Podróże Gulliwera część trzecia/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróże Gulliwera |
Podtytuł | część trzecia |
Wydawca | J. Baumgaertner |
Data wyd. | 1842 |
Druk | B. G. Teugner |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Tłumacz | Jan Nepomucen Bobrowicz |
Tytuł orygin. | Gulliver’s Travels |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Dziesięć dni jeszcze nie upłynęło jakem bawił w domu, gdy mnie odwiedził kapitan Wiliam Robinson z Kornwallis, dowódzca okrętu Nadzieja, mocnej budowy, trzysta beczek ładunku obejmującego. Byłem dawniej chirurgiem na innym okręcie który z czwartą częścią ładunku do niego należał, i odprawiłem z nim podróż do Lewantu. Obchodził się ze mną nie jako z sobie podwładnym, ale jak z własnym bratem. Skoro więc dowiedział się o moim powrocie, przyszedł do mnie, jedynie dla okazania mi, jakem się domyślał, swojej ku mnie życzliwości, gdyż tą razą mówił tylko o rzeczach po długiem niewidzeniu przyjaciela zwyczajnych. Lecz poźniej odwiedzał mnie bardzo często, cieszył się mocno z pomyślnego stanu mojego zdrowia, i pytał mnie się, czy już mam
stały sposób do życia. Powiedział mi, że zamyśla odprawić podróż do Indyi wschodnich, a nareszcie po wielu przysposobieniach, zaproponował mi miejsce pierwszego chirurga na swoim okręcie. Podchirurg i dwaj pomocnicy, mieli być pod mojemi rozkazami, miałem dostać podwójną płacę; w końcu dodał, że gdy w marynarce tyle prawie posiadam znajomości ile on sam, więc przyrzeka mi zasięgać zawsze mojej rady, równie jak bym był współdowódzcą okrętu.
Powiedział mi jeszcze wiele pochlebnych dla mnie rzeczy, a ponieważ znałem go jako człowieka bardzo poczciwego, nie chciałem jego propozycyi odrzucić. Chęć widzenia świata, była we mnie mimo doznanych nieszczęść, tak silną jak przedtem. Jedyna trudność była, dostać pozwolenie mojej żony; lecz uzyskałem je, przedstawiając jej, jakie korzyści dzieci nasze z tej podróży mieć mogą.
Wypłynęliśmy dnia 5o sierpnia 1706 i 11o Kwietnia 1707 wylądowaliśmy przy fortecy Śo Grzegorza, gdzieśmy trzy tygodnie zabawili, dla orzeźwienia naszych ludzi, z których większa część w drodze zachorowała.
Ztamtąd żeglowaliśmy do Tunkinu, gdzie kapitan przez kilka miesięcy zostać postanowił, bo towary które chciał zakupić, jeszcze w gotowości na miejscu nie były i dopiero w przeciągu kilku miesięcy można było je dostać. Dla wynagrodzenia wynikającej ztąd szkody, kupił szalupę, naładował ją towarami, któremi Tunkińczycy zwykli handlować po przyległych wyspach; opatrzył ją czternastoma ludźmi i mianował mnie dowódzcą, upoważniając do prowadzenia handlu, podczas gdy on swoje interesa w Tunkinie załatwi.
Trzy dni byliśmy na morzu, gdy gwałtowna burza zapędziła nas ku północno-wschodniej a potem ku wschodniej stronie: ucichła po niejakim czasie, tylko wiatr zachodni mocno jeszcze powiewał. Dziesiątego dnia, dwa statki korsarskie zaczęli nas ścigać i niezadługo dogonili, bo mój statek był tak ciężko naładowany, że tylko pomału mogłem żeglować, bronić się zaś wcale nie byliśmy wstanie.
Między korsarzami spostrzegłem Holenderczyka, który zdawał się być u zbójców w wielkiem poważaniu, lubo nie był dowódzcą żadnego z obu statków. Poznał po naszych rysach twarzy, że jesteśmy anglikami, przemówił więc do nas swoim językiem, zapewniając, że nas tyłem do siebie zwiążą i w morze wrzucą. Umiejąc cokolwiek mówić po holendersku, powiedziałem mu przeto kto jesteśmy, i zaklinałem go, aby za nas jako za chrześcian, protestantów, sąsiadów i sprzymierzonych, prosił kapitanów, aby się z większą łagodnością z nami obchodzili. Lecz mowa moja, mocno go rozgniewała, obrócił się do swoich i mówił do nich z wielką zawziętością po japońsku, powtarzając często wyraz christianos.
Większy ze statków korsarskich miał za dowódzcę japończyka, który mówił cokolwiek po holendersku; ten zbliżył się do mnie, zadał mi kilka pytań na które z pokorą odpowiedziałem, i na ostatku zapewnił mnie, że nam życia nie odbiorą. Dziękowałem mu za to bardzo i obróciwszy się do Holendra, powiedziałem mu: że żal mi, znaleźć więcej ludzkości w bałwochwalcy niż w chrześcianinie. Wnet jednak żałowałem tych słów nieroztropnie wyrzeczonych, gdyż bezwstydny ten człowiek starał się wszelkiemi sposobami nakłonić kapitanów do wrzucenia mnie w morze, a gdy tego uczynić nie chcieli z powodu danego mi słowa, wymógł na nich przez swoje namowy i uporczywe nalegania, że jeszcze okrutniej ze mną postąpiono niż gdyby mi byli życie odebrali.
Ludzie moi podzieleni zostali na oba statki korsarskie, a szalupa ludźmi ich została uzbrojoną, mnie zaś postanowiono puścić w małem czółnie żaglami i wiosłami opatrzonem na morze, dając mi tylko na cztery dni żywności. Kapitan japoński był jednak tak łaskaw podwoić mi żywność z własnych zapasów i nie pozwolił mnie obdzierać. Musiałem więc wsiąść w czółno, podczas gdy mnie Holender na pokładzie stojący, obarczał wszelkiemi przekleństwami i najzelżywszemi słowami, jakich tylko jego język mógł mu dostarczyć.
Godzinę przedtem, nimeśmy korsarzy zobaczyli, robiłem na moim statku postrzeżenia i znalazłem, żeśmy się pod 46tym stop. północnej szerokości, a 183 długości znajdowali. Jakem już cokolwiek od korsarzy był oddalony, zobaczyłem przez perspektywę w południowo-wschodniej stronie kilka wysp. Wiatr był bardzo pomyślny, rozwinąłem więc żagle w zamiarze dostania się do jednej z nich, co mi się też szczęśliwie w przeciągu trzech godzin udało. Wyspa ta była całkiem skalista. Znalazłszy jednak między skałami wiele jaj dzikich ptaków, zrobiłem ogień za pomocą krzesiwa, zapaliłem wrzos i sitowie morskie i ugotowałem jaja; postanowiłem bowiem żywność moją najdłużej jak tylko można będzie zachować. Noc przepędziłem pod skałą, rozpostarłem sobie cokolwiek wrzozu i spałem dosyć spokojnie.
Następującego dnia popłynąłem do innej wyspy, potem do trzeciej, do czwartej, używając naprzemian żaglów i wioseł, aż nareszcie, nie chcąc szczegółami nudzić czytelnika powiem tylko, że piątego dnia dopłynąłem ostatniej wyspy którą widziałem.
Leżała ona w południowo-wschodniej stronie i w daleko większej od drugich odległości niżem sobie wystawiał, tak, że ją dopiero po pięciogodzinnej żegludze od przedostatniej wyspy, dosięgnąć mogłem. Musiałem ją na około obpłynąć, nimem znalazł małą trzy razy może od mojego czółna większą zatokę. Wyspa była wszędzie skalista i tylko w niektórych miejscach rosła trawa i pachnące zioła. Wziąłem moją żywność z czółna, a posiliwszy się trochę schowałem resztę w jednej z wielu jaskiń na wyspie będących. Nazbierałem jaj, urwałem wrzosu i sitowia, chcąc je nazajutrz zapalić dla ugotowania jaj, gdyż miałem przy sobie krzesiwo, hubkę i szkło zapalające. —
Całą noc leżałem w jaskini gdzie żywność schowałem, wrzos na ogień przygotowany służył mi za posłanie. Mało jednak spałem gdyż niespokojność umysłu przezwyciężała znużenie ciała i snu niedopuszczała. Rozmyślałem ciągle, że żadnym sposobem w tak pustem miejscu żyć nie mogę, i że najnędzniejszy koniec mnie czeka. Byłem tak smutny i osłabiony, że nawet ruszać się nie mogłem i już wielki był dzień, gdy się podnieść zdołałem.
Przechadzałem się przez niejaki czas po skałach, lecz słońce tak mocno paliło, że twarz odwrócić musiałem: w tem nagle słońce tak się zaciemniło, że to przez chmurę żadnym sposobem stać się nie mogło. Obróciłem się i zobaczyłem między mną a słońcem wielkie i ciemne ciało, które ku wyspie się zbliżało, w wysokości może dwóch mil, i zakryło słońce przez 6 lub 7 minut. Niespostrzegłem jednak ażeby powietrze było zimniejsze i niebo ciemniejsze niżeli gdybym się znajdował w cieniu wielkiej góry. Gdy się to zjawisko więcej do miejsca gdzie stałem zbliżyło, poznałem, że jest ze stałej materyi, z gładkim i płaskim spodem, który przez odbijające się o niego z morza promienie słoneczne przepysznie się świecił. Stałem na wzgórzu 200 kroków od brzegu i widziałem że ogromne to ciało w równoległej prawie z moim stanowiskiem linji spuściło się w odległości niewynoszącej pół mili. Wziąłem mój teleskop i widziałem ludzi uwijających się na brzegach tego ciała cokolwiek spadzistych, nie mogłem jednak dostrzedz coby robili.
Naturalna miłość życia, wzbudziła we mnie radość i powziąłem nadzieję, że ten przypadek wybawi mnie może z tak smutnego położenia; lecz trudno czytelnik wystawić sobie potrafi, wielkie moje zadziwienie, gdy zobaczyłem w powietrzu wyspę przez ludzi zamieszkaną, którzy, jak się zdawało, byli w możności podnosić ją i spuszczać lub w prostym kierunku wedle upodobania poruszać; nie będąc jednakże wtenczas usposobiony do filozofowania nad tym fenomenem, uważałem tylko dokąd się obróci, bo zdawało mi się iż się w biegu swoim przez niejaki czas zatrzymała.
Niedługo potem zaczynała się zbliżać do miejsca gdzie ja byłem, i wyraźnie mogłem widzieć po stronach wiele galeryi i schodów do wchodzenia na górę i schodzenia. Na jednej z najniższych galeryi ujrzałem wielu ludzi łowiących długiemi wędkami ryby a innych przypatrujących się temu. Dawałem znaki czapką (kapelusz mój już dawno był zużywany), powiewałem chustką i wołałem ze wszystkich sił; a przypatrując się uważniej, spostrzegłem że wielka massa ludzi zgromadziła się na przeciwległej mnie stronie i po ich minach osądziłem że mnie odkryli, chociaż mi nie odpowiedzieli. Zobaczyłem potem pięciu czy sześciu ludzi, z największą prędkością na szczyt wyspy biegnących, i domyśliłem się, że znaczna jaka osoba posłała ich tamże dla wykonania danych im rozkazów.
Tłum ludzi coraz się powiększał i w przeciągu pół godziny, wyspa tak się zbliżyła że tylko może 100 łokci odległa była od miejsca gdzie stałem. Przyjąłem postawę proszącego i przemówiłem w tonie najpokorniejszym; lecz żadnej nie otrzymałem odpowiedzi. Ci którzy się znajdowali najbliżej mnie, sądząc z ich ubioru, zdawali się być osobami bardzo znakomitemi. Naradzali się między sobą patrząc często na mnie. Nareszcie jeden z nich przemówił do mnie językiem przyjemnym i wyraźnym, wielkie do włoskiego podobieństwo mającym. Odpowiedziałem mu też po włosku w mniemaniu, że ton tego języka może przyjemniejszy im będzie od innych. Chociaż to wszystko było nadaremne, bo zrozumieć się wcale nie mogliśmy, poznano jednakże, że w nieszczęśliwem znajduję się położeniu i dano mi znak, ażebym zszedł z wzgórza i udał się na brzeg; co też uczyniłem. Natenczas wyspa zniżyła się cokolwiek i z jednej z najniższych galeryi spuszczono łańcuch z przywiązanem do niego krzesłem, na które wsiadłszy, w momencie za pomocą windy zostałem podniesiony do góry.
Za mojem przybyciem, wielki tłum ludzi ze wszech stron mnie otoczył: najbliżej mnie stojący zdawali się być znakomitemi bardzo osobami. Wszyscy patrzali na mnie z oznakami największego zadziwienia; i ja nie mniej na ich widok zdumiewałem się, bo w całem życiu mojem nie widziałem ludzi tak dziwnych i osobliwych w postaci, ubiorze i obyczajach: głowy mieli na jedną lub drugą stronę schylone, jedne oko ku ziemi zwrócone, drugie na niebo. Ubiory ich ozdobione były niezliczonemi figurami słońca, księżyca, gwiazd, jako też różnych instrumentów muzycznych, fletów, harf, skrzypców, trąb, gitar i innych w Europie wcale nieznajomych.
Przy niektórych osobach widziałem ludzi w ubiorze służących; mieli oni wręku laskę do której przywiązany był pęcherz suchym grochem lub kamykami napełniony: temi grzechotali niekiedy koło uszy lub ust swoich panów; przyczyny zaś tego wytłomaczyć sobie wtenczas żadnym sposobem nie mogłem.
Zdaje się, że ci ludzie są tak zatopieni w głębokich rozmyślaniach, że ani mówić nie mogą, ani słyszyć mówiących, jeżeli ich organy słuchu i mowy przez zewnętrzne wrażenie nie zostają obudzone. Przeto też majętniejsi trzymają sobie takich budzicieli, w ich języku Climenole zwanych, bez których nigdy z domu nie wychodzą.
Obowiązkiem takiego budziciela jest, kiedy kilka osób w towarzystwo się schodzi, uderzać swoją grzechotką tego z nich który chce mówić po ustach, a tych co mają słyszeć po uszach. Nie mniej potrzebują tych budzicieli kiedy wychodzą, aby im dawali małe uderzenia na oczy, bo przez swoje roztargnienie mogą co moment wpaść w przepaść, strzaskać sobie głowę o słup, trącać chodzących na ulicy, lub przez tychże w rynsztok zostać wywróconemi.
Te uwagi były niezbędnie potrzebne, aby nie zostawić czytelnika w zdumieniu w jakiem ja się z przyczyny dziwnego postępowania tych ludzi znajdowałem, kiedy mnie na szczyt wyspy, do pałacu Królewskiego prowadzono. Podczas jakeśmy tam szli, przewodnicy moi zapominali często co mieli czynić, i zostawiali mnie samemu sobie aż budziciel ich obudził; ani postać moja, ani ubior cudzoziemski, ani krzyki mniej roztargnionego od nich ludu, nie sprawiały na nich najmniejszego wrażenia.
Nareszcie weszliśmy do pałacu i do sali audyencyonalnej. Król siedział na tronie otoczony najdostojniejszemi osobami. Przed tronem stał wielki stół, zastawiony globami ziemi i nieba i mnóstwem instrumentów matematycznych. Król nie spostrzegł nas wcale, chociaż wielki zrobił się hałas przez wejście ze mną wielu do dworu należących: był wtenczas mocno zagłębiony w jednym problemacie, i całą godzinę musieliśmy czekać aż go rozwiązał. Na każdej stronie stał koło niego paź z grzechotką, i gdy widzieli że już nie jest zajęty, uderzył go jeden łagodnie w usta drugi w prawe ucho. Porwał się wtedy jakby ze snu obudzony, patrzał długo na mnie i na całe otaczające mnie towarzystwo, aż sobie przypomniał przyczynę naszego przyjścia, o której go już przedtem uwiadomiono. Wyrzekł kilka słów, i natychmiast zbliżył się do mnie młody człowiek i uderzył mnie łagodnie w prawe ucho; lecz ja dałem mu przez znaki do zrozumienia, że wcale takiego instrumentu nie potrzebuję, przez co Król i cały dwór najgorsze o moim rozumie powzięli mniemanie. Król zadał mi kilka pytań na które odpowiedziałem we wszystkich jakie tylko umiałem językach; lecz gdy widziano, że ani zrozumieć ani zrozumiany być nie mogę, zaprowadzono mnie na rozkaz Króla do jednego pokoju w pałacu i dwóch służących dano mi do usługi, gdyż monarcha ten odznaczał się ze wszystkich swoich poprzedników wielką gościnnością.
Zastawiono do obiadu, i cztery znakomite osoby raczyły mnie zaszczycić swojem towarzystwem: mieliśmy dwa dania po trzy potrawy. Pierwsze składało się z łopatki baraniej w trójkąt przykrojonej, z pieczeni wołowej w formie romboidu, i budyniu w kształcie cykloidu: drugie z dwóch kaczek podobnych dwom skrzypcom, kiełbas i kiszek wyglądających jak flety i oboje, i mostka cielęcego przedstawiającego harfę. Służący pokrajali chleb w formy cylindrów, paralellogramów, i innych figur matematycznych.
Podczas obiadu pozwoliłem sobie spytać się o nazwiska wielu rzeczy w języku krajowym, i znakomici towarzysze moi byli łaskawi odpowiadać mi przy pomocy swoich budzicieli, w mniemaniu zapewne: że bedę podziwiał ich zdolności i talenta nadzwyczajne, jeżeli potrafię rozmawiać z nimi. Niezadługo byłem wstanie żądać chleba, wina i innych rzeczy potrzebnych.
Po obiedzie, oddalili się goście moi, i jeden człowiek z budzicielem przyszedł do mnie, mając ze sobą pióro, atrament, papier i kilka książek, w celu uczenia mnie — jak mi znakami dał do zrozumienia — języka krajowego. Byliśmy razem przez cztery godziny, i przez ten czas napisałem w dwóch przeciwległych kolumnach mnóstwo wyrazów z tłomaczeniem: nauczył mnie też na pamięć wielu krótkich peryodów, których sens dał mi poznać, czyniąc to, lub każąc czynić budzicielowi co znaczyły. Pokazał mi też w jednej książce figurę słońca, księżyca, gwiazd, zodyaka, zwrotników, i kół biegunowych, powiadając mi nazwiska tychże. Opisał mi także instrumenta muzyczne i pokazał mi sposób grania na nich. Po lekcyi ułożyłem sobie z tego wszystkiego mały słowniczek i w przeciągu kilku dni umiałem, dzięki dobrej pamięci mojej, dosyć dobrze po laputańsku.
Wyraz, który przez „latająca lub unosząca się wyspa“ tłomaczą, jest Laputa: prawdziwej etymologji tego wyrazu dojść nie mogłem. Lap znaczy w przestarzałym tym języku wysoko, a untuh rządzca, z tych dwóch więc wyrazów zrobiło się przez fałszywe wymawianie Laputa zamiast Lapuntuh. To wywodzenie jako zbyt naciągane niebardzo mi się podobało; ośmieliłem się więc przełożyć uczonym inne przezemnie wynalezione, to jest: że Laputa pochodzi z laputet; lap znaczy lśknienie się promieni słonecznych na morzu, utet skrzydło. Nie chcę nikomu, mojego wywodzenia narzucać, podaję je tylko pod sąd rozumnego czytelnika.
Ci którym mnie Król powierzył, widząc że bardzo źle jestem ubrany, przysłali mi krawca dla wzięcia miary do nowego ubioru.
Rzemieślnik ten wcale inaczej brał miarę niż nasi w Europie. Wysokość mojego ciała odmierzył kwadrantem, grubość moją i proporcyą wszystkich członków, linią i cyrklem, i to wszystko przeniósł na papier. Po sześciu dniach przyniósł mi ubiór, który wcale nie pasował; uniewinnił się jednak, że mały błąd wkradł się w jedną algebraiczną formę miary. Ku mojemu pocieszeniu, widziałem że takie przypadki często się zdarzały i że nikt na to nie uważał.
Dla braku przyzwoitej odzieży i z powodu małej słabości, nie mogłem przez kilka dni wychodzić: powiększył się przez to mój dykcyonarz i jakem znomu pierwszy raz udał się do dworu, potrafiłem już odpowiadać na niektóre zapytania królewskie.
Król dał rozkaz ażeby wyspę posunięto ku Lagado, stolicy całego Królestwa na stałym lądzie, i ażeby się w niektórych miastach i wsiach zatrzymała, dla przyjmowania próśb od swoich poddanych. W tym celu spuszczono z wyspy długie szpagaty z wiszącą na końcu ołowianką, i lud przywięzywał do nich swoje prośby, które gdy je ciągniono do góry, jak latawce wyglądały. Podobnym sposobem otrzymywaliśmy z dołu wino i żywność.
Znajomość moja matematyki i muzyki dopomagała mi wiele do zrozumienia ich sposobów mówienia i przenośni wziętych po większej części z tych dwóch umiejętności. Wszystkie swoje myśli wyrażają liniami lub figurami. Jeżeli np: chcą chwalić piękność kobiety lub innego stworzenia, opisują to figurami geometrycznemi, i tak mówią: że białe zęby jakiej pięknej dziewczyny są śliczne i doskonałe paralellogramy; jej brwi, miłym łukiem, albo piękną cząstką cyrkułu; jej oczy sprawują dziwne zaćmienie; jej piersi są ozdobione dwoma półglobami, i t. d.
Widziałem w kuchniach królewskich różne gatunki instrumentów matematycznych i muzycznych, i podług ich figur krają mięsiwa na stół królewski przeznaczone.
Domy ich są najgorzej zbudowane, mury są krzywe i rzadko w pokojach znaleźć można prawdziwy kąt prosty. Pochodzi to z wielkiej wzgardy którą mają dla geometryi praktycznej, za rzecz prostą i mechaniczną przez nich uważanej. Przepisy które dawają swoim robotnikom, są dla nich zanadto zawiłe i niezrozumiałe, aby mogły być dokładnie uskutecznione: ztąd pochodzą niezliczone błędy. Lubo w używaniu linji, ołówka i cyrkla są bardzo biegli, nie widziałem jednak w mojem życiu niezręczniejszego i niezgrabniejszego narodu we wszystkich czynnościach najpospolitszych, wyjąwszy matematykę i muzykę. Są też bardzo złemi logikami i skłonni zawsze do sprzeciwiania się, lubo rzadko kiedy mają zdanie trafne. Fantazya i przemysł, są przymioty wcale u nich nieznajome, nawet język ich nie ma na to żadnego wyrażenia: wszystkie ich myśli ograniczają się wyżej wspomnianemi umiejętnościami.
Wielu z nich, osobliwie zatrudniający się astronomią, wierzy w astrologią, lubo się wstydzą wyznać to publicznie. Najbardziej się dziwowałem nad namiętną ich skłonnością do polityki i nowości: mówią bezustannie o sprawach krajowych i uporczywie bronią lub zbijają mniemania różnych partyi.
Tę skłonność znalazłem i u europejskich matematyków, lubo podobieństwa matematyki do polityki żadnym sposobem nie mogłem odkryć, może myślą: że ponieważ najmniejsze koło, ma tyle stopni ile i największe, można przeto z równą łatwością rządzić światem, jak kierować globem; lecz to jest podobno zwyczajną słabością wszystkich ludzi, mieszać się w rzeczy które ich bynajmniej nie obchodzą, i do których żadnych nie posiadają zdolności.
Naród ten żyje w bezustannej niespokojności i trwodze, a to z przyczyn, któreby najmniejszego wrażenia na innych nie sprawiły. Obawiają się zawsze pewnych odmian w ciałach niebieskich, tak np: myślą, że słońce musi na ostatku pochłonąć ziemię, ponieważ ta bezustannie się do niego zbliża; że słońce przez swoje ciągłe emanacye okryje się z czasem grubą skorupą i przestanie oświecać ziemię. Utrzymują: że jeżeli ziemia ledwo uszła szczęśliwie pierwszemu komecie, który ją niezawodnie mógł zniszczyć, nie ujdzie przed drugim, który za trzydzieści i jeden lat nieomylnie się zjawi i w zbliżeniu się swojem do słońca, przyjmie od niego gorącość dziesięć tysięcy razy większą, niżeli czerwonego żelaza, a oddalając się od słońca, rozpostrze płomienisty ogon 140,000 mil długości mający, przez który ziemia, nawet w odległości 100,000 mil od ciała komety, spaloną i w niwecz obróconą zostanie: że słońce rozsiewając ciągle swoje promienie, wyczerpnie się nareszcie i zginie, a zatem pociągnie za sobą zgubę naszego planety i wszystkich od słońca swiatło dostających.
Zostawają w ciągłej niespokojności i bojaźni z powodu tych niebezpieczeństw, ani snu ani najmniejszej przyjemności życia używać przez to nie mogą. Jeżeli rano spotykają się, pierwsze pytanie jest zawsze: jak się ma słońce, w jakim stanie wschodziło i zachodziło? —
Kobiety tej wyspy są niezmiernie żywe, gardzą swemi mężami i lubią bardzo cudzoziemców, których wielu zawsze jest u dworu dla załatwiania interesów własnych, jako też rożnych korporacyi i miast stałego lądu. Laputanie nie poważają ich wcale, bo nie posiadają żadnych znamienitych zdolności umysłowych. Z pomiędzy nich wybierają Laputanki swoich kochanków; lecz najgorsze w tem jest to, że mogą sobie pozwalać nawet największych poufałości ze swojemi kochankami w obec własnych swych mężow, którzy tak są zatopieni w rozmyślaniach, że jeżeli mają przed sobą papier i instrument w ręku, a budziciel przypadkiem się oddali, nic z tego wszystkiego nie widzą.
Mężatki i panny uskarżają się ciągle że są odosobnione na tej wyspie, i lubo uważają ją jako najprzyjemniejsze miejsce na świecie, pragną jednakże niezmiernie widzieć swiat i żyć w stolicy. Lecz nie wolno im tam się udawać bez pozwolenia Króla, które tylko z największą trudnością dostać można, bo mężowie ich przekonali się nie raz, że ciężko nakłonić je do powrotu.
Czytelnik będzie może myślał, że ta historya zdarzyła się w Europie lub w Anglji; lecz niech raczy mieć wzgląd na to, że kaprysy kobiet nie ograniczają się na pewien klimat lub naród, przeciwnie, są one powszechniejsze niż sobie wyobrazić można.
Po upłynieniu jednego miesiąca, znaczne zrobiłem postępy w języku krajowym i mogłem odpowiadać na pytania Króla, kiedy przypuszczony zostałem do audyencyi. Jego Królewska mość nie był wcale ciekawy poznać prawa, historyą, formę rządu, religią i obyczaje tych krajów które widziałem: wszystkie jego pytania ściągały się wyłącznie do matematyki, muzyki, i moich odpowiedzi słuchał z największą obojętnością i wzgardą, lubo budziciele ciągle byli w czynności.
Prosiłem Króla o pozwolenie obejrzenia osobliwości wyspy i był tak łaskaw, że nie tylko udzielił mi je najchętniej, ale rozkazał nawet mojemu nauczycielowi ażeby mi towarzyszył. Najbardziej byłem ciekawy wiedzieć, jakim sposobem naturalnym lub kunsztownym, wyspa poruszaną zostaje we wszystkich kierunkach: daję więc o tem czytelnikowi dokładną wiadomość.
Wyspa latająca jest zupełnie okrągła, jej średnica wynosi 7837 łokci, czyli 4½ mili, ma zatem 10,000 morgów. Grubość wynosi około 300 łokci. Spód jej patrząc z dołu, jest płaszczyzną z dyamentu szlifowanego, nad którą leżą warsztwy minerałów w zwyczajnym porządku, i wszystko to jest z wierzchu okryte szychtą ziemi bardzo żyznej na 12 stóp grubości.
Cała ta powierzchnia jest ku środkowi spadzistą i wszelka woda z deszczu i rosy, spływa przez małe w tym celu zrobione kanały do czterech wielkich dołów po pół mili objętości mających, i 200 łokci od środkowego punktu płaszczyzny odległych. Woda zbierająca się w nich waporuje przez upały słońca tak, że wystąpić nie może. Oprócz tego Król może podnosić wyspę nad sferę obłoków i waporów, i przeszkadzać spadaniu wielkich deszczów i rosy, zwłaszcza że obłoki nie mogą — podług mniemania wszystkich naturalistów — wznieść się wyżej nad ½ mili od ziemi; przynajmniej w tym kraju takie zrobiono postrzeżenia.
W punkcie środkowym tej wyspy jest wielki otwór 50 łokci objętości mający, przez który astronomowie wchodzą do wielkiego gmachu Flandona Gagnole, czyli jaskinia astronomów zwanego, znajdującego się 100 łokci od powierzchni dyamentu. W tej jaskini pali się bezustannie 20 lamp, których promienie odbijając się od dyamentu, na wszystkie strony swiatło rozszerzają. Mnóstwo instrumentów astronomicznych, sextantów, quadrantów, teleskopów, astrolabów ozdabia to miejsce; lecz największa osobliwość od której los całej wyspy zależy, jest magnes ogromnej wielkości, kształtu czołenka tkackiego. Długość jego wynosi 6 łokci, a w najgrubszej części ma przynajmniej 3 łokcie grubości. Powieszony jest za pomocą osi dyamantowej przez środek jego przechodzącej, w tak ścisłej równowadze, że i najsłabsza ręka poruszać go może. Otoczony jest wydrążonym cylindrem dyamentowym mającym 4 stóp głębokości i grubości a 12 łokci średnicy, który przez 8 nóg po 6 stóp długich w horyzontalnem trzymany jest położeniu. W środku wklęsłej jego strony, znajduje się 12 stóp głęboka rynna gdzie leżą końce osi, i takim sposobem dowolnie obracane być mogą.
Żadna siła nie jest w stanie wyjąć ten magnes, bo cylinder i jego nogi są jedną całością z dyamentem dno wyspy stanowjącym.
Za pomocą więc tego magnesu, wyspa może się podnosić, spuszczać i z miejsca poruszać; bo względem kraju przez Króla rządzonego, magnes posiada w jednym swym końcu przyciągającą, a wdrugim odpychającą siłę. Jeżeli więc obracają magnes z siłą przyciągającą ku ziemi, wyspa się spuszcza, z odpychającą zaś, podnosi się; jeżeli położenie magnesu jest ukośne, poruszenia wyspy są te same, bo siły tego magnesu działają w równoległym kierunku.
Przez ukośne położenie magnesu wyspa porusza się do różnych części państwa. — Dla jaśniejszego wyobrażenia sobie tego, niech A B będzie linią przez kraj Balnibarbi prowadzoną, C D magnesem, którego przyciągający koniec jest w C, odpychający w D. Skoro magnes ustawiony jest w kierunku C D z odpychającym końcem na dół, natenczas wyspa porusza się do D. Znajdując się w D, magnesowi dają kierunek ażeby przyciągający koniec był w E i wyspa udaje się tamże. Jeżeli magnes jest w linji E F z odpychającym końcem na dół, wyspa podnosi się do F, a obróciwszy koniec przyciągający do G, wyspa porusza się do G, i od G do H, jeżeli odpychający koniec na dół się obraca. Tym sposobem, odmieniając położenie magnesu, można w ukośnem kierunku spuszczać i podnosić wyspę (ukośność położenia jest nieznaczna), i do wszystkich części państwa transportować.
Trzeba wiedzieć, że ta wyspa nie może się za obręb Królestwa wydalić, ani wyżej się podnosić nad jedną milę.
Astronomowie którzy mnóstwo książek o tym magnesie pisali, objaśniają to takim sposobem. Siła magnesowa rozciąga się tylko na cztery mile, minerał zaś działający na magnes i leżący w łonie ziemi i w morzu 3 mile od brzegu, nie znajduje się na całej ziemi ale tylko w tem państwie; inaczej byłoby im zbyt łatwą rzeczą, podbić każden kraj w obrębie magnesu leżący.
Jeżeli magnes w równoległej z horyzontem znajduje się linji, natenczas wyspa staje, bo jeden koniec ciągnie na dół, drugi odpycha, więc siły znoszą się, i żadne nie może nastąpić poruszenie.
Ten magnes jest pod dozorem wielu astronomów, którzy na rozkaz Króla różne mu dawają kierunki. Przepędzają większą część swego życia na uważaniu ciał niebieskich, a to za pomocą szkieł, lepszych daleko od naszych. Lubo ich teleskopy tylko na 3 stopy są długie, powiększają jednak więcej niżeli nasze sto stóp długości mające i daleko wyraźniej pokazują gwiazdy. Przez tę wyższość byli wstanie zrobić odkrycia daleko ważniejsze i liczniejsze niż w Europie.
Liczą 10000 gwiazd stałych, gdy u nas ledwo trzecią część tej liczby znają. Odkryli dwa trabanty Marsa, z których odległość bliższego od swego planety równa jest wielkości trzech jego średnic: więcej zaś oddalonego równa pięciu średnicom; pierwszy obraca się w przeciągu 20, drugi w przeciągu 21½ godzin koło Marsa, tak, że kwadraty peryodycznych ich obrotów, mają się do siebie jak sześciany ich odległości od Marsa, z czego wnosić trzeba, że podlegają tym samym prawom ciężkości jak inne ciała niebieskie. Oprócz tego dostrzegli 93 komet, których obroty peryodyczne z największą ścisłością opisali. Jeżeli istotnie tak jest, — a utrzymują to z największem zaufaniem — życzyć sobie należy, aby ich postrzeżenia podane zostały do wiadomości publicznej; teorya o kometach oczywiście niedostateczna i niepewna, do równejby przyszła przez to doskonałości jak inne części astronomji.
Król mógłby być najnieograniczeńszym monarchą na świecie, gdyby jego ministrowie dali się namówić do wspierania go w jego planach; lecz ci mając wiele dóbr na stałym lądzie i wiedząc że łaska monarchów jest zanadto niepewna, nie chcą się przykładać do uciemiężenia swoich współobywateli.
Jeżeli się miasto jakie buntuje, lub nie chce należnych podatków opłacać, Król ma dwa sposoby przywrócenia ich do posłuszeństwa. Pierwszy i łagodniejszy jest: że wyspę nad buntowniczem miastem i jego okolicami przez pewien czas trzyma, zasłania słońce i tym sposobem niedopuszcza deszczu, przezco choroby i drożyznę na miasto sprowadza; jeżeli na surowszą zasługuje karę, natenczas rzucają na nie wielkie kamienie, przed któremi inaczej ratować się nie mogą, jak tylko chroniąc się do jaskiń i piwnic, a domy ich zostają zniszczone.
Jeżeli trwają w uporze i powstaniem grożą, wtedy drugim sposobem ich karze, spuszczając im na głowy całą wyspę, przezco i miasto i ludzi zniwecza. Lecz Król rzadko chwyta się tej strasznej ostateczności i ministrowie nie odważają się doradzać mu tego, bo równie się obawiają nienawiści narodu, jak zniszczenia całego swego majątku, który się na stałym lądzie znajduje; wyspa zaś jest całkiem własnością Królewską.
Jest jeszcze ważniejsza przyczyna czemu Król tylko w najgorszym razie drugiego sposobu karania używa; jeżeli bowiem miasto które chcą zniszczyć, ma obok wiele skał sterczących, — a te przy części miast istotnie się znajdują, bo mieszkańcy umyślnie podobno dla zapobiegania podobniemu nie szczęściu, takie położenia wybierają — więc spód wyspy lubo z dyamantu i 200 łokci grubości mający, mógłby zostać stłuczony przez tak gwałtowne uderzenie, albo też pęknąć przez zbliżenie się do ogniów w domach; jak to się często naszym kominom zdarza, chociaż są z żelaza lub kamieni zrobione. Lud zna to wszystko i wie jak daleko może posunąć swój upór, kiedy wolność i majątek są zagrożone.
Jeżeli Król bardzo jest rozgniewany i zamierza zniszczyć jakie miasto, natenczas spuszcza wyspę pomału i z największą ostrożnością, pod pozorem, jak mówi, nieszkodzenia mieszkańcom, ale w istocie obawia się ażeby nie pękł spód wyspy, przez co, podług mniemania uczonych naturalistów, magnes nie mógłby wyspy utrzymywać i musiałaby spaść na dół.
Głównem prawem państwa, wzbronione jest Królowi i jego dwom starszym synom opuszczać wyspę, nie mniej i Królowej, jak długo jeszcze dzieci rodzić może.
Lubo powiedzieć nie mogę, że się źle na tej wyspie obchodzono ze mną, jednak zdawało mi się zawsze, że mnie traktują z lekceważeniem, nawet z niejaką wzgardą. Król i naród mieli jedynie upodobanie w matematyce i muzyce, a że w porównaniu z nimi słaby byłem w tych dwóch umiejętnościach, nie poważali mnie wcale.
Gdym już wszystkie osobliwości wyspy obejrzał, pragnąłem niezmiernie opuścić ją, zwłaszcza że sobie mieszkańców sprzykrzyłem. Byli prawda celującymi w dwóch umiejętnościach, które bardzo poważam i cokolwiek nawet znam, lecz tak się zagłębiali ciągle w rozmyślania, że nigdy nudniejszego i smutniejszego towarzystwa nie widziałem. Rozmawiałem jedynie z kobietami, budzicielami i paziami podczas dwumiesięcznego pobytu tamże, przezco jeszcze większą ściągnąłem na siebie wzgardę; jednak to byli jedyni ludzie od których rozsądną odpowiedź dostać można było.
Przez pilne uczenie się, dosiągnąłem pewnej doskonałości w języku krajowym, lecz nudziło mnie zostawać dłużej w miejscu, gdzie nawet żadnego użytku z tej umiejętności mieć nie mogłem: postanowiłem więc opuścić ją przy pierwszej sposobności.
U dworu był jeden znakomity pan, krewny Króla, i przez to jedynie szanowany, gdyż oprócz tego uważano go powszechnie jako najgłupszego i najnieumiejętniejszego ze wszystkich Laputyanów. Wielkie Krajowi wyświadczył przysługi, miał znakomite zdolności naturalne, był bardzo ukształcony, poczciwy i kochający swój honor; lecz nie był wcale muzykalnym, i nieprzyjaciele jego mawiali, że często w niestosownem miejscu takt dawał: nauczyciele zaś jego, tylko z wielką trudnością potrafili nauczyć go najłatwiejszych zasad matematyki. Był on dla mnie bardzo łaskawy, odwiedzał mnie często i życzył sobie dowiedzieć się o stanie Europy, o prawach, zwyczajach, umiejętnościach zwiedzonych przezemnie krajów. Słuchał mojego opowiadania z największem zastanowieniem i rozsądne bardzo czynił nad tem uwagi. Miał dwóch budzicieli, ale tylko dla zwyczaju i używał ich tylko u dworu lub oddawając ceremonialne wizyty: skoro byliśmy sami oddalał ich od siebie.
Prosiłem tego pana, o wstawienie się za mną u Króla, ażeby mi pozwolił opuścić wyspę. Przychylił się do mojej prośby, ale — jak mi powiedział — bardzo niechętnie. Wiele mi też bardzo korzystnych robił propozycyi, których, oświadczając mu za to moją wdzięczność, nie przyjąłem.
Dnia 11o lutego pożegnałem się z Królem, który mi dał prezent wartości 200 funtów szterlingów; mój protektor równie znaczny mi podarował, dołączając do tego list rekomendujący do jednego przyjaciela swego, w Lagado stolicy państwa Balnibarbi mieszkającego. Gdy wyspa znajdowała się nad górą, dwie mile od Lagado odległą, spuszczono mnie z najniższej galeryi tym samym sposobem jak mnie wciągniono.
Cały kraj będący pod panowaniem Króla Wyspy latającej, nazywa się Balnibarbi a stolica jego Lagado. Byłem bardzo ucieszony znajdując się znowu na stałym lądzie. Chodziłem przez miasto nie zwracając na siebie niczyjej uwagi, bo byłem tak ubrany jak krajowcy a tyle już znałem ich język, że mogłem z nimi rozmawiać. Niezadługo znalazłem dom pana do którego miałem list, oddałem go i najgrzeczniej zostałem przyjęty. Znakomity ten pan, nazwiskiem Munodi, kazał w swoim domu urządzić dla mnie pokój, który przez cały pobyt mój tamże zamieszkiwałem ciągle jak najlepszego obchodzenia się doznając.
Nazajutrz wyjechał ze mną w swoim powozie dla pokazania mi miasta, które jak pół Londynu jest wielkie, lecz domy są bardzo źle zbudowane i wszystkie prawie blizkie upadku. Lud okryty łachmanami, chodzi po ulicach krokiem niepewnym, z twarzą dziką i oczami wytrzeszczonemi. Wyjechaliśmy przez jedną z głównych bram, na pola w obrębie trzech mil od miasta; widziałem tamże wielu ludzi uprawiających ziemię różnemi instrumentami, lecz nie mogłem się domyślić coby robili, gdyż nie widziałem na polu, ani trawy ani zboża, lubo grunt zdawał się być wybornym. Ośmieliłem się zapytać mojego przewodnika, czem się tyle głów i rąk w mieście i na polu zajmuje, kiedy nie widać żadnego skutku jakiej pracy, ale przeciwnie, nie widziałem nigdzie ziemi tak źle uprawionej, domów tak źle zbudowanych i upadkiem grożących, ani ludu z twarzą i ubiorem nędzniejszym jak tutaj.
Pan Munodi był osobą pierwszej rangi w kraju, a niegdyś gubernatorem Lagado, ale przez intrygi ministrów złożony został z urzędu z powodu niezdatności. Król jednak obchodził się z nim łaskawie, jako z człowiekiem uczciwym ale bardzo ograniczonym.
Na moje uwagi ganiące tak mocno kraj i mieszkańców, odpowiedział: że nie dosyć długo bawię w kraju, abym mógł o tem sądzić, a każden kraj ma swoje zwyczaje. Przytaczał mi i inne podobne rzeczy; lecz za powrotem do pałacu spytał się: jak mi się ten gmach podoba? jakie tu niedorzeczności znajduję? cobym mógł w ubiorze i postępowaniu jego służących ganić? Bez wahania mógł mi te pytania czynić, bo wszystko było u niego przepyszne, regularne i gustowne. Odpowiedziałem mu: że mądrość jego, oświecenie, i bogactwa uchroniły go od błędów, na które głupstwo i nędza innych naprowadziły. Powiedział mi dalej: że gdybym chciał udać się z nim do jego domu wiejskiego, ośm mil odległego od miasta, mógłby więcej mówić ze mną o tem. Z największą chęcią przyjąłem to zaproszenie i dnia następującego wyjechaliśmy.
W podróży opowiedział mi różne sposoby, których rolnicy używają w uprawianiu swoich gruntów, ale ja tego wcale pojąć nie mogłem, bo wyjąwszy kilka miejsc, nie widziałem na polu ani trawy ani zboża. Po trzech jednak godzinach jazdy, wszystko inszą przybrało postać. Domy dzierżawców bardzo liczne, pięknej nader i gustownej były budowy; pola ogrodzone były troskliwie i zawierały winnice, murawy, pola urodzajne i łąki, słowem, nie przypominam sobie abym kiedy piękniejszą widział okolicę.
Pan Munodi widząc moje ukontentowanie, powiedział do mnie z westchnieniem: że tu zaczynają się jego posiadłości i aż do jego domu taki mieć będziemy widok. Współziomkowie moi szydzą ze mnie i gardzą mną, że nie umiem należycie moich rzeczy urządzić, że daję drugim zły przykład, za którym jednak nikt nie postępuje, wyjąwszy kilku słabych i uporczywych starców.
Przybyliśmy nareszcie do jego zamku, który istotnie był w najprzyjemniejszym stylu starożytnej architektury zbudowany. Fontanny, ogrody, przechadzki, dróżyny i laski z najlepszym gustem były urządzone. Nie mógłem się wstrzymać od udzielenia temu wszystkiemu zasłużonej pochwały, lecz on wcale na to nie uważał. Po kolacyi gdyśmy sami zostali, powiedział mi z bardzo smutną miną: że nie wie, czy nie będzie przymuszonym rozwalić wszystkie swoje domy w mieście i na wsi, zniszczyć wszystkie plantacye, dla urządzenia ich podług najnowszej mody: że nawet będzie musiał dać swoim dzierżawcom podobne rozkazy. Jeżeli tego nie uczyni, będą go wszyscy uważać za człowieka dumnego, dziwnego, nieumiejętnego, fanatycznego i może przez to niełaskę Króla na siebie ściągnąć. Zadziwienie moje nad tem zmniejszy się, mówił dalej, skoro mi opowie rzeczy, o których u dworu dowiedzieć się nie mogłem; bo ludzie tam na górze mieszkający, są tak zatopieni w swoich spekulacyach, że nie myślą wcale co się tu na dole dzieje.
Treść jego opowiadania jest następująca. Przed pięćdziesięcią laty kilka osób udało się ztąd do Laputy, częścią dla załatwienia potrzebnych interesów, częścią też dla zabawy. Po pięciomiesięcznym pobycie na wyspie, powrócili do domu z powierzchowną znajomością matematyki, lecz przy tem z wielką lekkomyślnością. Ci, zaczęli ganić wszystko co tylko w kraju widzieli i postanowili wszystkie kunszta i umiejętności na nową wcale stopę urządzić. Otrzymali w tym celu patent królewski do założenia wielkiej akademji projekcistów, i ta nowość tak się w krótkim czasie rozszerzyła, że nie ma miasta w Królestwie, któreby nie miało takiej akademji.
W tych kollegiach wynajdują professorowie nowe metody dla rolnictwa i architektury; nowe instrumenta dla rzemiosł i manufaktur, za pomocą których, jeden człowiek potrafi tyle zrobić ile dziś dziesięciu; pałac ma być wystawiony w jednym tygodniu z materyałów tak mocnych, że bez najmniejszej reparacyi wieki przetrwać może. Wszystkie owoce mają rosnąć i dojrzewać o każdej porze roku i sto razy być większe od teraźniejszych, i inne podobne zbawienne projekta. Lecz jedyne nieszczęście w tem wszystkiem jest, że nic a nic uskutecznionem dotychczas nie zostało, a tym czasem pola są puste, domy zrujnowane a lud bez odzieży i chleba. To ich jednak nie odstrasza, owszem jeszcze z większą gorliwością ubiegają się za swemi planami, do czego ich naprzemiany, to nadzieja to rozpacz podżega.
Co do mnie, przydał, nie bedąc od natury obdarzonym duchem wynalazczym, kontentuję się iść dawnym torem, mieszkam w domach przez swoich przodków wystawionych, postępuję jak oni postępowali i nie wdaję się w żadne nowości. Mała tylko liczba znacznych obywateli toż samo czyni; lecz wszyscy są wzgardzeni i lekceważeni jako nieprzyjaciele kunsztów i umiejętności, ograniczeni i źli obywatele, przenoszący własną wygodę nad dobro publiczne.
Oświadczył mi też, iż nie chce mnie bynajmniej pozbawiać ukontentowania, które niezawodnie mieć będę ze zwiedzenia tej sławnej akademji i nawet chce mi być w tem pomocnym; lecz życzył sobie abym pierwej obejrzał zapadłą budowę pół mili od jego domu na pochyłości góry leżącą, o której następującą mi opowiedział historyą.
Miał bardzo dobry młyn wodny, poruszany pędem wielkiej rzeki: był on dostatecznym dla niego, jego familji i wielkiej części dzierżawców. Przed siedmioma laty przyszło do niego towarzystwo projekcistów, proponując mu rozwalenie młynu i postawienie go na nowo na pochyłości góry, na szczycie której ma być założony wodozbiór z którego woda przez rury i maszyny na młyn płynąć będzie. Wiatr i powietrze działając na wodę, mają przyspieszać jej płynienie, a spadając z takiej wysokości, daleko mniejsza ilość wody silniejszą będzie do obracania młynu, niżeli cała rzeka poziomo płynąca. A że wtenczas, dodał, nie był w wielkich łaskach u dworu i przyjaciele mocno go namawiali, dał się więc do tego nakłonić. Dwieście ludzi pracowało przez dwa lata i dzieło nie udało się wcale; projekciści oddalili się wcześnie, zwalając całą winę na niego. Oprócz niego przywiedli jeszcze wielu innych do podobnych przedsięwzięć z równem kosztami, trudami i z równą bezskutecznością.
Po kilku dniach powróciliśmy do miasta, a że pan Munodi nie był dobrze widziany w akademji, zarekomendował mnie jednemu ze swoich przyjacioł ażeby mnie tam za prowadził. Był tak łaskaw że mnie przedstawił jako wielkiego miłośnika projektów i jako człowieka bardzo ciekawego i łatwowiernego. W rzeczy samej nie było to wcale bezzasadnie, bo w młodości mojej byłem także małym projekcistą.
Akademia ta nie jest jedną obszerną budową, ale raczej zbiorem wielu domów na obu stronach ulicy znajdujących się, które, że niezamieszkane były i zapadłe, w tym celu zakupione zostały. Dozorca jej bardzo dobrze mnie przyjął i przez kilka dni nieprzerwanie ją zwiedzałem.
W każdym pokoju jest jeden lub kilku projekcistów i jeżeli się nie mylę, to byłem przynajmniej w pięciuset pokojach.
Pierwszy akademik którego obaczyłem, był człowiek chudy i mizerny, z wielką brodą i długiemi włosami, ręce i twarz miał nadzwyczaj brudne, suknie zaś, koszula i ciało jego, były jednego koloru. Już ośm lat pracował nad projektem wyciągnienia z ogórków promieni słonecznych, które w hermetycznie zatkanych flaszkach schowane, miały służyć do ogrzewania powietrza w dniach chłodnych i niepogodnych. Powiedział mi: że w przeciągu następujących ośmiu lat będzie niezawodnie wstanie dostarczyć dla ogrodów gubernatora, promieni słonecznych za bardzo pomierną cenę: uskarżał się na brak funduszów i prosił mnie, abym dla zachęcenia go, dał mu małe wsparcie, bo w tym roku ogórki były bardzo drogie. Dałem mu mały podarunek, gospodarz mój bowiem opatrzył mnie w tym celu pieniędzmi, wiedząc że ci uczeni mają zwyczaj wypraszać sobie cokolwiek u zwiedzających akademią.
Poszedłem do innego pokoju, lecz wszedłszy ledwo, chciałem czemprędzej uciekać, mało nie zaduszony strasznym który tam był smrodem. Mój przewodnik zatrzymał mnie jednak, zaklinając ażebym został, gdyż inaczej wszystkich bym na siebie rozgniewał. Projekcista w tym pokoju mieszkający, był najstarszym w całej akademji: twarz i brodę miał blado żółte, ręce i ubiór okryte plugastwem. Skoro przedstawiony mu zostałem, objął mnie swemi ramionami i uściskał serdecznie, cobym mu chętnie darował. Zatrudnieniem jego było od czasu wejścia swego do akademji, zamieniać exkrementa ludzkie w pierwiastkowe żywności, przez rozłączenie ich cząstek składowych, oczyszczenie z żółci, śliny i odoru: w tym celu towarzystwo akademickie dostarczało mu tego materyału, co tydzień pełne naczynie wielkości beczki brystolskiej.
Poszedłem do drugiego: ten chciał lód w proch przerabiać i pokazał mi rozprawę o ciągłości ognia.
Widziałem też jednego gienialnego architekta, który wynalazł nową metodę budowania domów, zaczynając od dachu a kończąc fundamentem. Jako przykład praktyczności swej metody, przywodził sposób budowania najroztropniejszych owadów, jako to: pszczół i pająków.
Był także jeden ślepy, mający wiele uczniów równie jak on wzroku pozbawionych; wszyscy zatrudniali się mieszaniem farb dla malarzy: nauczał ich bowiem rozróżniać je za pomocą węchu i dotykania. Nieszczęściem, znalazłem ich nie bardzo jeszcze w tem biegłych, a nawet professor często się mylił.
W dalszym pokoju znajdował się jeden wielki człowiek, który wynalazł nowy sposób uprawiania ziemi za pomocą świń, dla oszczędzania kosztów orania, bydła i pługa. Metoda jego jest następująca: w głębokości ośmiu cali a w odległości co 6 cali, zagrzebują w ziemi żołądź, daktyle, orzechy i inne owoce które świnie lubią; potem wypędzają na to pole 600 lub więcej tych zwierząt, które ryjem i nogami ziemię tak rozkopują, że potem zdatną jest do siewu, a przy tem gnoją ziemię wracając co z niej wydobyły. Zrobiono raz próbę, ale koszta i praca były zanadto wielkie, skutek zaś wcale niepomyślny: utrzymują jednak, że ten wynalazek da się wydoskonalić.
Poszedłem ztąd do innego pokoju, gdzie ściany i pułap całkiem okryte były pajęczyną tak, że tylko małą drożynę zostawiono dla mieszkańca jego. Skoro mnie zobaczył wchodzącego, zawołał ażebym był ostrożnym i nie popsuł pajęczyn. Żałował mocno, że ludzie przez długi czas w tak wielkim błędzie zostawali, używając jedwabników; gdy pająki daleko lepiej nie tylko prząść ale i tkać umieją. Utrzymywał przytem: że używając pajęczyny, można koszta farbowania oszczędzić, i pokazał mi mnóstwo much różnego koloru, któremi karmił pająki, przezco — jak mówił — pajęczyna pewną przyjmuje farbę; a ponieważ ma dostateczną ilość much we wszystkich kolorach, będzie więc w stanie wszelkim żądaniom zadosyć uczynić, skoro tylko wynajdzie stosowny pokarm dla nich, z gumy, oleju i różnych klejowatości, ażeby pajęczyna mocniejszą i trwalszą była.
Jeden astronom bardzo sławny, przedsięwziął umieścić na jednej wielkiej wieży zegar słoneczny, który nie tylko ma pokazywać dzienne i roczne obroty ziemi koło słońca, ale nawet wszystkie przypadkowe odmiany wiatrów.
Od niejakiego czasu cierpiałem na kolki: zaprowadził mnie więc mój przewodnik do jednego lekarza, który się bardzo wsławił wynalazkiem mechanizmu, za pomocą którego tę chorobę leczył. Miał wielki mieszek kończący się długą i wązką rurką ze słoniowej kości, tę wsadzał w otwór kanału odchodowego ośm cali głęboko, wciągając w mieszek powietrze: utrzymywał, że tym sposobem wnętrzności wypróżnione zostają jak suchy pęcherz. Jeżeli zaś choroba była mocniejsza i uporczywsza, natenczas napełniał pierwej miech powietrzem, i wsadziwszy rurkę do otworu, wpuszczał je do wnętrzności chorego, potem wyciągał ją dla napełnienia znowu powietrzem, zapchawszy jednak pierwej otwór u chorego palcem. Przez powtarzanie kilka razy tej operacyi, wiatr wpuszczony musiał gwałtownie wybuchnąć i porwać ze sobą powietrze szkodliwe wewnątrz się znajdujące: tym sposobem chory zostawał zupełnie uleczony. Widziałem jak obydwa te sposoby leczenia spróbował na psie: przy pierwszym, żadnego nie spostrzegłem skutku; przy drugim zaś pies mało nie pękł i taki nareszcie zrobił wybuch, iż prawdziwie mnie i mojemu przewodnikowi źle się zrobiło. Pies zdechł na miejscu, a my zostawiliśmy lekarza zmartwionego i zatrudnionego ożywieniem jego za pomocą tej samej operacyi.
Zwiedziłem jeszcze wiele innych pokoi, ale nie chcę nudzić czytelnika opisywaniem wszystkich ciekawych rzeczy które tam widziałem; bo życzę sobie być o ile można zwięzłym i krótkim w opowiadaniu.
Dotąd widziałem tylko jedną stronę akademji poświęconą wynalazkom mechanicznym; druga strona przeznaczona jest dla zajmujących się wiadomościami spekulacyjnemi; lecz nim do opisania jej przystąpię, chcę pierwej w krótkości wspomnieć jednego bardzo sławnego akademika, znanego pod nazwiskiem sztukmistrza uniwersalnego. — Powiedział nam że już 30 lat rozmyśla nad polepszeniem życia człowieka. Miał dwa wielkie pokoje napełnione osobliwościami, a pięćdziesięciu robotników pracowało pod jego dozorem. Jedni zatrudniali się zgęszczaniem powietrza, wydzielając saletroród i parując części płynne, dla zrobienia z niego substancyi dotykalnej; drudzy zmiękczali marmór na poduszki; inni skamieniali kopyta żywych koni, dla uchronienia ich od zepsucia. On sam zajmował się dwoma wielkiemi projektami: jeden z nich był, ażeby zasiewać role plewami, które podług niego prawdziwą siłę rosnącą zawierają; dowodził tego różnemi przez siebie zrobionemi doświadczeniami, których ja przez nieznajomość moją zrozumieć nie mogłem: drugi projekt był, ażeby za pomocą pewnej kompozycyi z gumy, minerałów i roślin przeszkadzać rośnieniu wełny na dwóch młodych jagniętach. Utrzymywał, że w krótkim czasie będzie w stanie rozszerzyć po całym kraju rasę nagich owiec.
Potem udaliśmy się na drugą stronę akademji, przez projekcistów w wiadomościach spekulacyjnych zajmowaną.
Pierwszy professor którego ujrzałem, znajdował się w wielkim pokoju, otoczony od czterdziestu uczniów. Po wzajemnem przywitaniu się, gdy spostrzegł że bardzo uważnie oglądam wielką maszynę zabierającą większą część pokoju, powiedział mi: że może z zadziwieniem dowiem się o zajmującym go projekcie wydoskonalenia wiadomości spekulacyjnych za pomocą operacyi mechanicznych. Pochlebia sobie że świat uzna ważność jego wynalazku, i że wznioślejsza myśl nigdy w głowie człowieka nie postała. Wiadomo, jak trudno przychodzi każdemu człowiekowi nauczyć się kunsztów i umiejętności; lecz przez ten jego wynalazek, człowiek najbardziej nawet nieumiejętny potrafi za pomierne koszta i po lekkiem ćwiczeniu ciała, pisać książki filozoficzne, poetyczne, rozprawy o polityce, teologji i matematyce, bez najmniejszej pomocy naturalnych zdolności lub nauk. Zaprowadził mnie do warsztatu, przy którym uczniowie stali w szeregach ustawieni.
Była to wielka rama mająca dwadzieścia stopni kwadratowych: powierzchnia jej składała się z małych kawałków drzewa wielkości kostki, niektóre jednak z nich były większe od drugich, a wszystkie były przez cienkie dróty ze sobą połączone. Na każdej powierzchni sześcianków przylepione były kawałki papieru, na których wszystkie wyrazy języka krajowego w różnych odmianach, konjugacyach, deklinacyach, ale bez żadnego porządku były napisane. Professor prosił mnie ażebym uważał, bo chce maszynę poruszać. Na jego rozkaz każden uczeń ujął jedną z czterdziestu antab w ramie będących i obróciwszy je, odmienili wcale rozkład wyrazów. Rozkazał potem szesnastu chłopcom ażeby wiersze powoli czytali i jeżeli znaleźli ciąg kilku wyrazów, peryód stanowić mogących, natenczas dyktowali je czterem innym chłopcom którzy to pisali. Ta operacya powtórzona została kilka razy, i za każdem obróceniem sześcianki na około się obracały i wyrazy coraz insze zajmowały miejsca.
Sześć godzin dziennie pracowali uczniowie przy tej nauce; professor pokazał mi wiele foliałów mnóstwo zebranych w ten sposób peryodów obejmujących, jak zapewniał, skarb wszystkich kunsztów i umiejętności, które ułożyć i wydać zamyśla. Lecz zamiar ten wtedy dopiero może należycie przyjść do skutku a dzieło do wielkiego stopnia doskonałości; jeżeli publiczność zechce dostarczyć potrzebnych funduszów na założenie 500 takich maszyn, i jeżeli dyrektorowie ich obowiązani zostaną przykładać się wspólnie do wydania tak wielkiego i powszechnie użytecznego dzieła.
Podziękowałem sławnemu temu professorowi za łaskawe pokazanie i objaśnienie mi tego wszystkiego i zapewniłem go: że jeżelibym wrócił kiedy do mojej ojczyzny, to jego uznam jako pierwszego i jedynego wynalazcę tej cudownej maszyny, której abrys dla lepszej pamięci na papier przeniósłem i na dowód tutaj załączam. Powiedziałem mu także: że chociaż to zwyczajem jest u uczonych w Europie, przywłaszczać sobie wzajemnie cudze wynalazki, przez co niewiadomo czasem, kto istotnie jest pierwszym wynalazcą; będę jednak tak ostrożnym, że bez żadnego rywalstwa, jemu honor pierwszeństwa wynalazku przyznanym zostanie.
Ztąd udaliśmy się do szkoły języków, gdzie trzej professorowie naradzali się ze sobą, nad najlepszym sposobem wydoskonalenia języka krajowego. Jeden podał projekt, ażeby wszystkie wyrazy wielozgłoskowe zamienić w jednozgłoskowe i dla skrócenia mowy skasować zupełnie słowa i imiesłowy, bo wszystkie imaginacyjne rzeczy są w istocie rzeczownikami.
Drugi projekt był, zniesienie wszystkich wyrazów języka, przez co wielkie polepszenie zdrowia i oszczędzenie czasu nastąpić musi. Jest bowiem rzeczą naturalną że wymówienie każdego słowa, przez tarcie, zmniejsza nasze płuca i tem samem pociąga za sobą skrócenie życia. Sposób więc najlepszy przeciw temu jest, ażeby przez wzgląd, że wyrazy są tylko nazwaniem rzeczy, nosić ze sobą wszystkie przedmioty o których z drugim mówić chcemy.
Ten wynalazek zostałby niezawodnie przyjęty i upowszechniony, gdyby kobiety i pospólstwo nie sprzeciwili się temu, a nawet i powstaniem nie grozili, jeżeliby chciano pozbawić ich wolności mówienia: wszak pospólstwo jest zawsze największym nieprzyjacielem oświaty. Najmędrsi i najuczeńsi jednak, przyjęli nową metodę wyrażania się za pomocą rzeczy; lecz największa trudność w tem jest: że ci, którzy liczne i różne mają interesa, muszą nosić na plecach ogromne ciężary, jeżeli nie są w stanie trzymać sobie do tego służących.
Nieraz widziałem takich medrców uginających się, jak nasi kramarze wędrujący, pod swoim ciężarem. Jeżeli się spotkali na ulicy, składali paki na ziemię, otwierali worki, i całogodzinne prowadzili ze sobą rozmowy: potem pakowali znowu swoje rzeczy a wziąwszy ciężar na siebie, żegnali się.
Dla zwyczajnych i krótkich rozmów można potrzebne rzeczy nosić ze sobą w kieszeni, w domu zaś nikomu na tem nie zbywa, i pokoje gdzie wielu zgromadzało się z mówiących tym językiem, opatrzone były wszystkiemi rzeczami potrzebnemi do tych rozmów kunsztownych. Daleko większa jeszcze korzyść wynika z tego wynalazku: że przez niego język powszechny zaprowadzony zostaje, bo wszystkie rzeczy i instrumenta są u wszystkich narodów cywilizowanych prawie jedne i też same; praca więc jako też wielkie koszta dla nauczenia się języków obcych, byłyby przez to oszczędzone.
Byłem też w szkole matematycznej, gdzie professorowie uczyli podług metody w Europie wcale nieznajomej. Twierdzenie i dowodzenie napisane zostały tynkturą głowę wzmacniającą na opłatkach, które uczniowie połykali i potem przez trzy dni chlebem i wodą żyć musieli. Podczas trawienia opłatka, tynktura wstępuje do głowy i rozwiązuje całe zadanie matematyczne. Lecz dotychczas ta metoda została bez pomyślnego skutku: pochodzi to częścią, że się w ilości tynktury omylić musiano, częścią z nieposłuszeństwa i krnąbrności uczniów, w których ta medycyna taką wzbudza odrazę, że ją na stronę odrzucają, lub wypluwają nim jeszcze działać zaczęła; nie można też ich namówić, aby tak długo pościli jak do tego koniecznie potrzeba.
Ze szkoły politycznej, którą potem zwiedziłem, nie byłem wcale zadowolony. Wszyscy professorowie zdawali mi się cierpieć na pomięszanie zmysłów, co mnie wielkim smutkiem napełniło. Nieszczęśliwi ci ludzie robili projekta, ażeby namówić monarchów, ażeby swoich faworytów z pomiędzy najmędrszych i najcnotliwszych obywateli wybierali; nauczyć ministrów, aby jedynie dobro publiczne mieli na celu, a zasługi, zdatności i cnotę nagradzali; ażeby przekonać panujących, że ich i narodu interes jest jeden i ten sam; że urzędy publiczne tylko osobom uzdatnionym powierzać należy.
Niektórzy z nich jeszcze większe chimery proponowali, co mnie przeświadczyło o prawdziwości znajomej powszechnie uwagi; że nie ma nic niedorzecznego, coby przez filozofa jako prawda, zaleconem i dowodzonem nie zostało.
Muszę jednak wyznać że członki tej części akademji, nie byli takiemi marzycielami i roztargnionemi jak drudzy. Poznałem tam jednego sławnego lekarza, który naturę i systema sztuki rządzenia doskonale zgłębiał i zatrudniał się wynalezieniem sposobów leczenia licznych chorób, którym wszystkie gałęzie administracyi podlegać zwykły, tak przez niezdatność i słabość rządzących, jak nieposłuszeństwo i nieużytość rządzonych. Wszyscy filozofowie zgadzają się, że wielkie jest podobieństwo między ciałem naturalnem i politycznem, można przeto obie choroby jednakowym leczyć sposobem. Wiadomo że zgromadzenia narodowe cierpią często na zbytek, zepsucie lub burzenie się soków, na choroby głowy i serca, zkąd powstają konwulsye i kontrakcye muszkułów, osobliwie prawej ręki; na hypochondryą, wiatry, zawroty głowy i pomieszanie zmysłów; na skrofuliczne wrzody, odbijania kwaskowe, głód nadzwyczajny, niestrawność i inne dolegliwości których tu wyliczać nie potrzeba.
Lekarz więc ten proponował, ażeby za zgromadzeniem się Senatu lub Izby jakiej, doktorowie w tym celu przywołani, byli obecni przy trzech pierwszych posiedzeniach i po ukończeniu ich rozpoznawali puls każdego senatora lub prawodawcy. Potem powinni lekarze naradzać się ze sobą nad naturą choroby każdego i przyjść na czwarte posiedzenie w towarzystwie aptekarzy mających ze sobą potrzebne medykamenta. Ci mają przed otwarciem posiedzenia rozdzielić między członków Izby lekarstwa ściągające, uśmierzające, laxujące, głowne, uszne, serdeczne, i t. d. stósownie do choroby każdego, i przy każdem posiedzeniu, trzeba lekarstwa podług ich skutków powtórzyć, odmienić, lub zupełnie zaniechać.
Ten projekt, zdaje mi się, nie pociągnie za sobą wiele kosztów i będzie bardzo użytecznym dla prędszego załatwienia interesów w krajach, gdzie zgromadzenia narodowe mają udział w prawodawstwie. Za jego pomocą nastąpi większa jednomyślność, a zatem skrócenie długich rozpraw i sprzeczek; niejeden otworzy usta dotychczas zamknięte, drugi zamknie zanadto zawsze otwarte. Zmniejszy się popędliwość młodych a uporczywość starszych zmiękczoną zostanie; głupi obudzi się, a zapalony niezawodnie się uspokoi.
Ponieważ wszyscy uskarżają się, że faworyci monarchów mają krótką zanadto pamięć: chciał więc ten doktor, ażeby każden udający się do ministra z prośbą, przedstawiwszy ją w krótkości dał mu szczutka, przydeptał mu nagniotka, lub pociągnął go za uszy, wsadził mu igłę w spodnie, lub uszczypnął mocno w ramię, ażeby nie zapomniał o sprawie, którą mu przedstawiono: przy każdej audyencyi trzeba tę operacyą powtórzyć, aż prośba dopełnioną lub stanowczo odrzuconą zostanie.
Chciał też, ażeby każden członek zgromadzenia narodowego, wyrzekłszy swoje zdanie i przełożywszy dokładnie powody, obowiązany był dać swój głos za wcale przeciwną propozycyą; skutek takowego postępowania będzie niezawodnie najpomyślniejszy dla dobra publicznego.
Jeżeli partye polityczne w jakim kraju są zanadto zacięte, wtedy następującego sposobu używać należy dla uspokojenia i pogodzenia ich. Metoda jest, jak doktor mi powiedział, następująca. Trzeba wziąść sto naczelników różnych partyi, ustawić ich koło siebie podług podobieństwa ich czaszek i polecić biegłemu operatorowi, ażeby w jedym czasie przerznął im czaszki tak, aby mózg na dwie równe części został podzielony; poczem zamieniają się połowy mózgów tak, ażeby Tory dostał połowę mózgu Whiga i na odwrót. Operacya jest wprawdzie bardzo subtelna, ale professor zapewniał: że skoro z należytą zręcznością uskutecznioną będzie, wyzdrowienie niezawodnie nastąpi. Ponieważ, dowodził, obydwie połowy mózgu załatwiają w jednej czaszce całą rzecz między sobą, muszą się wkrótce zgodzić: ztąd wyniknie powściągliwość i regularność w myśleniu, tak potrzebne głowom tych ludzi, którzy mniemają że na to na świat przyszli, aby czuwali i rząd mieli nad nim. Co się tycze różnicy w ilości i własności mózgów; doktor zapewniał, że to nic nie znaczy.
Słyszałem jak dwaj akademicy sprzeczali się mocno nad najlepszym sposobem pobierania podatków, bez uciemiężenia ludu. Jeden utrzymywał: że najlepszy sposób jest nałożyć podatki na występki i głupstwa ludzi; a summa którą każden ma płacić, powinna być oznaczoną przez sąd składający się z jego sąsiadów. Drugi był wcale przeciwnego zdania, utrzymując: że trzeba te przymioty duszy i ciała podatkiem nałożyć, na które ludzie najbardziej są zarozumiali, i każden ma być w tym względzie własnym sędzią. Największą taxę powinni płacić faworyci płci pięknej, a to w proporcyi liczby i natury łask, których doświadczali; przyczem deklaracya każdego jest dostateczną. Na dowcip, waleczność i grzeczność także podatek nałożyć trzeba, podług wyznania każdego ile z nich posiada: honor zaś, sprawiedliwość, mądrość i naukowość powinny być uwolnione od wszelkich podatków, bo nikt ich drugiemu nie przyzna, ani ich posiadaniem chlubić się będzie.
Kobiety trzeba nałożyć podatkiem w proporcyi ich piękności i gustu w toalecie, a to także podług własnego ich oszacowania: stałość zaś, niewinność, rozum i dobroć wolne być powinny od wszelkiej opłaty, bo cały dochód z tego, nie wróciłby i kosztów poboru.
Ażeby zaś reprezentanci zawsze bronili interesu korony, podano projekt, ażeby o urzędy publiczne grali w kostki. Przed zaczęciem gry, powinien każden przysięgnąć: że w każdym razie, czy wygra czy też przegra, będzie głosował podług woli dworu; lecz każden przegrywający ma prawo znowu grać o pierwsze wakujące miejsca. Tym sposobem, wszyscy będą zawsze w nadziei, i nie będą się mogli uskarżać na niedotrzymanie danych przyrzeczeń, ale całą winę zwalą na fortunę której ramię zawsze silniejsze niżeli ramię ministra.
Drugi akademik pokazał mi rozprawę nad najlepszą metodą odkrywania spisków i sprzysiężeń przeciwko rządowi. Radził dowiadywać się, jakim pokarmem żywią się osoby podejrzane; o którym czasie jedzą i spoczywają; na której stronie leżą w łóżku, i którą ręką ocierać się zwykli: rozpoznawać ich odchody i podług ich smaku, koloru, konsystencyi i odoru sądzić jakie mają buntownicze myśli i plany; gdyż nigdzie człowiek nie jest tak zamyślony i sobą samym zatrudniony, jak na stolcu. Przydał, że doświadczył tego sam na sobie; i rozmyślając na próbę, dla przekonania się o skutku nad najlepszym sposobem zamordowania Króla, znalazł: że odchody jego były zielonawe i zupełnie innego koloru, jak gdy rozmyślał tylko nad buntowaniem ludu i spaleniem stolicy.
Cała rozprawa napisana była z wielką przenikliwością i zawierała wiele użytecznych uwag dla polityków, lecz zdawało mi się że nie jest jeszcze kompletną. Ofiarowałem więc autorowi niejakie do niej przydatki, które przyjął z większą chęcią, niżeli to inni pisarze, szczególnie teoretycy czynić zwykli, i oświadczył mi iż z wdzięcznością przyjmuje moje nauki.
Opowiedziałem mu, że w Królestwie Tribnia, przez krajowców Laugden zwanem, gdzie przez niejaki czas w podróży mojej bawiłem, lud składa się powiększej części z denuncyantów, świadków, szpiegów, oskarżycieli i przysięgających, jako też z innych płatnych służalców rządu i urzędników. Spiski w tem Królestwie są zwyczajnie dziełem ludzi chcących zjednać sobie sławę wielkich polityków, wzmacniać słaby rząd, powszechne nieukontentowanie przytłumić, zbogacić się skonfiskowanemi dobrami, podwyższać lub zniżać kredyt publiczny, stósownie do własnych ich korzyści. Ci układają pierwej między sobą, które osoby mają być oskarżone, potem rozkazują zabierać im papiery, listy i wtrącają ich do więzienia. Papiery oddane zostają towarzystwu sztukmistrzów, umiejących odkrywać tajemne znaczenia wyrazów, syllab i liter.
Stado gęsi, senat;
|
Kulawy pies, napad nieprzyjacielski;
|
Zaraza, wojsko stojące;
|
Chrabąszcz, pierwszego ministra;
|
Podagra, wielkiego kapłana;
|
Szubienica, sekretarza stanu;
|
Urynał, komitet lordów;
|
Sito, damę dworską;
|
Miotła, rewolucyą;
|
Łapka na myszy, urząd publiczny;
|
Studnia bez dna, skarb publiczny;
|
Kanał odchodowy, dwór;
|
Czapka błazeńska, faworyta;
|
Złamana trzcina, sąd;
|
Próżna beczka, generała;
|
Otwarta rana, administracyą kraju.
|
Jeżeli ta metoda jest niedostateczną, wtedy używają sposobów daleko jeszcze dzielniejszych, które uczeni akrostychi i anagrammy nazywają. Za pomocą pierwszej odgadują w każdej początkowej literze sens polityczny.
Naprzykład N, znaczy spisek polityczny;
|
B, pułk kawaleryi;
|
L, flotę;
|
albo przestawiają wyrazy i odkrywają najtajemniejsze plany niespokojnej partyi; jeżeli naprzykład piszesz do przyjaciela: „twój brat Tomasz ma hemoroidy,“ biegły odcyfrujący, umie w tem wynaleźć peryód znaczący: „spisek niezadługo wybuchnie.“
Podziękował mi ten szanowny akademik za udzielone mu uwagi i przyrzekł umieścić je w rozprawie, którą nad tym przedmiotem napisać zamyśla.
Nie widząc nic więcej w tym kraju coby mnie dłużej tam zatrzymywać mogło, zacząłem przeto myśleć o powrocie do Anglji.
— Odprawia małą podróż do Glubdubdribu.
Stały ląd którego to Królestwo jedną część
stanowi, rozciąga się, jakem mógł dostrzedz, ku wschodowi aż do nieznajomej na zachód Kalifornji leżącej części Ameryki; ku północy zaś aż do morza spokojnego, które tylko 30 mil od Lagado jest odległe. Tam znajduje się sławny port, gdzie znaczny prowadzą handel z wyspą Lugnag leżącą na północno-zachodniej stronie, pod 29 stopniem północnej szerokości a 140 długości. Od Japonji jest blizko 100 mil odległą i leży od niej na południowo-wschodniej stronie. Cesarz Japoński jest w ścisłem przymierzu z Królem Lugnagu, przez co z jednej wyspy do drugiej łatwo podróżować można. Postanowiłem przeto udać się tą drogą do Europy. Nająłem sobie dwa muły i przewodnika do noszenia moich rzeczy i wskazywania drogi. Pożegnałem się z moim szlachetnym protektorem, który mi tyle wyświadczył dobrodziejstw i jeszcze przed odjazdem kosztowny dał mi podarunek.
W podróży nie zdarzyło mi się nic ważnego coby godne było wzmianki. Przybywszy do Maldonado (tak się nazywa to miasto portowe), nie zastałem żadnego okrętu mającego się udać do wyspy Luggnagu i nie było nadziei ażeby się jaki wkrótce nadarzył. Miasto Maldonado jest prawie tak wielkie jak Portsmuth. W krótkim czasie zapoznałem się z niektórymi mieszkańcami i byłem od nich bardzo gościnnie przyjęty. Znakomity jeden pan powiedział mi: że ponieważ dopiero za miesiąc udadzą się okręty do Luggnagu, życzyłby mi, abym dla zabawy odprawił małą podróż do wyspy Glubbdubdrib, pięć mil tylko odległej i leżącej na południowo-zachodniej stronie. On i kilku jego przyjacioł chcieli mi towarzyszyć i wystarać się o mały statek do przewozu.
Glubbdubdrib znaczy w tym języku, jeżeli się nie mylę, „wyspa czarowników.“ Jest ona trzy razy większą od wyspy Whight, i odznacza się wielką żyznością. Zostaje pod władzą naczelnika jednego pokolenia składającego się wyłącznie z czarowników. Członki tego pokolenia wchodzą tylko ze sobą w związki małżeńskie, i najstarszy syn staje się księciem czyli gubernatorem.
Ten Książe ma przepyszny pałac i bardzo obszerny park 300 morgów zajmujący, który otoczony jest murem z ciosowego kamienia na dwadzieścia stóp wysokim. Zawiera także wiele ogrodzeń na pastwiska, pola zbożowe i ogrody.
Gubernator i jego familia używają do swej usługi bardzo osobliwych służących. Przez wielką biegłość którą gubernator posiada w czarodziejstwie, jest w stanie wywołać umarłych i zobowiązać ich do służenia mu przez dwadzieścia i cztery godzin, ale nie więcej; nie może też powtórzyć przyzwania jednego i tego samego z umarłych, aż po upłynieniu trzech miesięcy, chyba że mu się coś nadzwyczajnego wydarzy.
Skorośmy na wyspie wylądowali, udał się jeden z moich towarzyszów do gubernatora, i prosił go o audyencyą dla cudzoziemca, który jedynie w tym celu tu przybył. Prośba natychmiast dopełnioną została, i wszyscy trzej weszliśmy do bramy pałacu przez szereg gwardyi po staroświecku ubranej i uzbrojonej, której widok nieopisanym przejął mnie strachem. Przeszliśmy przez wiele pokojów, w których służący tego samego gatunku ustawieni byli, aż nareszcie przybyliśmy do pokoju gdzie się gubernator znajdował i gdzie po wielu ukłonach i niektórych zapytaniach, pozwolono nam usiąść na trzech krzesłach koło tronu Jego Książęcej Mości.
Ten Książe rozumiał język Balnibarbski, lubo ten bardzo się różni od języka tej wyspy. Prosił mnie abym mu opisał moje podróże, a dla pokazania mi swojej poufałości z jaką chce obchodzić się ze mną, odprawił wszystkich swoich ludzi jednym znakiem palca, którzy też jak mary, w jednym momencie zniknęli. Przez niejaki czas byłem w wielkiej trwodze, lecz gdy mnie gubernator zapewnił, że najmniejszej do obawy nie mam przyczyny, i sam widziałem że towarzysze moi, którzy już nieraz takim sposobem zostawali przyjęci, zupełnie byli spokojni; uspokoiłem się i opowiadałem mu przypadki moich podróży, z niejaką jednak trwożliwością i częstem oglądaniem się po za siebie gdzie te straszne widma zniknęły.
Miałem honor obiadawać z gubernatorem, przyczem znowu inne duchy przynosiły potrawy i przy stole usługiwały. Tą razą nie trwożyłem się tak mocno jak przedtem. Zostałem aż do wieczora, i prosiłem Jego Książęcą Mość, ażeby raczył wybaczyć że nie mogę przyjąć jego zaproszenia przenocowania w pałacu. Przyjaciele moi i ja udaliśmy się do blizkiego miasta będącego stolicą całej
wyspy, dla wyszukania sobie noclegu w domu prywatnym. Nazajutrz odwiedziliśmy znowu gubernatora, co nam łaskawie uczynić rozkazał. Takim sposobem przepędziliśmy z dziesięć dni na wyspie, cały dzień bawiąc u gubernatora a przez noc w oberży. Niezadługo tak się do widoku tych duchów przyzwyczaiłem, że żadnego wrażenia na mnie nie sprawiały, a jeżeli niekiedy uczułem pewną niespokojność, wnet ustąpiła mojej nieograniczonej ciekawości.
Jego Książęca Mość powiedział mi, ażebym mu wymienił wszystkich których tylko chcę od początku świata aż dotąd umarłych, to mi ich przyzwie i rozkaże im odpowiadać na wszelkie moje zapytania, z warunkiem jednak, ażeby się ściągały tylko do czasu w którym żyli; mogę być pewnym, dodał, że mi czystą powiedzą prawdę, gdyż kłamstwo na tamtym świecie, jest wcale nieużyteczne.
Podziękowałem gubernatorowi najmocniej za tak wielką łaskę. Znajdowaliśmy się w pokoju zkąd piękny był widok na cały park, i gdy najbardziej pragnąłem oglądać widowiska przepychu i okazałości, powiedziałem więc: że życzyłbym sobie widzieć Alexandra wielkiego na czele swego wojska, po bitwie pod Arabelą; który też na znak gubernatora, zjawił się z całą swoją armią na obszernem polu pod naszemi oknami.
Alexander przywołany został do pokoju. Z największą trudnością mogłem zrozumieć jego język grecki, lecz równie i on mojego wcale nie rozumiał. Zapewnił mnie na słowo honoru że go nie otruto, ale śmierć jego była skutkiem febry wynikłej ze zbytku w napojach.
Potem widziałem Annibala przechodzącego przez Alpy. Powiedział mi, że ani kropli octu nie miał wcałym swoim obozie.
Przyzwani potem zostali Cezar i Pompejusz na czele swych wojsk, w chwili jak mieli stoczyć bitwę pod Farsalią; i widziałem Cezara tryumfującego po tej sławnej walce. Życzyłem sobie widzieć w jednej wielkiej sali zgromadzenie prawodawcze. Senat wydawał mi się jak zgromadzenie bohaterów i półbogów; drugie zaś jak zbiór kramarzy, łotrów i renomistów. Na moje życzenie, dał gubernator znak Brutusowi i Cezarowi ażeby się do nas zbliżyli. Widok Brutusa napełnił mnie największem uszanowaniem i podziwieniem: z rysów jego twarzy mogłem wyczytać najsurowszą cnotę, największą odwagę, stałość umysłu, miłość ojczyzny, połączone z serdeczną życzliwością dla całej ludzkości.
Z wielką przyjemnością spostrzegłem że te dwie osoby w największej zgodzie zostają ze sobą, i Cezar wyznał mi otwarcie: że wszystkie czyny jego, nie mogą iść w porównanie z jednym czynem Brutusa, przez który on życia pozbawiony został.
Miałem szczęście dosyć długo rozmawiać z Brutusem, który mi powiedział: że jego poprzednik Junius Brutus, Epaminondas, Kato młodszy, Tomasz Mor i on, są zawsze w towarzystwie ze sobą; jest to zjednoczenie sześciu mężów, do którego wszystkie wieki świata, siódmego dodać nie są wstanie.
Nudziłbym może czytelnika, gdybym wszystkie znakomite opisywał osoby, które przez gubernatora przyzywane zostały dla zadosyć uczynienia mojej nienasyconej chęci widzenia świata w każdym peryodzie starożytności. Z największem upodobaniem patrzałem na tych bohaterów, którzy wrócili wolność skrzywdzonym i uciemiężonym. Lecz żadnym sposobem nie jestem w stanie opisać rozkoszy ztąd doznanej tak, ażeby czytelnikowi o tem zrobić odpowiednie wyobrażenie.
— Historya starożytna i nowoczesna zostają sprostowane.
Dla zadosyć uczynienia chęci mojej widzenia przedewszystkiem tych z starożytności, którzy się rozumem i naukowością wsławili, przeznaczyłem osobny dzień cały. Żądałem ażeby Homer i Arystoteles zjawili się na czele wszystkich swoich komentatorów; lecz ci ostatni byli tak niezmiernie liczni, że kilkaset z nich na dworze i w przyległych pokojach czekać musiało. Na pierwszy rzut oka poznałem tych dwóch wielkich mężów, i nie tylko mogłem ich łatwo odróżnić od otaczającej ich massy, ale nawet jednego od drugiego. Homer był większy i piękniejszej powierzchowności od Arystotelesa: lubo w latach podeszłych, miał postawę prostą i nadzwyczaj przenikliwe i żywe oczy. Arystoteles zaś był schylony i chodził na jednej kuli. Twarz miał chudą, włosy krótkie i rzadkie, głos bardzo słaby. Spostrzegłem że obydwaj wcale obcemi byli swoim towarzyszom i że nic o nich nigdy nie słyszeli.
Jeden z duchów, którego nie chcę wymieniać, powiedział mi do ucha: że wszyscy ci wykładacze trzymają się zawsze w największem oddaleniu od swoich autorów; wstydzą się bowiem niezmiernie, że tak fałszywie wytłomaczyli myśli tych wielkich pisarzy i potomności je podali. Przedstawiłem Homerowi Dydymusa i Eustatiusa, i wymogłem na nim, aby się z nimi lepiej obchodził niż może zasłużyli; poznał bowiem zaraz, że nie mieli dostatecznego rozumu do pojęcia tak wielkiego poety. Arystoteles zaś rozgniewał się mocno, gdy mu opowiadałem o pracach Skota i Ramusa, przedstawiając tych dwóch uczonych. Zapytał się ich czy wszyscy do tej klassy należący są tak głupiemi i ograniczonemi jak oni.
Prosiłem potem gubernatora, ażeby przyzwał Kartezyusza i Gassendego, i namowiłem ich ażeby system swój przełożyli Arystotelesowi. Sławny ten filozof wyznał otwarcie, że wielkie popełnił w fizyce błędy, zasadzając się przy wielu rzeczach na własnych domysłach, co każden człowiek czynić zwykle musi. Podług jego mniemania: system Gassendego, który naukę Epikurego ile możności ozdobił i jako godną przyjęcia wystawił, równie i zasady Kartezyusza odrzucić trzeba. Ten sam los przepowiedział systemowi o sile przyciągającej, którego teraz uczeni bronią z tak wielką gorliwością. Nowe systema natury, mówił dalej, są jak nowe mody, które z każdym wiekiem się zmieniają; a nawet te które dowodzą zasadami matematycznemi, nie długo się utrzymają i po niejakim czasie pójdą w zapomnienie. Pięć dni przepędziłem rozmawiając z innemi jeszcze uczonemi z starożytności. Widziałem prawie wszystkich cesarzy rzymskich. Namówiłem gubernatora ażeby przyzwał kucharzy cesarza Heliogabala, dla przysposobienia nam porządnego obiadu; lecz nie mogli się ze swoją biegłością popisać z powodu braku potrzebnych do tego materyałów. Niewolnik Agezylausa przygotował nam miskę zupy spartańskiej, lecz nie byliśmy w stanie więcej nad jedną łyżkę jej połknąć.
Ci dwaj panowie, którzy przybyli ze mną na tę wyspę, musieli za dwa dni wracać do domu, dla załatwienia potrzebnych interessów. Obróciłem te pare dni na oglądanie kilku sławnych umarłych, którzy w ostatnich trzech wiekach tak w Anglji jak i innych krajach Europy wielką grali rolę. Ponieważ zawsze byłem wielkim wielbicielem jaśnie oświeconych familji, prosiłem przeto gubernatora, aby przyzwał pare tuzinów Królów z ich poprzednikami aż do 8mego lub dziewiątego pokolenia. Jakże mocno zostałem w moich oczekiwaniach omylony, gdy zamiast długiego rzędu osób z dyademami; widziałem w jednej familji dwóch skrzypków, trzech wesołych dworaków i włoskiego prałata; w drugiej zaś jednego opata i dwóch kardynałów.
Zanadto byłem z uszanowaniem dla głów koronowanych, ażebym miał dłużej przy tak delikatnym przedmiocie zabawić; lecz względem hrabiów, markizów, książąt nie byłem tak skrupulatnym i muszę wyznać, iż wielką przyjemność mi to sprawiało, że mogłem odkryć przyczynę odznaczających się rysów twarzy pewnych familji. Mogłem dokładnie rozpoznać; dla czego niektóre familie mają nosy długie, inne brody kończaste, inne twarze ogorzałe i wzrok okropny; dla czego inne mają oczy piękne, twarz delikatną i białą; dla czego w pewnych familiach znajduje się wielu waryatów i głupich, w innych wielu oszustów; dla czego niektórych udziałem jest grubiańswo, złośliwość i podłość, któremi się od siebie jak herbami różnią. Pojąłem dla czego Polidor Virgili powiedział o jednej znacznej familji owego czasu: „Nec vir fortis, nec foemina casta“. — „Nie ma w niej ani walecznego męża, ani cnotliwej kobiety.“ —
Widziałem jak okrucieństwo, fałszywość i bojaźliwość stały się charakterystycznemi znamionami niejednej familji, które w prostej linji, jak wrzody skrofuliczne na potomność ich przeszły, i po których ich łatwo jak po herbach rozróżnić można. Lecz i to nawet nie zadziwiło mnie bynajmniej, gdy widziałem rodzicielstwo przerwane przez paziów, lokajów, stangretów, graczów, skrzypków, komedyantów i filutów.
Najbardziej obmierziłem sobie historyą nowoczesną. Gdy bowiem uważałem najsławniejsze osoby, które się od stu lat na dworach monarchów odznaczyły, znalazłem: że świat wcale oszukany został przez podłych dziejopisów, którzy największe czyny bohaterskie przypisali bojaźliwym, najmędrsze rady głupim, otwartość pochlebcom, rzymską cnotę zdrajcom ojczyzny, pobożność ateistom, wstrzemięźliwość rozpustnikom, prawdę szpiegom i denuncyantom; ujrzałem, ile osób niewinnych i zasłużonych na śmierć lub wygnanie skazanych zostało, przez intrygi ministrów którzy sędziów przekupili, lub korzystali ze złośliwości partyi; ile nikczemnych wyniesiono na najwyższe urzęda, na najważniejsze, najzaszczytniejsze i największe dochody przynoszące; jaki udział w planach i wypadkach dworów, rad i senatów mieli wszetecznicy, szalbierze, wyjadacze i błazny. Jakże nizkie mniemanie powziąłem o mądrości i poczciwości ludzkiej, poznawszy źródła wielkich świata rewolucyi, przyczyny najświetniejszych przedsięwzięć i nikczemne przypadki, przez które pomyślnym skutkiem uwieńczone zostały.
Odkryłem niewiadomość i oszukaństwo pisarzy anekdot i historyi tajemnych, którzy śmierć niejednego monarchy truciznie przypisali; którzy powtarzali rozmowy monarchów z ministrami, przy których nikt nie był przytomnym; którzy znali myśli i byli w gabinetach sekretarzy stanu, a nieszczęściem zawsze a zawsze się mylą. Tu poznałem także prawdziwe i tajemne powody wielkich zdarzeń, nad któremi świat się zdumiewał; jak lubieżnica rządzi tajemnym buduarem, buduar tajnym radzcą, tajny radzca zgromadzeniem senatu.
Jeden generał wyznał mi, że raz odniósł zwycięztwo przez bojaźliwość i nieroztropność swoją; admirał zaś, że zbił pomimowolnie flotę nieprzyjaciela, właśnie gdy zamyślał oddać mu własną. Trzej Królowie wyznali mi, że podczas swego panowania nigdy nie nagrodzili zasłużonego człowieka, chyba że się to stało przez oszukaństwo, albo omyłkę ministra, i w przekonaniu że mieli słuszność, nie postępowaliby inaczej gdyby znowu żyli. Utrzymywali, że trony mogą tylko istnieć przez zepsucie: że pewny, stały, pełen zaufania do siebie charakter, który cnota nadaje człowiekowi, jest wieczną zawadą dla spraw publicznych.
Przez ciekawość dowiadywałem się, jakim sposobem takie mnóstwo ludzi, tak wielkich nabyło dóbr i zaszczytnych tytułów, lecz moje pytania ściągały się do czasów przeszłych acz niedawnych, teraźniejszość zaś najtroskliwiej pomijałem z obawy, ażebym nawet cudzoziemców nie obraził: że bowiem opowiadanie moje nie tyczy się bynajmniej moich współziomków, o tem czytelnika uwiadamiać wcale nie ma potrzeby.
Wielka liczba ludzi przyzwaną została w tym celu, i przy powierzchownem tylko rozpoznawaniu odkryłem tyle hańby, że bez zgrozy nie mogę mówić o tem. Krzywoprzysięztwo, uciemiężenie, zdrada, oszukaństwo, kuplerstwo, były najmniejsze z niegodziwości którym winni byli swoje wyniesienie: byłem też dla nich dosyć pobłażającym. Lecz gdy mi niektórzy wyznali, że bogactw swoich nabyli przez najpodlejsze i nienaturalne rozwiozłości, przez kazirodztwo, przez sromotę swoich żon i córek, zdradę ojczyzny i monarchy, niektórzy przez otrucie, przekręcenie praw dla zniszczenia niewinnych; zmniejszyło się znacznie przez to odkrycie, wielkie moje uszanowanie które miałem dla osób wysokiej rangi i które każden ma mieć dla tych, co ich natura lub los wyżej od nas umieścił. Czytałem często o wielkich przysługach, które krajom i monarchom przez pewne osoby wyświadczone zostały, chciałem więc je widzieć; lecz powiedziano mi, że ich nazwiska wcale są nieznajome, wyjąwszy kilku, których dziejopisarze jako zdrajców i podłych opisali. Ci zapomnieni stanęli przedemną, lecz z oczami spuszczonemi i w ubiorze najnędzniejszym; powiedzieli mi, że umarli w ubóstwie i hańbie, a niektórzy nawet na rusztowaniu lub szubienicy. Między nimi widziałem jednego którego los był bardzo osobliwy; koło niego stał młodzieniec blizko ośmnaście lat mający. Powiedział mi: że przez wiele lat był dowódzcą okrętu i w bitwie pod Akcyum był tak szczęśliwym, że mu się udało przełamać linią nieprzyjacielską, zatopić trzy okręty i zabrać czwarty, co było głównym powodem ucieczki Antoniusza i odniesionego nad jego flotą zwycięztwa: że stojący koło niego młodzieniec jest jego synem, który w tej bitwie poległ: po wojnie, dodał, udał się do Rzymu i prosił aby przez wzgląd na jego zasługi uczyniono go dowódzcą większego okrętu, którego dotychczasowy dowódzca poległ był w bitwie; lecz prośba jego niezostała wysłuchaną i miejsce o które prosił oddane młodemu zostało człowiekowi, który nigdy morza nie widział, lecz był synem Libertyny, towarzyszki jednej z kochanek Cesarza. Za powrotem do swojego okrętu, oskarżono go o zaniedbanie służby i dowództwo okrętu powierzone zostało ulubionemu paziowi wiceadmirała Publicoli: potem udał się na małą niedaleko Rzymu leżącą wieś swoją i tam życie zakończył.
Chcąc się przekonać o prawdziwości tej historyi, żądałem widzieć Agryppę, który był admirałem całej floty w tej sławnej bitwie: zjawił się, potwierdził całe to opowiadanie i dodał jeszcze wiele szczegółów powiększających zasługi kapitana, o których tenże przez skromność zamilczał.
Zdumiewałem się, widząc przez niedawno wprowadzony zbytek takie zepsucie w tem państwie, przez co zadziwienie moje znacznie się zmniejszyło nad podobnemi zdarzeniami w innych krajach; gdzie zbytek i występki od niepamiętnych czasów panują, i gdzie całą sławę i wszystką zdobycz przywłaszczają sobie generałowie, lubo nieraz mniej do obydwóch mają prawa od ostatniego z ich żołnierzy.
Ponieważ każden z przyzwanych umarłych pokazał mi się w takiej postaci jaką miał za życia, widziałem z nieopisanym smutkiem: że ród ludzki od stu lat zupełnie zwyrodniał; że rozwiozłość i choroby zeszpeciły Angielskie rysy twarzy, zmniejszyły wielkość ciała, osłabiły nerwy, zniszczyły sprężystość muskułów i cięciw, i stały się przyczyną bladości twarzy, niejędrności i nieprzyjemności odoru ciała. Pragnąłem też widzieć kilku z naszych rolników przeszłych czasów, którzy byli tak sławni z prostoty obyczajów, wstrzemięźliwości, sprawiedliwości, prawdziwego ducha wolności, odwagi i nieskończonej miłości ojczyzny. Widziałem ich; ale głęboki smutek przejął mnie, gdy ich porównałem z teraźniejszemi, którzy się tak oddalili od cnót swoich przodków, swoje głosy sprzedają za pieniądze przy wyborach deputowanych do parlamentu, i w tym nabyli takiej chytrości i występków, jakie tylko nikczemni dworacy mieć mogą.
— Udaje się do Królestwa Luggnagg.
— Zostaje uwięziony, potem zaprowadzony do dworu.
— Przyjęcie jakiego tam doznaje.
Zabawiwszy dosyć długo na tej wyspie, postanowiłem nareszcie opuścić ją; pożegnałem się z gubernatorem i powróciłem z dwoma mojemi towarzyszami podróży do Maldonado, gdzie musiałem czekać czternaście dni, nimem dostał okręt udający się do Luggnaggu. Dwaj wyżej wspomnieni panowie opatrzyli mnie żywnością i towarzyszyli mi aż do brzegu morza.
Miesiąc cały trwała ta podróż. Wytrzymaliśmy wielką burzę i musieliśmy płynąć ku zachodowi, dla korzystania z wiatru passatnego, który tam w przestrzeni sześćdziesięciu mil regularnie wieje. Dnia 21. kwietnia 1708 r. wpłynęliśmy do znacznej rzeki gdzie było miasto portowe Klumegnig na południowo wschodniej stronie Luggnaggu. Zarzuciliśmy kotwicę w odległości jednej mili od miasta i daliśmy znak że potrzebujemy sternika. Niezadługo przybyło ich dwóch na nasz okręt i przeprowadzili nas przez bardzo niebezpieczne skały i haki do obszernego kanału o długość kotwicznej liny od miasta odległego.
Niektórzy z naszych majtków powiedzieli przez nieostrożność lub może przez zdradę sternikom, że jestem bardzo znakomitym podróżnym. Ci uwiadomili o tem celników, z których jeden bardzo ścisłą przedsięwziął ze mną inkwizycyą skoro tylko na ląd wysiadłem. Urzędnik ten mówił ze mną językiem balnibarbskim, który rozumieją w tem mieście, z powodu znacznego z tym krajem handlu, a szczególniej żeglarze i celnicy. Na jego pytania odpowiedziałem mu w krótkości dołączając przytem moją historyą, osądziłem jednakże za rzecz potrzebną, zamilczeć o mojej ojczyznie i udawać że jestem holendrem; bo chciałem udać się do Japonji a wiedziałem, że ze wszystkich europejczyków tylko holendrom wolno jest udawać się do tego kraju. Powiedziałem więc urzędnikowi celnemu: że po rozbiciu się mojego okrętu niedaleko brzegów balnibarbskich, wyrzucony zostałem na jedną skałę, zkąd przyjęto mnie na wyspę latającą Laputa (która urzędnikowi była znajoma), i teraz chcę się udać do Japonji dla wrócenia ztamtąd do mojej ojczyzny. Urzędnik oświadczył mi, że musi mnie aresztować aż odbierze instrukcye od dworu, który niezwłocznie o tem uwiadomi i w przeciągu czternastu dni
spodziewa się otrzymać odpowiedź. Zaprowadzono mnie zatem do stosownego mieszkania i wartę przy drzwiach postawiono; jednak wolno mi było przechadzać się w obszernym ogrodzie i obchodzono się ze mną z wielką ludzkością i dobrocią: utrzymanie moje było kosztem Króla. Wiele osób odwiedzało mnie w mojem więzieniu, a to przez ciekawość widzenia mnie, gdyż opowiadano, że przybywam z krajów o których nigdy jeszcze nie słyszano.
Nająłem sobie młodego człowieka który na tym samym okręcie przybył ze mną z Maldonado, ażeby mi służył za tłómacza. Był on rodem z Luggnaggu, ale żył przez wiele lat w Maldonado i posiadał dokładną znajomość obu tych języków. Tym sposobem mogłem rozmawiać z odwiedzającemi mnie krajowcami, to jest: mogłem rozumieć ich pytania i odpowiadać im na nie.
O oznaczonym czasie, to jest po upłynieniu piętnastu dni, nadeszła odpowiedź królewska, zawierająca rozkaz przystawienia mnie z moim orszakiem pod eskortą dziesięciu kawalerzystów do Traldragdubh albo Trildrogdrib; odbywa te nazwiska są jak sobie przypominam w używaniu. Cały mój orszak składał się tylko z biednego mojego tłomacza, którego wziąłem w służbę; na moją więc prośbę dano nam dwa muły do drogi. Wysłano naprzód kuryera który o pół dnia nas wyprzedził dla uwiadomienia Króla o naszem przybyciu i proszenia go: aby raczył łaskawie oznaczyć dzień i godzinę kiedybym mógł mieć ten honor i szczęście oblizania prochu z podnóżka Jego Królewskiej Mości. Taki jest styl dworski tego kraju, i to nie jest bynajmniej formalnością tylko; bo gdy dwa dni po mojem przybyciu, przypuszczony zostałem do audyencyi, rozkazano mi czołgać się na brzuchu i oblizać proch z podłogi zbliżając się do tronu: jednakże przez wzgląd że byłem cudzoziemcem, byli tak łaskawi oczyścić pierwej podłogę, ażeby mi proch nie tak mocno dokuczał. Była to nadzwyczajna łaska, której nawet najznakomitsze i najpierwszej rangi osoby nie doświadczają i często nawet zostawiają umyślnie podłogę nieczystą i pełną kurzu, kiedy osoba mająca mieć audyencyą ma możnych nieprzyjacioł u dworu; raz nawet widziałem usta jednego pana tak zapchane prochem, że przybywszy do tronu nie mógł ani słowa wymówić. Przeciw temu nie ma nawet zaradczego środka, bo jest to największą zbrodnią wypluć lub obcierać sobie usta w obliczu Jego Królewskiej Mości.
Inny jeszcze zwyczaj panuje u dworu, którego wcale pochwalić nie mogę. Jeżeli Król zamyśla odjąć życie jednemu ze swoich dworzan sposobem honorowym i łagodnym, to każe posypać podłogę brunatnym proszkiem, prędko działającą trucizną, a ta każdego który ją zlizał, w przeciągu dwudziestu i czterech godzin zabija. Muszę jednak oddać sprawiedliwość temu Królowi z powodu wielkiej jego troskliwości o życie swoich poddanych, i życzyłbym sobie ażeby europejscy monarchowie, wzięli sobie to za godny naśladowania przykład; po takiem bowiem straceniu, daje Król zawsze najsurowszy rozkaz, ażeby miejsca zatrute należycie wyczyszczono, a jeżeli służący zapomną czasem o tem, ściągają na siebie największą jego niełaskę. Widziałem jak raz skazał pazia na chłostę za to: że przez złość zaniedbał po takiej exekucyi oczyścić podłogę, przez co młody i wielkich nadziei pan, który potem przypuszczony został do audyencyi, otruty został, lubo Król wcale nie miał zamiaru pozbawienia go życia. Jednakowoż dobry ten monarcha przebaczył biednemu paziowi i darował mu karę gdy przyrzekł: że nigdy tego więcej bez wyraźnego rozkazu Jego Królewskiej Mości nie uczyni.
Lecz wracam z ustępu do rzeczy. Gdym się tak doczołgał i tylko już cztery kroki był od tronu, podniosłem się na kolana, uderzyłem siedm razy czołem o ziemię i wymówiłem następujące słowa, których się nauczyłem ostatniego przedtem wieczora i które to znaczyły: „niech Wasza Królewska Mość przeżyje słońce o jedenaście i pół miesiąca.“ Taki jest podług praw krajowych komplement, który muszą wyrzec wszyscy do audyencyi przypuszczeni. Król dał mi na to odpowiedź której nie zrozumiałem; na co wyrzekłem następujący peryód, któregom się był równie nauczył: „Mój język jest w ustach mojego przyjaciela:“ poczem wprowadzony został mój tłomacz i za jego pomocą byłem w stanie odpowiadać na wszystkie pytania które mi jego Królewska Mość zadawał przez całą blizko godzinę. Ja mówiłem po balnibarbsku, a mój tłomacz przekładał moje słowa na język luggnaggski. Król upodobał sobie w mojem towarzystwie i lubił bardzo rozmawiać ze mną; kazał swojemu Blifmarklubowi albo szambelanowi, ażeby urządził mieszkanie dla mnie i mego tłomacza przy dworze i żeby mi dostarczał pewnej ilości żywności: jakoż dostałem to wszystko i jeszcze codzień worek złota na mniejsze wydatki. Trzy miesiące byłem w tym kraju, a to jedynie dla zadosyć uczynienia życzeniom Króla, który bardzo był dla mnie łaskawy, wiele mi dobrodziejstw wyświadczył i bardzo korzystnych uczynił propozycyi, dla nakłonienia mnie ażebym na zawsze został w jego kraju. Lecz daleko roztropniejszem i sprawiedliwszem zdawało mi się być, wrócić do mojej ojczyzny i na łonie mojej familji pozostałe dni życia przepędzić.
— Opis Struldbrugów, czyli nieśmiertelnych.
Luggnaggczykowie są wspaniałomyślnym i grzecznym narodem: chociaż posiadają i tę dumę, która wszystkie wschodnie narody charakteryzuje, są jednak dla cudzoziemców bardzo usłużnemi i delikatnemi, szczególnie dla tych, którzy dobrego u dworu przyjęcia doznali. Zaznajomiłem się z wielu krajowcami, między któremi było też kilku bardzo znakomitych; a ponieważ miałem zawsze ze sobą mojego tłomacza, mogłem więc z nimi rozmawiać, co mi wiele przyjemności sprawiało. Jednego dnia w towarzystwie, spytał mnie się pewien znakomity pan, czy już widziałem Struldbrugów czyli nieśmiertelnych. Odpowiedziałem że jeszcze ich nie widziałem, że jestem bardzo ciekawy wiedzieć znaczenie tego osobliwego nazwiska, i jak je można było dawać ludziom śmiertelnym. Powiedział mi na to: że czasem, acz bardzo rzadko, urodzone zostaje w niektórej familji dziecie mające czerwoną i okrągłą plamę na czole, znajdującą się zawsze nad lewą brwią, co jest niezawodnym znakiem że nigdy nie umrze. Podług opisu jego, znamię to jest wielkości srebrnego grosza, staje się z czasem większem i odmienia kolor; w dwunastym roku przybiera kolor zielony, w dwudziestym piątym roku niebieski, a w czterdziestym piątym staje się zupełnie czarnem i wielkości szylinga, poczem nie odmienia się więcej; przydał, że tak mało i tak rzadko rodzą się takie dzieci, że w całem Królestwie nie ma więcej nad tysiąc sto Struldbrugów obojej płci, między któremi jest jedna trzechletnia dziewczynka. Te porody nie są właściwe pewnym familiom, ale dziełem przypadku. Dzieci Struldbrugów są równie jak innych ludzi śmiertelnemi.
Muszę wyznać że z nieograniczonem uniesieniem słyszałem tę wiadomość, a że osoba która mi ją udzieliła, znała dokładnie język balnibarbski, oświadczyłem jej moje wielkie zadziwienie i rozkosz w słowach zanadto może przesadzonych. Szczęśliwy kraju, — zawołałem w zachwyceniu, — gdzie każde mające się urodzić dziecie, może mieć prawo do nieśmiertelności! Szczęśliwy narodzie, który masz tyle żyjących przykładów starożytnej cnoty, który posiadasz nauczycieli mogących cię uczyć mądrości przeszłych czasów! Szczęśliwi bez porównania zacni Struldbrugowie, którzy urodzeniem wyjęci z powszechnego nieszczęścia ludzkiego, posiadają duch wolny i spokojny, bo nie znają ciężaru i smutku z bojaźni śmierci pochodzących. Oświadczyłem zadziwienie moje, że żadnego z nich nie widziałem u dworu; czarna plama na czole jest przecież znakiem tak odznaczającym, że uwagę moją niezawodnie by na siebie ściągnęła. Czy być może, aby tak rozsądny monarcha jak Jego Królewska Mość, nie przyzwał do siebie tak mądrych i doświadczonych radzców. Może surowa cnota tych szanownych starców jest za ostra dla zepsutych obyczajów dworu, a widzimy często; że młodzi ludzie są zanadto krnąbrni i lekkomyślni, aby się dać kierować przez radę starszych. Ponieważ jego Królewska Mość był tak łaskawy dozwolić mi przystępu do swojej Najjaśniejszej osoby, muszę mu tę rzecz za pomocą mojego tłomacza przedstawić, i czy moją radę przyjąć raczy czy nie, w każdym razie postanawiam zostać na zawsze w tym kraju i przyjąć od Jego Królewskiej Mości ofiarowaną mi posadę, a to ażebym mógł przepędzić życie w towarzystwie tych tak wyższych od nas istot, jeżeli raczą osądzić mnie godnym tego zaszczytu.
Pan do którego to mówiłem i który jak już wspomniałem dobrze rozumiał po balnibarbsku, odpowiedział mi z uśmiechem oznaczającym zwyczajnie litość jaką mamy nad czyją niewiadomością: że cieszy się iż zamyślam zostać na zawsze w kraju i prosił mnie o pozwolenie udzielenia mojego postanowienia drugim osobom w towarzystwie. Uczynił to, i przez dosyć długi czas rozmawiali ze sobą językiem krajowym z czego ani słowa zrozumieć nie mogłem, ani potrafiłem poznać po ich minach wrażenia, jakie moja mowa na nich sprawiła. Po krótkiem milczeniu powiedział do mnie ten sam pan: że jego i moi przyjaciele (tak łaskawie raczył się wysłowić) są niezmiernie zadowoleni z rozsądnych uwag, które zrobiłem nad korzyściami i szczęściem nieśmiertelnego życia, i życzyliby dowiedzieć się, jaki plan życia ułożyłbym sobie, jakim bym się oddał zatrudnieniom, gdybym się był urodził Struldbrugiem. Odpowiedziałem, że łatwo być wymownym gdy idzie o tak przyjemny i bogaty przedmiot, szczególnie u mnie, którego fantazya zawsze lubiła zatapiać się w podobne marzenia: cobym czynił gdybym był królem, generałem lub lordem, a nawet w razie nieśmiertelności utworzyłem sobie pewny plan życia, czembym się zatrudniał, na czem czas przepędzał.
Gdybym był tak szczęśliwym i urodził się Struldbrugiem, poznawszy moje szczęście i różnicę między wiecznem życiem a śmiercią, starałbym się przedewszystkiem zbierać wszelkiemi sposobami wielkie bogactwa; przez oszczędność i roztropne zawiadowanie niemi, stałbym się po upłynieniu dwóchset lat najbogatszym w całem Królestwie. Powtóre, od pierwszej młodości mojej oddałbym się kunsztom i umiejętnościom, przezco musiałbym w mądrości wszystkich przewyższyć. Każdą nakoniec sprawę i każde wielkiej wagi zdarzenie w kraju zanotawałbym sobie, opisałbym charaktery następujących po siebie monarchów i ich ministrów, porównałbym je ze sobą i moje nad tem czynił uwagi; określiłbym wszystkie odmiany zwyczajów, mód, sposobów życia i zabaw. Przez te wszystkie nabytki stałbym się żyjącym skarbem wszelkiej naukowości, mądrości i wyrocznią całego narodu.
Po sześćdziesiątym roku nie żeniłbym się więcej, żyłbym wspaniale, ale zawsze oszczędnie. Kształciłbym umysł i serce młodzieży, udzielając im przykłady przez długie doświadczenie i uważanie zebrane, o użyteczności cnoty w publicznem i prywatnem życiu. Towarzystwo moje zwyczajne składałoby się zawsze z moich współbraci Struldbrugów, z których wybrałbym kilkunastu od najstarszych do najmłodszych. Gdyby niektórym niedostatek dokuczał, ofiarowałbym im mieszkanie u siebie i kilku miałbym zawsze przy stole. Ze śmiertelnych wybrałbym też sobie kilku zacnych, których śmierć nie sprawiałaby mi przez przyzwyczajenie wielkiego zmartwienia, i różne ich pokolenia uważałbym tak, jak człowiek cieszący się z rocznego odnowienia się tulipanów i gwoździków w swoim ogrodzie, nie żałując bynajmniej zwiędłych w przeszłym roku. Udzielalibyśmy sobie wzajemnie uwag i spostrzeżeń zrobionych w ciągu przeżytych wieków; jak zepsucie coraz bardziej się rozszerza, któremu usiłowalibyśmy zapobiegać przez bezustanne dawanie ludziom przestróg i ostrzeżeń, a te połączone z wpływem osobistych przykładów z nas samych, musiałyby niezawodnie przeszkadzać zwyrodnieniu się natury ludzkiej, nad czem się powszechnie od niepamiętnych czasów słusznie uskarżają.
Do tego wszystkiego dodać jeszcze przyjemność pochodzącą z widzenia różnych i licznych rewolucyi państw i krajów, odmian w wyższych i niższych klassach spółeczeństwa; jak wielkie i stare miasta zamieniają się w gruzy a nędzne wsie stają się stolicami monarchji; jak sławne rzeki zmniejszają się na miałkie strumyki; jak ocean jedne brzegi opuszcza a drugie zalewa; jak nieznajome dotychczas kraje odkryte zostają; jak barbarzyństwo najwykształceńsze narody przygnębia, a barbarzyńskie ludy stają się oświeconemi i ucywilizowanemi. Mógłbym się doczekać odkrycia długości geograficznej, perperpetuum mobile, medycyny uniwerselnej, i innych ważnych wynalazków któreby dosięgły największego stopnia doskonałości. Jak nadzwyczajne odkrycia możnaby zrobić w astronomji, będąc w stanie doczekać się przepowiedzianych przez nas zdarzeń i potwierdzenia tychże; moglibyśmy obroty komet i wszystkie odmiany w poruszeniach słońca, księżyca i gwiazd uważać.
Jeszcze długo mówiłem o innych różnych przedmiotach, które mi nastręczone zostały przez chęć wiecznego życia i szczęścia bez końca na ziemi. Gdy skończyłem i treść mojej mowy drugim z towarzystwa przełożoną została, wszczęła się między niemi długa rozmowa czasem śmiechem przerywana. Nareszcie powiedział do mnie ten pan, który moją mowę przetłomaczył: że towarzysze jego prosili go aby mnie wywiódł z niektórych błędów, w jakie przez powszechną słabość natury ludzkiej wpadłem i które przeto uniewinnić można. Rasa Struldbrugów jest tylko jego ojczyznie właściwą, nie ma jej ani w Królestwie Balnibarbskiem ani w Japonji, gdzie miał honor być posłem Jego Królewskiej Mości, i mieszkańce tych krajów wierzyć nawet nie chcieli żeby to być mogło. Z wielkiego zadziwienia które okazałem jak mi pierwszy raz o tem wspomniał, sądzi: że i ja pierwszy raz o tem słyszałem i uważam to jako rzecz, która ledwo jest do uwierzenia. W dwóch wspomnionych państwach, gdzie podczas swojego pobytu z bardzo wielu osobami miał sposobność rozmawiać, przekonał się: że długie życie jest powszechnem życzeniem wszystkich ludzi: że ten nawet który jedną nogą już stoi w grobie, drugą wszelkiemi siłami opiera się temu: że zgrzybiały starzec pragnie żyć choć o jeden dzień dłużej i uważa śmierć jako najgorsze złe które ile możności unikać każe natura. Lecz na wyspie Luggnaggu inaczej się rzecz ma: tu nie panuje wcale nienasycona chęć życia, bo przykład Struldbrugów najskuteczniej zapobiega temu. Plan życia który ja sobie ułożyłem jest nieroztropny i niedorzeczny, bo zasadza się na bezustannej trwałości sił, zdrowia i młodości, których nawet najnierozsądniejszy człowiek, i w swoich życzeniach najrozwioźlejszy spodziewać się nie powinien. Nie idzie o to, jak człowiek w kwiecie wieku, zdrowiem i bogactwami obdarzony, szczęśliwie żyć może; ale jak przepędzi życie wieczne połączone z wszelkiemi niedogodnościami wysokiej starości. Lubo niewielu ludzi życzyło sobie wiecznie żyć pod takiemi warunkami, przecię zrobił postrzeżenie w Królestwie Balnibarbskiem i Japonji; iż wszyscy, nawet najstarsi usiłują wszelkiemi sposobami odwlekać śmierć swoją, i nikt chętnie nie umiera, wyjąwszy tych, którzy są przez największe boleści i zgryzoty dręczeni. Odwoływał się do mojego w tym względzie zdania, czy tego samego sposobu myślenia nie znalazłem w krajach przezemnie zwiedzanych albo i w mojej ojczyznie.
Po tej przemowie, opisał mi dokładnie Struldbrugów. Ci ludzie, powiedział, nie odróżniają się w niczem aż do trzydziestego roku życia od innych śmiertelnych, w tym wieku zaś stają się melancholicznemi i smutnemi, co w dalszym wieku wzrasta aż do ośmdziesiątego roku. Dowiedział się tego z własnego ich wyznania, inaczej nie mógłby sądzić o tem, gdyż najwięcej dwóch lub trzech Struldbrugów rodzi się w stu latach, i liczba ich w ogólności jest bardzo szczupła. Gdy ośmdziesiątego roku dosięgli, — który to wiek za najdłuższy w kraju jest uważany, — natenczas pokazują się u nich nie tylko wszystkie głupstwa i słabości innych starców, ale daleko większa liczba, wynikająca z dręczącej ich myśli, że wiecznie żyć muszą; nie tylko są krnąbrni, dziwni, chciwi, mrukliwi, próżni i gadatliwi; ale niezdolni do żadnej przyjaźni i martwi dla wszystkich naturalnych skłonności których dalej jak na drugie pokolenie nie zachowują. Zazdrość i bezsilne chucie są panującemi u nich namiętnościami; najgłówniejsze przedmioty wzbudzające ich zazdrość są: rozwiozłość młodych śmiertelnych i śmierć starych. Na wspomnienie pierwszych, martwią się że nie są więcej w stanie używać tych rozkoszy, na widok zaś pogrzebu przeklinają swoje przeznaczenie, uskarżają się gorzko na naturę, która odmówiła im słodyczy śmierci, zakończenia nudnego życia i wiecznego spoczynku. Tracą wszystką pamięć, i to tylko mogą sobie przypomnieć, co się w ich młodości lub średnim wieku stało, a i to nawet bardzo niedokładnie. Co się zaś tycze prawdziwości lub szczegółów jakiego zdarzenia, lepiej zawsze jest spuszczać się na tradycyą jak na ich pamięć. Najnieszczęśliwszemi są ci Struldbrugowie, którzy stali się dziecinnemi: ci wzbudzają jednak większą litość i godniejsi są wsparcia i pomocy, bo nie mają złych przymiotów drugich swoich współbraci.
Jeżeli Struldbrug pojmuje żonę ze swego rodzaju natenczas związek małżeński przestaje skoro młodsza z nich strona doszła ośmdziesiątego roku życia. Prawo uważa za słuszność, żeby nieszczęśliwi na wieczne życie bez ich winy skazani, uwolnieni choć zostali od strasznego ciężaru i nieszczęścia wiecznie żyjącej żony.
Skoro dosięgli tego wieku, uważani są za umarłych dla towarzystwa. Ich dziedzice obejmują w posiadłość ich dobra, i tylko mała summa wyznaczoną zostaje na ich utrzymanie; ubodzy zaś, żywieni są kosztem kraju. Po tym czasie, nie wolno im sprawować żadnego urzędu ani z pensyą ani bez pensyi; nie wolno im żadnych posiadłości kupować ani dzierżawić; nie mogą występować za świadków w cywilnych lub kryminalnych procesach, ani nawet w sprzeczkach tyczących się granic posiadłości. W dziewięćdziesiątym roku wypadają im zęby i włosy, tracą zmysł powonienia, jedzą i piją co dostać mogą bez przyjemności i apetytu. Choroby na które pierwej cierpieli, trwają ciągle, nie zmniejszając się ani powiększając z dalszym wiekiem. W rozmowie zapominają nazwiska najpospolitszych rzeczy i najbliższych swoich krewnych i przyjacioł. Z tej przyczyny nie mogą zabawić się czytaniem, bo pamięć ich jest tak słabą, iż nim koniec peryodu przeczytają, już zapominają początek jego, przezco i tej przyjemności mieć nie mogą. Ponieważ język krajowy ciągłym podlega odmianom, więc Struldbrugowie jednego wieku, nie rozumieją więcej języka którym mówią powszechnie w następującym; po dwustu latach nie są w stanie rozmawiać ze swoimi sąsiadami śmiertelnemi, wyjąwszy kilka może słów przestarzałych; żyją przeto jak obcy w swoim kraju rodzinnym. Taki był opis który mi o Struldbrugach dano. Potem pokazano mi pięciu lub sześciu z różnych wieków, z których najmłodsi nie mieli mniej jak 200 lat, i lubo im powiedziano że jestem wielkim podróżnym który cały świat widział, nie okazali
najmniejszej ciekawości zadania mi jakiego pytania. Prosili mnie abym im dał slumskudask, czyli podarunek na pamiątkę. Jest to skromny sposób żebrania, dla podejścia prawa krajowego zabraniającego im surowo żebractwa, gdyż są kosztem kraju żywieni, lubo prawda, że bardzo skromnie. Są oni wzgardzeni i nienawidzeni od wszelkich klas ludu: urodzenie się Struldbruga uważane jest jako nieszczęśliwa wróżba. Można się dowiedzieć ich wieku przez rejestra w których urodzenie każdego jest zanotowane; lecz te nie sięgają dalej jak tysiąc lat, bo jak mówią, przez niepokoje wkraju zniweczone zostały. Najlepszy sposób i najpospolitszy dochodzenia ich wieku jest, że się ich pytają jakich monarchów lub znaczne osoby przypomnieć sobie mogą, i jeżeli je wymieniają, natenczas z historyi dochodzi się kiedy żyli lub panowali; ten sposób jest niezawodny, bo Król którego sobie przypominają, panował nim oni doszli ośmdziesiątego roku życia swego.
Straszny był widok, który mi przedstawili ci Struldbrugowie, lecz kobiety jeszcze okropniej wyglądały. Oprócz zwyczajnych oszpeceń starości, twarz ich miała bladość śmiertelną, której opisać nie jestem w stanie: z pomiędzy 6ciu lub 7miu poznałem natychmiast najstarsze, lubo różnica w ich wieku wynosiła najwięcej lat dwieście. —
Czytelnik łatwo mi uwierzy, że przez ten opis straciłem wcale chęć stania się nieśmiertelnym; wstydziłem się przyjemnych i niedorzecznych marzeń które sobie utworzyłem w razie wiecznego życia na ziemi i osądziłem: że największy tyran nie może tak okropnej śmierci wymyślić; którejbym nie przeniósł, nad takie wieczne życie.
Król dowiedział się o tem co między mną i mojemi przyjaciółmi zaszło i żartował ze mnie z tego powodu. Życzył sobie abym mógł wziąść ze sobą do mojej ojczyzny kilku Struldbrugów, dla wyleczenia moich współziomków z bojaźni śmierci i pragnienia wiecznego życia; lecz prawa krajowe zabraniają tego surowo, inaczej byłbym gotów przyjąć na siebie pracę i koszta transportu. Prawa krajowe względem Struldbrugów zdają mi się być równie roztropne jak koniecznie potrzebne, i każden inny kraj byłby przymuszony w podobnych okolicznościach tak postępować. Ponieważ bowiem łakomstwo jest zwyczajnym towarzyszem starości; więc ci nieśmiertelni staliby się z czasem właścicielami majątku całego narodu, może i władzy krajowej; a że tej dla braku zdolności niemogliby należycie sprawować, przeto stan taki, niezawodnie upadek kraju pociągnął by za sobą.
Tam wsiada na okręt holenderski. Przybywa do Amsterdamu, a ztamtąd wraca do Anglji.
Opis Struldbrugów, nie nudził spodziewam się czytelnika, bo zawiera coś nadzwyczajnego i nowego; nie przypominam sobie przynajmniej ażebym kiedy coś podobnego znalazł w opisach podróży które czytałem. Jeżeli się w tym względzie mylę, to proszę mieć wzgląd na to; że podróżujący którzy jeden i ten sam kraj opisują, muszą też pisać o tych samych rzeczach uwagę ich na siebie ściągających i nie zasługują bynajmniej na zarzut że jeden od drugiego pożyczał lub przepisał.
Ponieważ między Luggnaggiem i cesarstwem Japońskiem wielki jest handel, być może, że pisarze japońscy wspomnieli już o Struldbrugach. Pobyt mój w Japonji był tak krótki i tak mało posiadałem znajomości języka krajowego, że się o tem z książek japońskich dowiedzieć nie mogłem. Spodziewam się jednak, że holendrzy uwiadomieni o tem przezemnie, będą ciekawemi i sposobnemi do uzupełnienia niedostatecznego mojego opisu.
Król Luggnaggski prosił mnie kilka razy ażebym przyjął urząd przy jego dworze; lecz poznawszy mocne postanowienie moje wrócenia do ojczyzny, był tak łaskaw udzielić mi do tego pozwolenie i dał mi nadto własnoręczny list rekomendacyjny do Cesarza Japońskiego. Darował mi także czterysta czterdzieści i cztery sztuk złota (naród ten ma wielkie upodobanie w takich liczbach), i czerwony dyament, który za tysiąc sto funtów szterlingów sprzedałem w Anglji.
Szóstego maja 1709 r. pożegnałem się z Jego Królewską Mością i ze wszystkiemi przyjaciołmi mojemi. Król rozkazał ażeby oddział jego gwardyi towarzyszył mi aż do portu Glanguenstala, na południowo-zachodniej stronie wyspy leżącego. Po upłynieniu sześciu dni dostałem okręt udający się do Japonji, na którym też, po piętnastodniowej podróży, zawinęliśmy do małego miasta portowego nazwiskiem Xamoschi.
Miasto to znajduje się na zachodnim punkcie, gdzie wązka ciaśnina prowadzi od północnej strony do zatoki, na której północno-zachodniej stronie jest miasto stołeczne Jeddo. Przy wylądowaniu pokazałem urzędnikom celnym list Króla Luggnaggskiego do Cesarza Japońskiego. Poznali natychmiast pieczęć Jego Królewskiej Mości, wyobrażającą Króla podnoszącego z ziemi kulawego żebraka.
Skoro urzędnicy w mieście dowiedzieli się o moim liście, przyjęli mnie jak jakiego ministra, opatrzyli powozem, służącemi i wszelkiemi potrzebami na podróż do Jeddo. Przybywszy tam, wkrótce przypuszczony zostałem do audyencyi i oddałem list mój od Króla Luggnaggskiego. Otworzono go z wielkiemi ceremoniami i przez tłomacza został cesarzowi na język japoński przełożony. Jego Cesarska Mość powiedział do mnie przez tłomacza, ażebym prośbę, jakąbym tylko miał do niego przedstawił, a przez wzgląd na rekomendacyą swego królewskiego brata, niezwłocznie ją dopełni. Tłomacz ten był urzędnikiem załatwiającym interesa dworu z holendrami: poznał po rysach mojej twarzy, że jestem europejczykiem, powiedział mi przeto rozkaz cesarski w języku holenderskim, który dobrze posiadał.
Odpowiedziałem tak jakem pierwej był sobie ułożył; że jestem kupcem holenderskim, który na bardzo odległem ztąd morzu rozbił się z okrętem, że ztamtąd dostałem się morzem i lądem do Luggnaggu, zkąd udałem się do państwa Japońskiego, gdzie wiedziałem że moi współziomkowie wielki prowadzą handel, spodziewałem się przeto dostać okazyą powrotu do Europy; proszę więc Jego Cesarską Mość, ażeby raczył rozkazać zaprowadzić mnie do Nangasak.
Prosiłem też, ażeby przez wzgląd na mojego protektora, Króla Luggnaggskiego, Jego Cesarska Mość raczył mnie uwolnić od ceremonji deptania nogami krzyża, gdyż ja tylko dla dostania się ztąd do Europy, a nie dla interesów handlowych do tego kraju przybyłem.
Gdy tłomacz przełożył cesarzowi moją prośbę, zdawał się być bardzo zadziwionym i oświadczył mi, że jestem pierwszy z moich współziomków który w tym względzie okazał się tak skrupulatnym, że przezto wątpić musi, czy jestem istotnie holendrem i mieć podejrzenie, że może jestem chrześcianinem. Jednak przez wzgląd na powody które przytoczyłem, a osobliwie na rekomendacyą Króla Luggnaggskiego, przychyli się do mojej prośby, ale trzeba postąpić przytem z największą przezornością; powiedział, że da rozkaz oficerom doglądającym zachowywania tej ceremonji ażeby mnie przepuścili i udawali jakby mnie przechodzącego nie widzieli: bo gdyby, dodał, holendrzy współziomkowie moi dowiedzieli się żem zaniedbał odbyć tej ceremonji, toby gotowi byli zamordować mnie w drodze. Podziękowałem Cesarzowi najuniżeniej za wyświadczenie mi tak wielkiej łaski, i gdy właśnie niektóre oddziały wojska miały się udać do Nangasak, oficer ich odebrał rozkaz zaprowadzenia mnie do tego miasta, i przytem tajemną instrukcyą względem ceremonji.
Dziewiątego czerwca 1709 przybyłem po długiej i przykrej podróży do Nangasak, gdzie się wkrótce zapoznałem z majtkami holenderskiemi przybyłemi z Amsterdamu na okręcie Ambojna, mocnej budowy, czterysta pięćdziesiąt beczek ładunku obejmującym. Żyjąc pierwej dość długo w Holandyi, gdyż byłem na naukach w Lejdzie, rozumiałem przeto dobrze język holenderski. Majtkowie dowiedzieli się wkrótce zkąd przybywam i dopytywali się u mnie o ostatnich podróżach moich i zdarzeniach które miałem. Ułożyłem w tym celu krótką i jak tylko mogłem podobną do prawdy historyą, większą jednak część zdarzeń zamilczałem przed niemi. Znałem wiele osób w Holandyi i mogłem łatwo wymyślić nazwiska krewnych którzy, jak mówiłem, należą do niższej klassy mieszkańców w prowincyi Geldryjskiej.
Chciałem zapłacić kapitanowi okrętu Teodorowi Vangrult za podróż do Holandyi, lecz ten dowiedziawszy się że jestem chirurgiem, żądał odemnie tylko połowę zwyczajnej zapłaty, pod warunkiem, że jako chirurg okrętowy służyć zechcę. Nimeśmy odpłynęli, zapytali mnie niektórzy z ludzi okrętowych, czy już odbyłem ceremonią z krzyżem. Odpowiedziałem im ogólnie, że w każdym względzie zadowolniłem Cesarza i dwór jego: jednak jeden złośliwy majtek poszedł do oficera i powiedział mu, że jeszcze nie uczyniłem zadosyć zwyczajnej ceremonji. Lecz oficer, który miał rozkaz przepuszczenia mnie, kazał temu łotrowi dać dwadzieścia kijów, przezco nikt mi się więcej podobnemi pytaniami nie naprzykrzał.
W tej podróży nic mi się nie zdarzyło ważnego: płynęliśmy z pomyślnym wiatrem, aż do przylądka Dobrej Nadziei, gdzieśmy się zatrzymali dla opatrzenia się w świeżą wodę.
Dnia dziesiątego kwietnia 1710 r. przybyliśmy szczęśliwie do Amsterdamu, straciwszy w drodze trzech ludzi przez choroby, a jednego który spadł z wielkiego masztu. Z Amsterdamu odpłynąłem wkrótce do Anglji na małym okręcie do tego miasta należącym.
Szesnastego kwietnia zarzuciliśmy kotwice przy Dunach. Nazajutrz wysiadłem na ląd i zobaczyłem znowu moją ojczyznę, po niebytności pięciu lat i sześciu miesięcy.
Poszedłem prosto do Redriff, gdzie tegoż samego dnia o godzinie drugiej po południu przybyłem i zastałem moją żonę i całą familią w jak najlepszem zdrowiu.
Pomiędzy zadziwiającemi wynalazkami professorów w akademji Lagado, wspomina Gulliwer o „jednym gienialnym architekcie, który wynalazł nową metodę budowania domów, zaczynając od dachu a kończąc fundamentem.“ (Roz, V. stron. 51.)
Gulliwer ograniczył się na wspomnieniu tylko o tym wynalazku, bez dokładniejszego opisania sposobów; przez co i my niejesteśmy wstanie dania czytelnikowi innego o tym wynalazku wyobrażenia, jak tylko domniemania nasze, że w Królestwie Balnibarbi, balony były już znajome i do tego proponowane. —