszałek dworu zeskoczył na ziemię, oddał ostatni ukłon i wprowadził Rafflesa po przez szpaler uniformów do pałacu księcia von Plessenheim.
Raffles, aby uniknąć kompromitacji, stosował się do wszelkich wskazówek marszałka dworu. W ten sposób w niczyjej głowie nie zaświtało nawet podejrzenie, że książę von Plessenheim nie jest prawdziwym księciem.
Podczas gdy Raffles udał się na odpoczynek, marszałek dworu odbył konferencję z radcami stanu. W człowieku tym pomimo pozorów uniżonej służalczości kryła się istota podstępna, zła i żądna władzy.
— Panowie — rzekł — Jego Wysokość wyraził życzenie zaproszenia dziś wieczór przedstawicieli wszystkich stanów na przyjęcie dworskie. Jego Wysokość musiał napatrzyć się na tego rodzaju wypadki w Anglii i pragnie zaszczepić angielskie zwyczaje w naszym kraju. Przyjęcie odbędzie się o godzinie szóstej, zaproszeni mają się stawić już o godzinie piątej w zielonej sali, gdzie im udzielę stosownych pouczeń.
Dworacy spojrzeli na siebie ze zdumieniem. Jak daleko potrafili sięgnąć pamięcią, nic podobnego nie wydarzyło się na dworze. Zabrano się natychmiast do roboty. Policja poczęła pilnie przeszukiwać swoje tajne akta, aby sprawdzić, czy wybrani godni są przyjęcia na dworze.
Nowina o dziwnym zaproszeniu księcia rozeszła się po mieście lotem błyskawicy.
Około godziny piątej zaproszeni z biciem serca stawili się w pałacu. Większość z nich wołałaby z pewnością pozostać u siebie w domu, niż z bliska podziwiać majestat książęcy.
Gdy marszałek dworu wszedł do zielonej sali, ujrzał przed sobą ludzi zbitych w gromadę, jak stado wylęknionych owiec.
Począł odczytywać z listy kolejno nazwiska zaproszonych.
— Ślusarz Ernst.
— Obecny — odparł grobowy głos.
— Pani Ernst.
— Obecna — odezwał się cienki głosik kobiety.
— Krawiec Fuchs.
Zapanowało milczenie. Krawiec nie przyszedł. Marszałek dworu zmarszczył brwi.
— Proszę zapisać ten wypadek — rzekł do asystującego mu sekretarza. — W ten sposób sprawdzono obecność wszystkich.
— A teraz proszę słuchać uważnie. Gdy na salę wejdzie Jego Wysokość panujący nam książę, wszyscy mają uczynić głęboki ukłon. Jeśli Jego Wysokość zwróci się do kogoś z was osobiście, należy odpowiadać tylko mono-sylabami: „tak Wasza Wysokość“ lub „nie Wasza Wysokość“. Jeśli książę się uśmiechnie, wszyscy powinni wybuchnąć śmiechem. Jeśli będzie poważny i wy również zachowacie powagę. Czyście zrozumieli?
— Tak — odpowiedziano chórem.
— Później podadzą herbatę. Będziecie pić ją w rękawiczkach. Czyście zrozumieli?
— Tak — powtórzyli zgodnie.
Marszałek dworu opuścił półżywe ze strachu towarzystwo i udał się do księcia, aby mu oznajmić że goście jego już się stawili.
Dało się słyszeć trzykrotne uderzenie młotka. Był to znak, że Jego Wysokość się zbliża. Służba otworzyła szeroko drzwi i Raffles, obecnie książę von Plessenheim, wszedł na salę między swych podwładnych. Wszyscy pochylili się aż do ziemi. Gdy podnieśli się, ujrzeli nad sobą uśmiechnięte oblicze władcy. Natychmiast wierne odbicie jego uśmiechu rozlało się po twarzach obywateli.
Burmistrz rozpoczął wielką i skomplikowaną przemowę na cześć księcia. Gdy skończył, Raffles zbliżył się do swych podwładnych i począł z nimi rozmawiać na tematy ich interesujące. Ludzie pozbyli się uczucia strachu i opowiedzieli księciu szczerze o swych wszystkich bolączkach. Zwłaszcza kobiety rozpoczęły narzekania na ciężkie podatki, na drożyznę i trudności życiowe. Raffles kazał swym sekretarzom notować pilnie wszystkie uwagi. Następnie Raffles udał się do czerwonej sali, gdzie przy nakrytych stołach oczekiwali go wyżsi funkcjonariusze oraz damy dworu.
Przy boku swego sekretarza Charley Branda ujrzał śliczną, młodą blondynkę, która nie zdołała się dotąd nagiąć do etykiety dworskiej. Była to mała baronówna von Brenkenhaus. Na widok młodej dziewczyny zbliżającej się bezceremonialnie do Rafflesa i wyciągającej ku niemu dłoń ze słowami dzień dobry, wszyscy dworacy skamienieli.
— Nareszcie Wasza Wysokość wrócił — ciągnęła dalej baronówna. — Mówił mi książę kiedyś, że tu bardzo wesoło na dworze. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy się tak nie wynudziłam.
— Jakże mi przykro — zawołał Raffles.
— Nawet moja guwernantka wydaje mi się weselsza niż pański pałac.
— Żałuję niezmiernie — odparł Tajemniczy Nieznajomy, śmiejąc się serdecznie z naiwności dziewczęcia.
Śmiech jego sprowokował istny huragan śmiechu. Zgromadzeni z wzrokiem utkwionym w księcia wykonywali posłusznie rozkaz marszałka dworu. Raffles spojrzał na nich ze zdziwieniem.
— Cóż tu się dzieje? — zapytał stojącego najbliżej ślusarza Ernsta — czemu się pan śmieje?
— Ach — oparł zagadnięty — sam nie wiem czego, ale otrzymaliśmy od marszałka dworu rozkaz, aby śmiać się wtedy, kiedy Wasza Wysokość...
— To nie do wiary — szepnął książę, — wzruszając ramionami. — Usiądźcie i napijcie się herbaty z ciastkami.
— Czy Wasza Wysokość pozwoli mi — zapytała mała baronówna — abym usiadła razem z nimi i pogawędziła swobodnie?
— Bardzo chętnie — rzekł Raffles śmiejąc się.
— Cóż za odpoczynek dla mnie — szepnęła baronówna. — Czy wie pan, Mości książę, że ci ludzie są o wiele mądrzejsi niż przypuszczałam.
Oblicza dworaków zbielały ze zgrozy.
— Zdaje się, że nasz książę przejął już w zupełności angielskie obyczaje — szepnął do ucha jeden z radców drugiemu. — Cóż my teraz poczniemy?
— Możeby panowie zechcieli pójść za przykładem baronówny i wziąść udział w ogólnej rozmowie? — zwrócił się do nich książę.
Usłuchali śpiesznie rozkazu. Bardzo szybko sztywność ich zniknęła bez śladu. Poczęto rozmawiać normalnym głosem, jak gdyby wszyscy znajdowali się u siebie w domu.
Ku rozpaczy marszałka dworu książę sam usiadł przy jednym ze stołów i począł palić papierosa.
— Czy panowie palą — zwrócił się do swych gości i skinął na lokaja, aby wnieśli cygara i papierosy.
Sala zapełniła się wkrótce gęstym dymem. Nagle ślusarz Ernst zwrócił się do władcy:
— Mam coś do powiedzenia Waszej Wysokości. Nie rozumiem, jak można pić herbatę. Kufel dobrego piwa sprawiłby każdemu o wiele więcej przyjemności.
Raffles rozkazał przynieść piwo i zaproszeni od razu poczuli się w lepszych humorach.
— Mam nadzieję, Wasza Wysokość, że dzisiejsze przyjęcie było tylko przelotnym kaprysem — rzekł oburzony marszałek dworu, gdy zaproszeni goście rozeszli się do domów.
— O nie — odparł książę, śmiejąc się. — Jutro zaprosi pan sto innych osób. I tak co wieczór. Aż do chwili, gdy odwołam mój rozkaz. Chcę aby moi poddani spędzili kilka przyjemnych godzin u swego władcy.
Marszałek dworu oniemiał.
Tej samej nocy Raffles i Charley Brand bawili się serdecznie wspominając zdumione miny dworaków i świetną zabawę.
Księżniczka von Plessenheim, przerażona nowymi ekstrawagancjami swego męża, wyjechała do swej willi, położonej na Lazurowym Brzegu.
Wyjazd księżnej umożliwił Rafflesowi swobodniejsze spełnianie obowiązków księcia.
— Możemy sobie powinszować — rzekł do Charley‘a Branda — że księżna wpadła na szczęśliwy pomysł wyjazdu z miasta. A przede wszystkim, że stosunki małżeńskie między księstwem od początku ich związku nie były zbyt czułe.
— Tak, to prawda — odparł Charley Brand, śmiejąc się.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Podczas gdy Raffles sprawował książęcą władzę w księstwie Plessenheim, prawdziwy książę bawił w Egipcie i dreszcz go przenikał na myśl o tym, że trzeba będzie wreszcie kiedyś przerwać rozkoszne wywczasy.
Nie przeczuwał nawet, jakie zmiany zastanie na swym dworze.
Całe Plessenheim zamieniło się w coś w rodzaju wesołego Luna-Parku.
Jeden tylko człowiek nie brał udziału w ogólnej radości.
Był to inspektor policji Baxter... Stanął w najelegantszym hotelu „Pod Złotym Lwem“.
Dotąd napróżno starał się zobaczyć księcia. Miało się wrażenie, że książę zmienił absolutnie sposób życia i pragnie stworzyć w Plessenheimie prawdziwy raj na ziemi.
Podatki i cła zostały wydatnie obniżone. Źli urzędnicy i niesprawiedliwi sędziowie otrzymali dymisję. Każdego wieczora odbywało się w zamku przyjęcie dla stu osób, które miały możność swobodnej pogawędki z księciem. Nadeszły złote czasy księstwa.
Minęły trzy tygodnie rządów Rafflesa w księstwie, gdy władca Sjamu postanowił złożyć mu wizytę.
W tym celu marszałek przybył na dwór książęcy. Na widok tego, co działo się na zamku, biedny dostojnik oniemiał ze zdumienia. Kiedy ujrzał codzienne wizyty najbiedniejszego mieszczaństwa na dworze — marszałek przyszedł do wniosku, że należy oszczędzić jego władcy widoku tak rewolucyjnego.
Ponieważ znał księstwo Plessenheim nie od wczoraj, uderzyły go napotykane na każdym kroku zmiany.
Marszałek dworu, otaczający się do niedawna aureolą niedostępności, stał się nagle człowiekiem, jak wszyscy inni ludzie.
— Tak, tak, drogi marszałku — rzekł dysząc ciężko. — Cóż pan na to powie? Życie na zamku jest obecnie prawdziwą przyjemnością. Dawniej, mówiąc do księcia, trzeba było przewracać oczyma i giąć się w pokłonach. Teraz to wszystko zbyteczne. Można być zupełnie naturalnym. Książę wydał formalnie rozkaz, zakazujący stosowania się do zbytecznej etykiety. Ci z pośród nas, którzy nie potrafili się do niego zastosować, zostali usunięci.
— Będę musiał złożyć raport Jego Wysokości o stosunkach na dworze — rzekł marszałek. — W tych jednak warunkach uważam, że władca Sjamu nie może złożyć wizyty waszemu księciu.
— Dawniej — odparł marszałek — oblizywałbym sobie paluszki na samą myśl o wizycie pańskiego władcy. Dziś powiedz, proszę, Cesarzowi Sjamu, że nas niewiele wzrusza fakt, czy zechce nas odwiedzić, czy nie.
Wysłannik cesarski omało nie upadł ze zdumienia.
W tej chwili nadbiegła mała baronówna von Brenkenhaus.
— Cóż to, braciszku sjamski? — rzekła do marszałka, klepiąc go poufale po ramieniu. — Czyś już wywęszył tu wszystko? Powiedz swemu Cesarzowi, że zabawi się tu znakomicie. Nauczy się wreszcie żyć i myśleć po ludzku!
— Bardzo dziękuję — odparł marszałek. — Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego w Bangkoku.
Wysłannik cesarski opuścił pałac nie złożywszy wizyty księciu i natychmiast udał się do hotelu pod Złotym Lwem, gdzie mieszkał sławny inspektor policji Baxter.
Marszałek poznał inspektora policji jeszcze w tych czasach, gdy razem z cesarzem Sjamu odbywał podróż po Anglii. Ucieszył się też niezmiernie spotkawszy go przypadkowo.
— Cóż pan tu robi, drogi inspektorze? — zapytał marszałek ze zdziwieniem.
— O, to historia dość skomplikowana — odparł Baxter. — Wydaje mi się, że jestem w kraju z nieprawdziwego zdarzenia. Mógłbym się założyć, że rzekomy książę von Plessenheim nie jest żadnym księciem, lecz znanym przestępcą angielskim oddawna bezskutecznie poszukiwanym przez policje. Nie rozumiem tylko na jakiej zasadzie pozwalają mu tutaj na tak niebezpieczne żarty...
— To niemożliwe — odparł marszałek. — Pańska imaginacja ponosi pana, drogi inspektorze...
— Czy mógłby pan znaleźć w historii przykłady zbliżone do sposobu postępowania naszego księcia?
— Nie, ma pan słuszną rację — odparł marszałek. — Po namyśle jednak dodał:
— Jest pan w błędzie. O ile pamiętam, Fryderyk Wielki postępował w sposób podobny. Tak samo również w dawnej Rosji zachowywał się początkowo Piotr Wielki.
Baxter, niezbyt biegły w historii powszechnej, z powątpiewaniem kiwał głową.
Następnego dnia Baxter spacerował bez celu po ulicach Plessenheimu. Zastanawiał się poważnie, czy nie należałoby wsiąść w pierwszy pociąg i wrócić do Anglii.
Nagle przed jednym z magazynów zatrzymał się powóz. Wysiedli z niego książę von Plessenheim — alias Raffles i przyjaciel jego Charley Brand. Obydwaj ubrani byli w skromne cywilne ubrania.
Baxter poznał w nich Tajemniczego Nieznajomego oraz jego sekretarza. Zbyt dobrze pamiętał ironiczny uśmieszek Rafflesa, uśmiech który tylokrotnie spędzał mu sen z oczu w Londynie. Rzekomy książę von Plessenheim zatrzymał się nagle na widok Baxtera, włożył swój monokl i roześmiał mu się prosto w twarz.
Inspektor policji postanowił uwierzyć swej gu-[1] podczas gdy dwaj mężczyźni zajęci byli robieniem jakiś zakupów, Baxter czekał cierpliwie przed wystawą, wróżąc sobie z guzików.
— Czy to Raffles! Czy to książę Plessenheim?
Na ostatni guzik wypadło słowo „Raffles“.
Inspktor policji postanowił uwierzyć swej guzikowej wyroczni. Gdy książę von Plessenheim alias Raffles wyszedł ze sklepu, Baxter zbliżył się do niego i kładąc mu rękę na ramieniu rzekł:
— Zrzuć z siebie swą maskę, Johnie Rafflesie. Aresztuję cię!
Raffles spojrzał mu spokojnie w oczy.
— Podziwiam pańską odwagę, inspektorze — odparł współczującym tonem. Niestety nie mogę panu udzielić satysfakcji zatrzymania mnie. Ani w tym życiu, ani w następnym.
— Proszę nie robić niepotrzebnych komedii, panie Raffles — odparł Baxter. — Pójdzie pan ze mną na stację. Zamierzam pana jeszcze dziś zabrać ze sobą.
Książę począł się śmiać tak głośno, że zaciekawieni przechodnie zatrzymali się i zawtórowali mu głośnym śmiechem.
— Zabierz pan tę rękę! — rzekł Raffles do inspektora policji.
— Do wszystkich diabłów, ani mi się śni puścić pana — odparł inspektor. — Jeszcze raz oświadczam, że zatrzymuję pana.
Raffles dał nieznacznie znak agentowi tajnej policji, który trzymał się w jego pobliżu.
— Proszę mnie uwolnić od tego indywiduum rzekł Raffles, wskazując na Baxtera. — To z pewnością jakiś wariat. Prześladuje mnie już od dłuższego czasu.
Dwuch agentów rzuciło się na Baxtera i przywiązało mu z tyłu ręce.
— Proszę wydalić tego człowieka z granic księstwa! — rzekł Raffles, siedząc już w powozie. — Jeśli ma ze sobą jakieś rzeczy, trzeba wysłać je wraz z nim.
W ten sposób Baxter powrócił ze swej przechadzki do hotelu pod Złotym Lwem w towarzystwie dwuch agentów policji.
Goddam — zaklął inspektor policji — A żeby go wszyscy diabli...
— Cofam wszystko com kiedykolwiek powiedział przeciwko księciu — rzekł zwracając się do agentów policji. — To nie ten, którego szukam. Oświadczam uroczyście, że się pomyliłem. Mój zbieg jest w Londynie.
Agenci nie wdając się w żadne dyskusje odprowadzili go do pociągu. Baxter, skoro tylko znalazł się sam w przedziale, wyrwał z pasją ostatni guzik swej kamizelki i wyrzucił go za okno.
— Oto kara, żeś skłamał, ośle jeden! — krzyknął w ślad za nim.
∗
∗ ∗ |
W tym samym czasie Raffles siedząc w pałacowym gabinecie gawędził z Charley’em Brandem.
— W tej chwili otrzymałem wiadomość od mego przyjaciela von Plessenheima. Pisze mi z Londynu, że zamierza powrócić do siebie i abym pod jakimkolwiek pretekstem postarał się z nim spotkać. Mam zamiar zdać mu tam sprawozdanie z tutejszych ostatnich wypadków.
— Zabawne — odparł Charley Brand. — Książę zdziwi się prawdopodobnie na widok porządków, jakie tu zaprowadziłeś. Chciałbym pozostać tutaj, aby zobaczyć jego minę. Przewróciłeś wszystko do góry nogami. Jedynym niezmienionym człowiekiem pozostał minister finansów. Jest to istotnie dość niezwykła osobistość. Zdziwiło mnie najwięcej, że z dziwną ochotą wyrażał swą zgodę na zapłatę wszelkich dotacji, którymi obdarzyłeś rozmaite instytucje dobroczynne. Jak sam mówił, był szczęśliwy, że pieniądze przez czas długi marnowane nareszcie znalazły właściwy użytek.
W dwadzieścia cztery godziny po wyjeździe Baxtera książę von Plessenheim i jego przyjaciel Charley Brand ułożyli plan wyjazdu do Berlina. Wyjazd ten miał być pretekstem do ostatecznej ucieczki.
— Mam wrażenie, że okres ten wyszedł na dobre mym poddanym — rzekł Raffles do Charley Branda, gdy znaleźli się sami w przedziale kolejowym. — Wyleczyłem ludzi z głupich i złych narowów, przywracając im prostotę i szczerość. Zobaczymy teraz, jak się zachowa wobec swych podwładnych mój poprzednik i następca, prawdziwy książę von Plessenheim.
— Najzabawniejsze z tego wszystkiego, — rzekł Charley Brand — że ci za życia wzniesiono pomnik!
Raffles zapalił papierosa i zaśmiał się.
— Widzisz mój drogi, jak to niewiele trzeba, aby otrzymać pomnik. Mam jednak wrażenie, że tym razem zasłużyłem nań całkowicie.
— Oczywiście — odparł Charley Brand — Gdybyś rządził dłużej, otrzymałbyś przydomek Wielkiego...
Natychmiast po przybyciu do Londynu inspektor Baxter kazał się zawieść do Scotland Yardu.
Było to na kilka chwil przed zamknięciem biura. Agent Marholm zwany Pchłą zabierał się właśnie do wyjścia, gdy nagle ujrzał stojącego w progu szefa.
— Czy Raffles jest jeszcze w Londynie? — rzekł na powitanie.
— Dobry wieczór, panie inspektorze — odparł Marholm, wyciągając do niego serdecznie dłoń.
— Kpię sobie z pańskich powitań — odparł inspektor. — Chcę wiedzieć czy Raffles jest jeszcze w Londynie? Jedynie dlatego prosto ze stacji przyjechałem do biura, nie pozwoliwszy sobie nawet na kwadrans wypoczynku.
Marholm zaciągnął się dymem z fajki i odparł:
— Czy Raffles jest jeszcze w Londynie? Hm... Nic o tym nie wiem.
— Co? — zawołał Baxter — Czy możliwe jest, aby go nie było? I po to pędzę tutaj jak wariat? Czyż nie telegrafowałeś mi, że on jest w Londynie? Słuchajcie, Marholm, jeśli go tym razem nie schwycimy, cała wina spadnie na was.
Marholm nie przestawał pykać spokojnie swą fajkę.
— Tego ranka — rzekł Marholm — Raffles był jeszcze w Londynie. Widziałem go na własne oczy, jak w towarzystwie jakiejś damy zajadał najspokojniej śniadanie.
— Co? — zawołał Baxter. — Czyżby się na to odważył? Jego bezczelność przekracza już wszelkie granice.
— Nie jestem jednak absolutnie tego zdania — odparł Marholm — Raffles lubi pokazywać się publicznie, nie robiąc sobie nic z naszej obecności.
Mimo to nie udało się nam go zatrzymać.
Czemu żeś więc pan sam tego nie dokonał;
— O, wystrzegam się tego skrzętnie. Wolę zostawić kompromitację związaną z niemożnością aresztowania Tajemniczego Nieznajomego komuś innemu — rzekł z ironicznym uśmiechem.
— Proszę wydać natychmiast wszystkim detektywom, będącym na służbie, rozkaz, aby trzymali się w pogotowiu. Niech zgromadzą się w poczekalni. Chybaby sam diabeł przeszkodził w schwytaniu Rafflesa, jeśli jeszcze znajduje się w tym hotelu.
W pół godziny później inspektor policji Baxter przybył do hotelu i zapytał się portiera, czy przebywa w nim jegomość, odpowiadający rysopisowi Rafflesa, wraz z pewną damą.
Portier, który znał inspektora policji, odparł po krótkim namyśle.
— Istotnie, znajduje się tu jegomość odpowiadający temu rysopisowi. Na liście gości figuruje on jako Otto Müller z małżonką... Zajmuje on na pierwszym piętrze apartamenty, przeznaczone dla książąt.
— To do niego podobne, — mruknął Baxter. — Człowiek z naszej klasy zadowolony jest, gdy może opłacić dach nad głową. Złodziej natomiast zajmuje apartamenty książęce. Może sobie na to pozwolić, żyje przecież na cudzy rachunek.
— O jedno tylko proszę pana inspektora — rzekł portier po wysłuchaniu tego monologu. Jeśli zechce pan zatrzymać ptaszka, proszę aby odbyło się to po za terenem hotelu.
— Niech się pan nie obawia — uspokoił go inspektor — oszczędzę panu wszelkich nieprzyjemności. Czy pan Otto Müller jest u siebie w numerze?
— Nie — odparł portier, mający pieczę nad kluczami. — Państwo wyszli przed pół godziną, udając się do teatru. Wrócą prawdopodobnie po północy.
Ponieważ inspektor policji nie mógł pójść do teatru, nie pozostawało mu nic innego jak usiąść wraz z agentami w hallu hotelowym i czekać.
Ten którego oczekiwali wrócił około godziny pierwszej wraz ze swą towarzyszką i nie troszcząc się o nikogo przeszedł spokojnym krokiem obok detektywów. Pozwolili mu wejść do swych apartamentów, ponieważ Baxter obiecał portierowi, że uniknie skandalu.
W chwili gdy zdejmował właśnie palto, drzwi od pokoju jego otwarły się nagle. W jednej chwili Baxter wraz z Marholmem i innymi detektywami rzucili się na niego i nałożyli mu kajdanki.
— Chwała Bogu! — wykrzyknął Baxter. — Nareszcie wpadłeś w moje ręce. Tym razem mi się nie wymkniesz!
— Na Boga — krzyknęła przeraźliwie kobieta. — Kim jesteście i czego chcecie?
— Dowiesz się o tym rychło, moja mała — odparł Baxter, przypuszczając, że ma do czynienia z jakąś awanturnicą.
Książę von Plessenheim odzyskał już przytomność. Pomimo więzów, które mu się wpijały w ciało, wściekły, że został wzięty za zwykłego zbrodniarza, wlepił w Baxtera ostry wzrok i rzekł:
— Powiedzże mi, stary idioto, cóż się stało takiego, że śmiesz mnie znieważać?
— Co? Ty jeszcze śmiesz nazywać mnie idiotą? — zawołał Baxter. — Dość naigrywałeś się ze mnie przez długi szereg lat. Wtenczas istotnie zasługiwałem na to miano. Dziś już się to skończyło bezpowrotnie.
— Zapytuję — rzekł książę — kim pan jest? Ten żart będzie pana drogo kosztował.
— Przyjacielu — odparł Baxter — dowiesz się wszystkiego w Komendzie Policji, panie Johnie Raffles?
W tej chwili do pokoju wszedł dyrektor hotelu, prosząc inspektora policji, aby natychmiast opuści! hotel, ponieważ lokatorzy skarżą się na hałas.
— Dyrektorze — zawołał książę — proszę mi wytłomaczyć, czego chcą ode mnie ci ludzie. Mam wrażenie, że znalazłem się wśród bandy dzikusów.
— Nie, sir — odparł dyrektor — ma pan przed sobą inspektora policji Baxtera i detektywów ze Scotland Yardu.
— Dziękuję panu — odparł książę.
— Szkoda słów — rzekł Baxter do dyrektora — a człowiek ten wyraźnie kpi z pana. Wie on dobrze kim jestem.
— Zechce mi pan powiedzieć wobec tego — zapytał spokojnie książę — czemu mnie pan zaaresztował i dlaczego traktuje mnie pan jak najgorszego zbrodniarza. Mam wrażenie że w Anglii mam prawd posługiwać się takim nazwiskiem jakie mi w każdej chwili moja fantazja podsunie.
— Oho, — zawołał Baxter — zaczyna się przyznawać, że nosi fałszywe nazwisko.
— Nie mam potrzeby przyznawać się przed panem — odparł książę. — Nazwisko moje nic pana nie powinno obchodzić. Proszę jednak wiedzieć, że pańska brutalna napaść na moją osobę pociągnie bardzo poważne konsekwencje. Dla pańskiej wiadomości dodaję, że jestem księciem von Plessenheim.
Inspektor policji wybuchnął głośnym śmiechem.
— Oto najlepszy kawał jaki ten osobnik mógł wymyśleć — rzekł, zwracając się do agentów policji. — Niech mnie jutro powieszą, jeśli człowiek ten jest księciem von Plessenheim.
— Naprzód! Schwyćcie go i zaprowadźcie do Scotland Yardu. Zabierzcie również ze sobą tę rozkoszną ptaszynkę...
Na nic nie zdały się lamenty księcia. Jego podróż poślubna przybrała niespodzianie na samo zakończenie tragiczny obrót. Ponieważ wszystkie swoje papiery oddał do dyspozycji Rafflesowi, nie wiedział zupełnie, jak się wyplątać z przykrej sytuacji. Nazajutrz nagłówki wszystkich gazet londyńskich przyniosły sensacyjną wiadomość:
John C. Raffles pod nazwiskiem Müllera przebywał w jednym z hoteli.
Baxter stał się bohaterem dnia. Wszyscy detektywi Scotland Yardu złożyli się i przynieśli do biura swemu szefowi wspaniały wieniec laurowy. Baxter był w siódmym niebie.
Następnego dnia wieczorem prawdziwy John C. Raffles przybył do Anglii. W porcie kupił pierwszą gazetę, której nagłówek wpadł mu w oczy.
— Goddam — rzekł do Cherley Branda. — gdy znaleźli się obaj w aucie. — Najwyższy już był czas opuścić księstwo i wrócić do kraju. W tej chwili przeczytałem, że zaaresztowano księcia von Plessenheim zamiast mnie. Będzie to kosztowało Baxtera drogo!
Natychmiast po przybyciu do Londynu pobiegł do najbliższego urzędu pocztowego i wysłał marszałkowi dworu księcia depeszę następującej treści:
Przesyłam ten telegram przez zaufanego mi człowieka.
— Tym razem Baxter wpadnie znakomicie — rzekł Raffles.
Następnego dnia inspektor Baxter przystąpił do pierwszego przesłuchiwania zatrzymanego.
Przy przesłuchaniu tym byli obecni liczni adwokaci a nawet sam lord Mayor Londynu. Ażeby nadać tryumfowi swemu jeszcze większej świetności, Baxter sam zaprosił dziennikarzy, jakkolwiek żywił wobec nich wieczną obawę.
Z ciekawością wszyscy, zgromadzeni przyglądali się więźniowi, którego twarz nie zdradzała najlżejszego niepokoju. Strzegło go aż sześciu policjantów.
— Ma wygląd prawdziwego księcia — szeptali między sobą dziennikarze.
Oskarżony z pogardliwym uśmiechem wysłuchiwał długiej litanii paragrafów kodeksu karnego, które cytował Baxter. Trwało to przeszło dwie godziny. Wreszcie inspektor policji zakończył czytanie aktu oskarżenia zapytaniem:
— Czy przyznaje się pan do wszystkich zarzucanych mu w akcie oskarżenia przestępstw.
— Pan oszalał? — odparł więzień. — Należy pan do kategorii tak niebezpiecznych wariatów, że w moim księstwie kazałbym zbudować specjalną celę dla pana.
Baxter zaczerwienił się ze złości, podczas gdy Marholm oraz inni detektywi śmiali się w głos.
— Co za bezczelność — szeptali pomiędzy sobą oburzeni prawnicy.
— Żałuję niezmiernie, że kara chłosty została skasowana — odparł Baxter. — W przeciwnym razie nie pozwoliłbym nikomu na podobne ubliżanie mej godności.
— Z prawdziwą przyjemnością przyjmę pana kiedyś w moim księstwie — rzekł śmiejąc się książę.
— Ani słowa więcej — zawołał Baxter — Nie mogę w to uwierzyć, ponieważ stamtąd bezpośrednio wracam. Przed paru dniami rozmawiałem osobiście z księciem von Plessenheim.
— Możliwe — odparł oskarżony z lekkim uśmiechem. — Sądzę jednak, że nie jest to całkowicie ścisłe.
— Nie będziemy tu z panem dyskutować na temat ścisłości — zawołał Baxter. — Czy przyznaje pan wreszcie, że jest pan Johnem Rafflesem?
— Powtarzam panu raz jeszcze — odparł książę — że pan oszalał. Znam waszego Rafflesa tylko z gazet i przyznaję, że jego kawały bawiły mnie niesłychanie.
Baxter zgrzytał zębami. Miał wrażenie, że oskarżony naigrywa się z niego publicznie.
— Nie chce więc pan się przyznać — zawołał z wściekłością. — Żyły na czole jego nabrzmiały jak postronki.
Książę odpowiedział pogardliwym wzruszeniem ramion.
— All right — zawołał Baxter — Wobec powyższego musimy pana w dalszym ciągu zatrzymać w więzieniu. Odprowadzić go — zawołał.
W tej samej chwili drzwi otwarły się z hałasem i kilka osób z Ambasady Niemieckiej w Londynie oraz kilku wyższych urzędników angielskich wkroczyło na salę. Zapanowało ogólne zdumienie. Gdy tylko urzędnicy angielscy oraz attachè Ambasady niemieckiej rzucili okiem na więźnia, złożyli mu głęboki ukłon i pośpieszyli czemprędzej ku niemu. Lord Ruston, adiutant króla, ostrym tonem zwrócił się do oszołomionych policjantów.
— Proszę natychmiast zdjąć kajdany z rąk Jego Wysokości.
— Jest pan największym idiotą w całej Anglii — rzekł, zwracając się z wściekłością do skamieniałego ze zdumienia inspektora policji — Nie wiem czyś pan oszalał, czy tylko jesteś pijany? Doprowadzić księcia do podobnej sytuacji?
Baxter cofnął się pod gradem tych słów. Wstał i oparł się oburącz o biurko.
— Wasza Wysokość... Wasza Wysokość, ja nie rozumiem... ja...
— Ma pan rację — mruknął lord Ruston — pan nic nie rozumie. Potrafi pan jedynie wytwarzać skomplikowane sytuacje. Ale to już koniec: Postaram się aby otrzymał pan przykładną karę. Na pańskim miejscu przyznałbym się, że moje władze umysłowe nie są w zupełnym porządku i udałbym się do dobrego sanatorium, gdzieby mnie leczono zimnymi prysznicami. Każdy lekarz angielski wyda panu świadectwo, że pan zwariował.
Baxter czuł, że ziemia się pod nim chwieje. Błędnym wzrokiem spojrzał na lorda Rustona i szepnął:
— Tak, Wasza Wysokość... Z pewnością zwariowałem.
— Całe szczęście, że się pan na tym poznał.
Lord zwrócił się do księcia i w imieniu Rządu Angielskiego wyraził mu swe ubolewanie. Książe von Plessenheim, mimo przykrości jakich doznał, przyjął całą sprawę z humorem i zaprosił przedstawicieli władz na obiad.
W kilka minut później sala sądowa opustoszała. Tylko Baxter i Marholm nie ruszyli się ze swych miejsc. Inspektor ścisnął rękami skronie i osłupiałym wzrokiem wpatrywał się w laurowy wieniec, leżący na stole. Na szarfie złotymi literami lśnił się następujący napis:
Z ulicy dochodziły ochrypłe głosy sprzedawców gazet, zapowiadających sensacyjne nowiny w nadzwyczajnym dodatku.
Baxter wstał i z zaciśniętymi pięściami rzucił się na Marholma.
— Tyś jest winien całej tej historii. Zabiję cię, zaduszę...
— Na Boga — szepnął Marholm cofając się — Przecież to napaść.
Baxter w przystępie wściekłości począł dusić Marholma. Byłby go może i zadusił, gdyby w tej chwili nie otworzyły się nagle drzwi. Baxter rozluźnił swój uścisk i spojrzał w tę stronę. Zdawało mil się, że ujrzał zjawę.
— Czego sobie życzy Wasza Wysokość?
— Wróciłem po to, aby oświadczyć panu, że całej tej historii zachował się pan nader poprawnie. Dlatego też postanowiłem obdarzyć pana orderem, na który zasłużył pan swoją gorliwością.
Baxter miał wrażenie, że order ten spadł mu z nieba. Zanim zdążył wyjąkać słowa podziękowania, nowoprzybyły znikł.
Przed Scotland Yardem stało auto. Ofiarodawca orderu wsiadł w nie szybko i odjechał. Był nim C. Raffles.
— A teraz mój drogi — rzekł Tajemniczy Nieznajomy do Charley Branda — odegrałem ostatni akt mej roli, jako panujący książę von Plessenheim. Order ten był kojącym opatrunkiem, nałożonym na bolesne rany w ambicji Baxtera.
Tymczasem Marholm otworzył wspaniałe safianowe pudełko, z którego wyjęty został order.
— Na Boga — krzyknął — zdaje mi się, że i ja oszalałem. Czytaj pan. Wyciągnął niewielki liścik.
— A teraz, przeczytaj pan dopisek po drugiej stronie karty.
— Oto najdziwniejsza rzecz, jaka się mogła przytrafić. Nic z tego nie rozumiem...
— Ja również — rzekł Baxter wzdychając. Mam w każdym razie o jeden order więcej.
- ↑ Błąd w druku — brak fragmentu tekstu