Podróże Gulliwera/Część trzecia/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróże Gulliwera |
Wydawca | J. Baumgaertner |
Data wyd. | 1842 |
Druk | B. G. Teugner |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Tłumacz | Jan Nepomucen Bobrowicz |
Tytuł orygin. | Gulliver’s Travels |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cała część trzecia |
Indeks stron |
— Odprawia małą podróż do Glubdubdribu.
Stały ląd którego to Królestwo jedną część
stanowi, rozciąga się, jakem mógł dostrzedz, ku wschodowi aż do nieznajomej na zachód Kalifornji leżącej części Ameryki; ku północy zaś aż do morza spokojnego, które tylko 30 mil od Lagado jest odległe. Tam znajduje się sławny port, gdzie znaczny prowadzą handel z wyspą Lugnag leżącą na północno-zachodniej stronie, pod 29 stopniem północnej szerokości a 140 długości. Od Japonji jest blizko 100 mil odległą i leży od niej na południowo-wschodniej stronie. Cesarz Japoński jest w ścisłem przymierzu z Królem Lugnagu, przez co z jednej wyspy do drugiej łatwo podróżować można. Postanowiłem przeto udać się tą drogą do Europy. Nająłem sobie dwa muły i przewodnika do noszenia moich rzeczy i wskazywania drogi. Pożegnałem się z moim szlachetnym protektorem, który mi tyle wyświadczył dobrodziejstw i jeszcze przed odjazdem kosztowny dał mi podarunek.
W podróży nie zdarzyło mi się nic ważnego coby godne było wzmianki. Przybywszy do Maldonado (tak się nazywa to miasto portowe), nie zastałem żadnego okrętu mającego się udać do wyspy Luggnagu i nie było nadziei ażeby się jaki wkrótce nadarzył. Miasto Maldonado jest prawie tak wielkie jak Portsmuth. W krótkim czasie zapoznałem się z niektórymi mieszkańcami i byłem od nich bardzo gościnnie przyjęty. Znakomity jeden pan powiedział mi: że ponieważ dopiero za miesiąc udadzą się okręty do Luggnagu, życzyłby mi, abym dla zabawy odprawił małą podróż do wyspy Glubbdubdrib, pięć mil tylko odległej i leżącej na południowo-zachodniej stronie. On i kilku jego przyjacioł chcieli mi towarzyszyć i wystarać się o mały statek do przewozu.
Glubbdubdrib znaczy w tym języku, jeżeli się nie mylę, „wyspa czarowników.“ Jest ona trzy razy większą od wyspy Whight, i odznacza się wielką żyznością. Zostaje pod władzą naczelnika jednego pokolenia składającego się wyłącznie z czarowników. Członki tego pokolenia wchodzą tylko ze sobą w związki małżeńskie, i najstarszy syn staje się księciem czyli gubernatorem.
Ten Książe ma przepyszny pałac i bardzo obszerny park 300 morgów zajmujący, który otoczony jest murem z ciosowego kamienia na dwadzieścia stóp wysokim. Zawiera także wiele ogrodzeń na pastwiska, pola zbożowe i ogrody.
Gubernator i jego familia używają do swej usługi bardzo osobliwych służących. Przez wielką biegłość którą gubernator posiada w czarodziejstwie, jest w stanie wywołać umarłych i zobowiązać ich do służenia mu przez dwadzieścia i cztery godzin, ale nie więcej; nie może też powtórzyć przyzwania jednego i tego samego z umarłych, aż po upłynieniu trzech miesięcy, chyba że mu się coś nadzwyczajnego wydarzy.
Skorośmy na wyspie wylądowali, udał się jeden z moich towarzyszów do gubernatora, i prosił go o audyencyą dla cudzoziemca, który jedynie w tym celu tu przybył. Prośba natychmiast dopełnioną została, i wszyscy trzej weszliśmy do bramy pałacu przez szereg gwardyi po staroświecku ubranej i uzbrojonej, której widok nieopisanym przejął mnie strachem. Przeszliśmy przez wiele pokojów, w których służący tego samego gatunku ustawieni byli, aż nareszcie przybyliśmy do pokoju gdzie się gubernator znajdował i gdzie po wielu ukłonach i niektórych zapytaniach, pozwolono nam usiąść na trzech krzesłach koło tronu Jego Książęcej Mości.
Ten Książe rozumiał język Balnibarbski, lubo ten bardzo się różni od języka tej wyspy. Prosił mnie abym mu opisał moje podróże, a dla pokazania mi swojej poufałości z jaką chce obchodzić się ze mną, odprawił wszystkich swoich ludzi jednym znakiem palca, którzy też jak mary, w jednym momencie zniknęli. Przez niejaki czas byłem w wielkiej trwodze, lecz gdy mnie gubernator zapewnił, że najmniejszej do obawy nie mam przyczyny, i sam widziałem że towarzysze moi, którzy już nieraz takim sposobem zostawali przyjęci, zupełnie byli spokojni; uspokoiłem się i opowiadałem mu przypadki moich podróży, z niejaką jednak trwożliwością i częstem oglądaniem się po za siebie gdzie te straszne widma zniknęły.
Miałem honor obiadawać z gubernatorem, przyczem znowu inne duchy przynosiły potrawy i przy stole usługiwały. Tą razą nie trwożyłem się tak mocno jak przedtem. Zostałem aż do wieczora, i prosiłem Jego Książęcą Mość, ażeby raczył wybaczyć że nie mogę przyjąć jego zaproszenia przenocowania w pałacu. Przyjaciele moi i ja udaliśmy się do blizkiego miasta będącego stolicą całej
wyspy, dla wyszukania sobie noclegu w domu prywatnym. Nazajutrz odwiedziliśmy znowu gubernatora, co nam łaskawie uczynić rozkazał. Takim sposobem przepędziliśmy z dziesięć dni na wyspie, cały dzień bawiąc u gubernatora a przez noc w oberży. Niezadługo tak się do widoku tych duchów przyzwyczaiłem, że żadnego wrażenia na mnie nie sprawiały, a jeżeli niekiedy uczułem pewną niespokojność, wnet ustąpiła mojej nieograniczonej ciekawości.
Jego Książęca Mość powiedział mi, ażebym mu wymienił wszystkich których tylko chcę od początku świata aż dotąd umarłych, to mi ich przyzwie i rozkaże im odpowiadać na wszelkie moje zapytania, z warunkiem jednak, ażeby się ściągały tylko do czasu w którym żyli; mogę być pewnym, dodał, że mi czystą powiedzą prawdę, gdyż kłamstwo na tamtym świecie, jest wcale nieużyteczne.
Podziękowałem gubernatorowi najmocniej za tak wielką łaskę. Znajdowaliśmy się w pokoju zkąd piękny był widok na cały park, i gdy najbardziej pragnąłem oglądać widowiska przepychu i okazałości, powiedziałem więc: że życzyłbym sobie widzieć Alexandra wielkiego na czele swego wojska, po bitwie pod Arabelą; który też na znak gubernatora, zjawił się z całą swoją armią na obszernem polu pod naszemi oknami.
Alexander przywołany został do pokoju. Z największą trudnością mogłem zrozumieć jego język grecki, lecz równie i on mojego wcale nie rozumiał. Zapewnił mnie na słowo honoru że go nie otruto, ale śmierć jego była skutkiem febry wynikłej ze zbytku w napojach.
Potem widziałem Annibala przechodzącego przez Alpy. Powiedział mi, że ani kropli octu nie miał wcałym swoim obozie.
Przyzwani potem zostali Cezar i Pompejusz na czele swych wojsk, w chwili jak mieli stoczyć bitwę pod Farsalią; i widziałem Cezara tryumfującego po tej sławnej walce. Życzyłem sobie widzieć w jednej wielkiej sali zgromadzenie prawodawcze. Senat wydawał mi się jak zgromadzenie bohaterów i półbogów; drugie zaś jak zbiór kramarzy, łotrów i renomistów. Na moje życzenie, dał gubernator znak Brutusowi i Cezarowi ażeby się do nas zbliżyli. Widok Brutusa napełnił mnie największem uszanowaniem i podziwieniem: z rysów jego twarzy mogłem wyczytać najsurowszą cnotę, największą odwagę, stałość umysłu, miłość ojczyzny, połączone z serdeczną życzliwością dla całej ludzkości.
Z wielką przyjemnością spostrzegłem że te dwie osoby w największej zgodzie zostają ze sobą, i Cezar wyznał mi otwarcie: że wszystkie czyny jego, nie mogą iść w porównanie z jednym czynem Brutusa, przez który on życia pozbawiony został.
Miałem szczęście dosyć długo rozmawiać z Brutusem, który mi powiedział: że jego poprzednik Junius Brutus, Epaminondas, Kato młodszy, Tomasz Mor i on, są zawsze w towarzystwie ze sobą; jest to zjednoczenie sześciu mężów, do którego wszystkie wieki świata, siódmego dodać nie są wstanie.
Nudziłbym może czytelnika, gdybym wszystkie znakomite opisywał osoby, które przez gubernatora przyzywane zostały dla zadosyć uczynienia mojej nienasyconej chęci widzenia świata w każdym peryodzie starożytności. Z największem upodobaniem patrzałem na tych bohaterów, którzy wrócili wolność skrzywdzonym i uciemiężonym. Lecz żadnym sposobem nie jestem w stanie opisać rozkoszy ztąd doznanej tak, ażeby czytelnikowi o tem zrobić odpowiednie wyobrażenie.