Podróż podziemna/Rozdział 31
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż podziemna |
Podtytuł | Przygody nieustraszonych podróżników |
Wydawca | Wydawnictwo „Argus“ |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia aukc. T. Jankowskiego, ul. Wspólna 54 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Voyage au centre de la Terre |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz obudziłem się zdrów zupełnie. Pomyślałem, że zbawczą i zdrową będzie dla mnie kąpiel morska, zanurzyłem się więc w falach na kilka minut.
Potem zjadłem z wielkim apetytem śniadanie. Jan, mając wodę i ogień przyrządził nam gorący posiłek. Na deser zaś dał nam po filiżance kawy i nigdy wyborny ten napój nie smakował mi tak bardzo, jak wówczas.
— Teraz, — odezwał się stryj, — chodźmy popatrzeć na przypływ morza.
— Jakto? — zawołałem — czyżby wpływ słońca i księżyca przenikał i do podziemia?
— A czemuż nie? Wszystkie ciała podlegają przyciąganiu powszechnemu. Ta masa wody również nie jest pozbawiona jej wpływu.
A więc, pomimo ciśnienia atmosferycznego, które działa na powierzchni, zobaczysz wody tego morza, wznoszące się na podobieństwo Atlantyku.
W tej chwili przechodziliśmy po piaszczystym brzegu i fale zaczynały już dotykać piasku.
— Oto zaczyna się przypływ! — zawołałem.
— Tak, Axelu, i zauważ, że woda wznosi się o dwanaście stóp wokoło. Widać to po pianie, osiadłej na tej wysokości.
— Cudowne!
— Nie, to tylko naturalne!
— Wszystko co tu widzę, zdaje się być rzeczą nadzwyczajną i zaledwie wierzę własnym oczom. Ktoby to sobie wyobraził, że w tej głębinie ziemi znajduje się cały ocean? I to ocean z przypływem i odpływem, z burzami i t. p.
— Dlaczegożby nie? Czy jest jaka racja fizyczna, któraby się temu sprzeciwiała?
Nie widzę żadnej.
— Ale dlaczego te wody nie posiadają w swem wnętrzu ryb?
— Rzeczywiście, nie spostrzegliśmy ani jednej.
— A więc zapuśćmy wędkę, może nam się uda co złapać.
— Postaramy się to zrobić, mój chłopcze, musimy przedtem zbadać głębię tego oceanu.
— Ale, gdzie jesteśmy właściwie, mój stryju, gdyż do tej pory nie postawiłem ci tego pytania? Co mówią twe instrumenty?
— Jesteśmy o trzysta pięćdziesiąt mil od Islandji.
— Doprawdy?
— Jestem najpewniejszy, że nie mylę się nawet o 3 wiorsty.
— A busola czy zawsze wskazuje południo-wschód?
— Tak, z pewnem nachyleniem południowem.
— A na jakiej jesteśmy głębokości?
— Na głębokości trzydziestu pięciu mil.
— A więc, — rzekłem, biorąc mapę do ręki, — Szkocja znajduje się pod nami, a tam, góry Grampian wznoszą do niezwykłej wysokości swe ośnieżone wierzchołki.
— Tak, — odpowiedział z uśmiechem profesor. — Trochę to za ciężkie na nasze głowy, ale sklepienie jest mocne, wielki architekt wszechświata zbudował je z dobrych materjałów i nigdy człowiek nie byłby zdolny do stworzenia czegoś podobnego!
Czemże są mosty, arkady, katedry wobec tego naturalnego sklepienia i tych ścian granitowych?
— A teraz, powiedz mi stryju, jakie są twe dalsze projekty? Czy nie myślisz o powrocie na powierzchnię ziemi?
— O powrocie? A to dobre! Przeciwnie mam zamiar niezłomny prowadzić dalszą podróż, kiedy wszystko tak nam dobrze się składa i dobrze wiedzie!
— W każdym razie, nie wiem, jak się dostaniemy pod tę przestrzeń wody!
— Nie zamyślam wcale przeniknąć w głąb oceanu. Wiem tylko, że każdy ocean, czy jezioro ma swe przeciwne brzegi, gdyż każda woda otoczona jest zwykle wokoło ziemią.
Zapewne i to morze otoczone jest zewsząd skałami granitowemi.
— To pewna!
— A więc mam nadzieję, że znajdę nowe wyjście.
— Jaką długość może mieć ten ocean?
— Trzydzieści, do czterdziestu mil. I dlatego nie mamy czasu do stracenia i musimy już od jutra wyruszyć na morze.
Mimowoli zacząłem szukać oczami łodzi lub parowca.
— Ach! — powiedziałem, — popłyniemy! a gdzież parowiec?
— Nie będzie to ani okręt, ani statek, ale dobra i mocna tratwa.
— Na tratwie! — zawołałem. — Tratwę lub łódź tak samo trudno zbudować, jak i parowiec, i nie widzę możności...
— Nie widzisz, Axelu, ale jeślibyś słuchał, to mógłbyś usłyszeć!
— Usłyszeć?
— Tak, usłyszałbyś uderzenia młota, któreby cię przekonały, że Jan już jest przy robocie.
— Czy buduje łódź?
— Tak.
— Jakto? I zdołał ściąć drzewo?
— Ach! drzewa leżały już ścięte.
Chodź, zobacz jego dzieło!
— Po kwadransie drogi spotkałem Jana przy pracy.
Ku wielkiemu swemu zdziwieniu zobaczyłem łódź napół gotową.
— Stryju! — zawołałem — z jakiego to drzewa?
— Z sosny, jodły, wierzby, brzozy, wszystkich gatunków drzew Północy, zmineralizowanych pod wpływem wody morskiej.
— Czyżto możliwe?
— Nazywa się to drzewem kopalnianem.
— Ależ w takim razie powinno mieć twardość lignitu?
— Czasem tak bywa, niektóre lasy, w morzu zatopione stały się prawdziwemi antracytami, ale inne, jak te naprzykład, dopiero zaczęły przetwarzać się w drzewo kopalniane.
Nazajutrz wieczorem, dzięki zręczności przewodnika, łódź była gotowa; miała ona dziesięć stóp długości, a pięć szerokości.
Barka ta w kształcie tratwy popłynęła spokojnie na wody morza Lidenbrocka.