W chmur wilgotnych szarudze szmat krwawej purpury,
Niby witraż w stok piekieł pożarnych wtłoczony,
Szkielet suchej topoli kurczowo skręcony
Czarnych ptaków upiorne obsiadają sznury.
Ptaki-widma psalmują swe pokutne chóry,
Jakby piekieł dantejskich słał ich krąg czerwony,
By w rozdartą pierś drzewa utopiły szpony
I w chmur poszły szarugę, w szmat krwawej purpury.
Idzie Groza posępna szlaki wichrowemi,
W wężowatych błyskawic okręcona wstęgi,
Idzie żagwie płomienne cisnąć w widnokręgi
I swą stopą okrutną tak ugnieść pierś ziemi,
By jak zwierzę zwalczone legła w głuchej trwodze
Pod błękitem złowieszczym w łunach i pożodze.
Twardo posnęli i nie wyjdą w pole,
Choć dzwonią sierpy wśród złotej kurzawy,
A dziewki, idąc wzdłuż zbożowej ławy,
Wian dożynkowy przynoszą na czole.
Posnęli — w krzyżów trójramiennych kole,
Wśród jagód krasy, miętą wonnej trawy,
Gdzie gwiezdnooki kwitnie mlecz złotawy
I pachną kwiaty w cmentarnianym dole.
Krasną opończę i pojas czerwony
Włożono gazdom na ostatnie święto.
Nad nimi trawy pachną rutą, miętą —
I dym się z chałup wlecze na zagony —
I błogosławi im przez carskie wrota
Preczysta maty, byzantyńska, złota.
Cicho stąpa, gwiezdnymi połyskliwa ćwieki,
Czarna lilia, przysłana z rajskich wirydarzy,
By światu przynieść spokój bladych mniszek twarzy
I skinieniem zapalić niebios mleczne rzeki.
Gwiazd opale z pod sennej iskrzą się powieki,
Sierp miesiąca wśród czarnych warkoczy się jarzy —
I cicha pośród cichych błąka się cmentarzy,
I śpiącym tam przynosi hymn lasów daleki,
I kwiaty im zsypuje do mogilnej cieśni —
Bladych dzwonków kielichy, słodką biel stokroci —
I miesiąca poblaskiem chłodne skronie złoci,
I dawno zapomnianej każę odżyć pieśni,
I gwiazdy rozsypuje z oczyma srebrnemi,
Mrokiem czarnych kadzideł wstrząsając nad niemi.