Podróż podziemna/Rozdział 42
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż podziemna |
Podtytuł | Przygody nieustraszonych podróżników |
Wydawca | Wydawnictwo „Argus“ |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia aukc. T. Jankowskiego, ul. Wspólna 54 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Voyage au centre de la Terre |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Sądzę, że była w tedy godzina dziesiąta wieczorem.
Cisza zalegała wokoło, tylko szmer, który wciąż miałem w uszach, dawał się słyszeć i teraz.
W końcu rozróżniłem słowa, wymówione przez stryja:
— Wznosimy się do góry!
— Jakto?
— Tak, unosimy się z naszą tratwą do góry!
Wyciągnąłem rękę, dotknąłem się murów galerji; ręka moja była cała we krwi.
Pędziliśmy w górę z nadzwyczajną szybkością.
— Pochodnia! Pochodnia! — krzyczał profesor.
Jan, nie bez trudności zapalił pochodnię i ta, pomimo uderzeń wichru dała tyle światła, że oświeciła nam całe otoczenie.
— Tak jest, jak sądziłem, odezwał się mój stryj.
Jesteśmy w szerokiej jakby studni, która ma jakieś cztery wiorsty obwodu. Woda wypadła z przepaści, przybiera swój zwykły poziom, a nas unosi wraz z sobą.
— Dokąd?
— Nie wiem dokładnie, ale trzeba być gotowym na wszystko. Pędzimy z szybkością dwóch i pół mili na godzinę.
— Tak! możemy być jednak rozbici przy wyjściu z tej studni!
— Axelu, — odezwał się na to profesor — sytuacja jest niemal rozpaczliwa, ale są widoki ocalenia.
Jeśli każdej chwili możemy zginąć, równie dobrze każdej chwili możemy być uratowani.
Korzystajmy więc z najmniejszych okoliczności.
— Ale cóż mamy począć?
— Wzmocnić swe siły pożywieniem.
Na te słowa spojrzałem na stryja ponurym wzrokiem. To, czego nie chciałem mówić, musiałem powiedzieć w tej chwili.
— Mamy jeść? — spytałem.
— Tak, bez zwłoki.
Profesor odezwał się po duńsku do Islandczyka, a ten spuścił głowę.
— Jakto? — wykrzyknął stryj, nie mamy pożywienia?
— Oto co pozostało z naszej żywności; kawałek mięsa na trzy osoby.
— Stryj mój patrzał na mnie, zdając się tego nie pojmować.
— A więc czy i teraz jeszcze myśli stryj, że możemy być uratowani?
Pytanie moje pozostało bez odpowiedzi.
Minęła godzina, zacząłem uczuwać głód.
Towarzysze moi również cierpieli, ale żaden z nas nie tknął tej nędznej reszty pożywienia.
Pędziliśmy wciąż z ogromną szybkością.
Chwilami wicher zapierał nam oddech. Gorąco dochodziło do czterdziestu stopni.
— Co znaczyła ta gwałtowna przemiana?
— Do tej pory mieliśmy temperaturę umiarkowaną, teraz widocznie dojeżdżaliśmy do miejsca, gdzie i skały w stanie płynnym się znajdowały.
Bałem się, że wpadniemy w głębię ognia i zwierzyłem się z tem profesorowi.
— Jeśli nie pomrzemy z głodu lub nie potoniemy, to zostaje nam w każdym razie możliwość spalenia się żywcem.
Stryj zadowolił się tylko wzruszeniem ramion i znów zatopił się w swych rozmyślaniach.
Minęła znowu godzina, podczas której nie zdarzyło się nam nic nowego.
Nakoniec stryj przerwał ciszę:
— Trzeba się trochę posilić.
— Posilić się?
— Tak. Trzeba wzmocnić swe siły. Jeśli zdarzy się okazja ocalenia sobie życia, musimy mieć dostateczną moc.
— Mój stryju, cóż znaczy ten kawałeczek mięsa?
— Nic, Axelu, nic. Ale czyż posilisz się lepiej, gdy będziesz na niego patrzał?
— Mówisz, jak człowiek bez silnej woli, bez energji.
— A stryj, czy nie rozpacza?
— Nie! — odrzekł twardo profesor.
— Jakto? Jeszcze wierzy stryj w ocalenie?
— Tak! wierzę dotąd, dopóki mi serce bije, dopóki oddychać mogę. Istota, obdarzona wolą, nie powinna rozpaczać!
Co za słowa! Człowiek, który je wypowiadał w podobnych warunkach, istotnie był niepospolitym!
— A więc, cóż stryj myśli robić?
— Zjeść to co pozostało, co do okruszyny i w ten sposób wzmocnić swe siły. Uczta ta będzie naszą ostatnią... niechaj! ale przynajmniej, zamiast czuć się wyczerpanymi, staniemy się znów ludźmi!
— A więc, zjadajmy! — wykrzyknąłem.
Stryj mój wziął kawałek mięsa i kilka sucharów i podzielił to wszystko na trzy równe części.
Zjedliśmy więc po funcie posiłku.
Profesor jadł chciwie z rodzajem gorączkowego pośpiechu, ja, bez zadowolenia, pomimo głodu, prawie z niesmakiem. Nasz przewodnik jadł spokojnie, systematycznie, po małym kęsku, ze spokojem człowieka, którego nic nie trapi.
Znalazłszy jeszcze pół flaszki wina, podał nam i ten dobroczynny napój orzeźwił mię nieco i wlał w me serce otuchę.
— Wybornie! — odezwał się Jan.
— Przepysznie! — potwierdził profesor.
Była wtedy godzina piąta rano. Straszliwe gorąco zwiększało się coraz bardziej i czułem się jakby pogrążony w piecu, rozpalonym do czerwoności.
— Czy wpadamy w ognisko? — krzyknąłem w pewnej chwili, gdy gorąco zdawało się być nie do wytrzymania.
— Ależ nie! — odpowiedział stryj, przecież to niepodobna!
— A jednak — rzekłem, dotykając się murów, — te mury są rozpalone!
Dotknąłem ręką wody i wnet musiałem ją cofnąć.
— Woda jest gorąca! — zawołałem.
Stryj odpowiedział na to gestem gniewu. Jednak wszystkie symptomy potwierdzały moje przypuszczenia.
Czułem, że lada chwila wstrząśnie się skorupa ziemska, złączą się obie ściany granitowe i zostaniemy ściśnięci w tym korytarzu na śmierć.