Poezye (Zawistowska, 1909)/Ze wsi/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimiera Zawistowska
Tytuł Ze wsi
Pochodzenie Poezye
Wydawca H. Altenberg
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZE WSI
Lato
Mężowi

Jak stół biesiadny żeńcom podany,
Ziemia w przededniu wielkiego żniwa.
Złotą symfonię słońce dogrywa —
Stron mu tysiącem rozchwiane łany,

Wian zbóż szafirem chabrów dziergany,
Zwichrzonych kłosów złocista grzywa,
Struną mu miodna, hreczana niwa,
Mleczny gościniec skrzydłem pszczół tkany.

A po ugorach stoją dziewanny
Tęsknie wpatrzone w szmat nieba siny —
Niby kapłanki białej Marzanny

Kwiatem wyrosłe z gruzów Gontyny,
I w pieśń wsłuchane oną przedwieczną,
Zbożną i polną — kwietną — słoneczną.





Zmierzch


W mgieł opalach rozwleczon, osnuwa powoli
Poczerniałe ścierniska pełne zimnej rosy,
I wierzb sennych rozwiane żałośliwe włosy,
I kurhany zdrzemane w rozoranej roli.

Jak ptak zmęczon opada w mgławej aureoli
Świateł kędyś gasnących — w rdzawe sianokosy
Lecą dzwonów cmentarnych zabłąkane głosy
I wiodą jak piastunka tęskną baśń złej doli.

Pójdę znaną ścieżyną, dziś szarą od mroków,
Pod ciężką, od mgieł wilgną oponą obłoków,
Pójdę szukać rozwianych wróżb białych stokroci —

Czterolistnych koniczy — pocałunków żarów —
Pójdę szukać wśród chłodem wiejących oparów,
Czy się kędyś zbłąkana skra słońca nie złoci.





Jesienią



Jak gwiazdy, spadłe na czarne zagony,
Jaśnieją sterty pszenne i żytniane,
A czoła w mleczną owinął im pianę
Pajęczych przędziw łańcuch wysrebrzony.

Z ognisk pastuszych bije blask czerwony,
Złocą się iskry przez dymy przesiane,
I słychać głosy tęskne, rozśpiewane —
Rusińskich dumek rozełkane tony.

I cisza znowu. Chłopskie wierzby siwe
Opadłem liściem mącą wodę w stawie —
Słychać ciągnące odlotne żórawie.

Białe przędziwa gdzieś lecą przez niwę,
Białe przędziwa płyną — wiatr je mota —
I płynie z stepów bezdenna tęsknota.





Przed burzą


W chmur wilgotnych szarudze szmat krwawej purpury,
Niby witraż w stok piekieł pożarnych wtłoczony,
Szkielet suchej topoli kurczowo skręcony
Czarnych ptaków upiorne obsiadają sznury.

Ptaki-widma psalmują swe pokutne chóry,
Jakby piekieł dantejskich słał ich krąg czerwony,
By w rozdartą pierś drzewa utopiły szpony
I w chmur poszły szarugę, w szmat krwawej purpury.

Idzie Groza posępna szlaki wichrowemi,
W wężowatych błyskawic okręcona wstęgi,
Idzie żagwie płomienne cisnąć w widnokręgi

I swą stopą okrutną tak ugnieść pierś ziemi,
By jak zwierzę zwalczone legła w głuchej trwodze
Pod błękitem złowieszczym w łunach i pożodze.





Wieczorem
Matce

Z tęczy i ze krwi chmury łunę plotą,
Niebo się krasi bajecznymi kwiaty —
Płyną obłoczne purpury, granaty.
Fiolety wstęgą przetykane złotą.

I cała ziemia zdaje się pieszczotą,
Utkaną z kwiatów, słońca i uśmiechu.
I cała ziemia zdaje się bez grzechu,
Jedną olbrzymią miłosną tęsknotą.

Więc wśród tych blasków, co się złotem jarzą,
Ramiona w przestrzeń gdzieś szlą uścisk mięko —
I na pierś czyjąś chce się upaść twarzą

I otoczonym być kochaną ręką —
I z ust spragnionych wszystkie przelać skargi
W czyjeś kochane, czyjeś słodkie wargi.





Śnieg


Loty kwiatów rozwitych na mistycznej łące,
Oderwanych od łodyg, ściętych kwiatów pęki.
Uskrzydlonych gwiazd taniec leciuchny i mięki,
Lotne gwiazdy, srebrzyste motyle goniące.

Lecą... gwiazdy... motyle... i kwiaty iskrzące...
Lecą... spadły — siew biały z pod anielskiej ręki.
Jak dziewiczej orkiestry przytłumione dźwięki
Grają bielą barw, tonów pyły wirujące.

Tak grają, że się duszę chce rozewrzeć całą,
I tą bielą się osnuć — w tę kaskadę białą
Nurzać duszę, i srebrzyć ją mleczną ponową,

By dziewiczą się stała krysztalną alkową.
A wówczas na jej szybie błękitnej wykwitną
Kwiaty marzeń młodzieńcze z koroną błękitną.





Cmentarz
Ojcu

Twardo posnęli i nie wyjdą w pole,
Choć dzwonią sierpy wśród złotej kurzawy,
A dziewki, idąc wzdłuż zbożowej ławy,
Wian dożynkowy przynoszą na czole.

Posnęli — w krzyżów trójramiennych kole,
Wśród jagód krasy, miętą wonnej trawy,
Gdzie gwiezdnooki kwitnie mlecz złotawy
I pachną kwiaty w cmentarnianym dole.

Krasną opończę i pojas czerwony
Włożono gazdom na ostatnie święto.
Nad nimi trawy pachną rutą, miętą —

I dym się z chałup wlecze na zagony —
I błogosławi im przez carskie wrota
Preczysta maty, byzantyńska, złota.





Noc


Cicho stąpa, gwiezdnymi połyskliwa ćwieki,
Czarna lilia, przysłana z rajskich wirydarzy,
By światu przynieść spokój bladych mniszek twarzy
I skinieniem zapalić niebios mleczne rzeki.

Gwiazd opale z pod sennej iskrzą się powieki,
Sierp miesiąca wśród czarnych warkoczy się jarzy —
I cicha pośród cichych błąka się cmentarzy,
I śpiącym tam przynosi hymn lasów daleki,

I kwiaty im zsypuje do mogilnej cieśni —
Bladych dzwonków kielichy, słodką biel stokroci —
I miesiąca poblaskiem chłodne skronie złoci,

I dawno zapomnianej każę odżyć pieśni,
I gwiazdy rozsypuje z oczyma srebrnemi,
Mrokiem czarnych kadzideł wstrząsając nad niemi.





Spadłe liście

Na srebrne stawu zwierciadło lecą —
I świecą złotem — i miedzią świecą,
I lecą trwożne jak błędne duchy,
Jak serc porwanych krwawe okruchy...

Przez wiatr rozsiane serc krwawych strzępy
Między pobrzeżne szuwarów kępy...
Jakby łzy lecą... jakby ból kwiatów...
Jak pocałunki słane z zaświatów.

I lecą... lecą... a gdy na fali
Mglisty się pierścień świateł rozpali,
To się w tej smętnej pławią jasności,

Niby korowód cmentarnych gości...
Na srebrne stawu zwierciadło lecą
I świecą złotem i jak krew świecą...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimiera Zawistowska.