Długie czarne warkocze, więzione w twej dłoni,
W złocie jaskrów zerwanych u leśnej krynicy —
Roje białych motyli, sznur kwietnych jabłoni,
Pierwszy urok upojny dziewiczej świetlicy.
Do twych kolan się dusza rozmodlona kłoni,
Śpiewając ci pokorny hymn oblubienicy,
Ów z łez-pereł spleciony i kwiatowych woni
Nieśmiertelny różaniec miłosnej tęsknicy.
Długie czarne warkocze, a na nich twe dłonie...
Czasem czuję je jeszcze i brzemię lat znika,
I przeszłość się jak muszla perłowa odmyka,
By wspomnień nagie ciernie białym stroić kwiatem,
I oddycham znów róży purpurą i latem,
I widzę złote jaskry i białe jabłonie.
Ze spichrza twojej duszy wziąłeś dziwne ziarna,
Aby posiać w mej duszy ugory jałowe,
I popatrz, jak się pleni ta siejba ofiarna,
Jak bujnie młode pędy krzewią się cierniowe.
Białe kwiaty tęsknoty, jako mgła oparna,
W kielich smutku wsączają sznury łez perłowe,
I chyżo wzrasta, chyżo roślinność cmentarna,
By drzewo twojej męki owinąć krzyżowe.
Jeśli zechcesz, ja przyjdę... i na krzyż twej męki
Moja dusza upadnie jak poświetl księżyca,
I wszystkie łzy twe weźmie na swe białe lica,
I jak z harfy zaklętej dobędzie z nich dźwięki,
I przejdę przepaść tęsknot dzielącą nas czarną,
Boś mą duszę zapłodnił twą siejbą ofiarną.
O maków purpurowych, kraśnych maków kwiecie!
O usta całowane, drogie usta twoje!
Złote życia na oścież rozwarte podwoje,
Słońce! Słońce w upalnem rozgorzałem lecie!
Słońce, słońce! I maków purpurowych kwiecie!
Pszennych łanów poszumy, pszczół grające roje!
I usta całowane, drogie usta twoje,
I w lipowych alejach kwietniane zamiecie!
Harfo wspomnień! twe struny z rdzy krwawych korali
Dłoń moja dziś otrząsa, ogrzewa, rozzłaca,
Lecz melodya ta dawna, słoneczna nie wraca,
Tylko motyw tęsknoty snuje się i żali...
A ścichłe, obumarłe jak cmentarni stróże,
Więdną maki w królewskiej zszarpanej purpurze.
Cieniem byłeś ty dla mnie, bladym wątłym cieniem.
Jak kwiat w wodzie odbity, tracąc woń, kolory,
Żywego tylko kwiatu ma nikłe pozory —
Tak w twych oczach ócz innych szukałam wspomnieniem.
O minionym śnie byłeś dla mnie tylko śnieniem,
I przy tobie me myśli, błędne meteory,
Tęczą wspomnień barwiły ów kwiat różnowzory,
Ów kwiat żywy wciąż we mnie — któregoś ty cieniem.
I czasem żal mi ciebie, bo ci jestem dłużną.
Żary duszy twej padły na opokę twardą.
I czasem żal mi ciebie żeś nie poszedł z wzgardą,
Żeś nie poszedł odemnie ty, karmion jałmużną!...
Tylko został gdzieś w głębi twej pokornej duszy,
Jak ślad bicza, pręg krwawy od krwawych katuszy.
Czy nad Twą łodzią także lśniły zorze —
Źrenice Boga w trójkątnej oprawie?
Czy łódź Twą także w pian srebrnych kurzawie
Z pieśnią tryumfu w dal porwało morze?
Czy Tobie także o zbyt wczesnej porze
Pogasły światła, a w strzaskanej nawie
Tylko zbłąkane wołały żórawie?
Twe sny — żórawie bezdomne w przestworze.
Łódź twa nadpływa? Rzuć w nią marzeń tęcze,
Z łez tkane tęcze — rzuć w nią — niechaj płynie
Z trumną twej duszy. W szafirów głębinie
Niechaj utonie — a przez fal obręcze
Raz jeszcze ujrzy, nim padnie w otchłanie,
Swej pierwszej zorzy przejasne świtanie.