Poezye Józefa Massalskiego/Do Alexandra Ł.
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Poezye |
Podtytuł | Tom drugi |
Data wyd. | 1828 |
Druk | A. Marcinowski |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | skany na Commons |
Indeks stron |
Jeszcze onegdaj, z wieczora, Lecz trzeba, rzekł, nieodbicie Zraniło niemiłosiernie moje uszy ostatnie jego słowo. Niepozwalam, krzyknąłem, o świcie; chyba o południu. Oburzył się pan Łowczy na ten myśliwski barbaryzm; inni żartować zaczęli; ja przypomniałem odpowiedź dojeżdżacza, rzekłem zgoda, i poszliśmy spać. Ledwo ranne błysło zorze, Trochęm się z razu zatrwożył; Słyszałem kiedyś, że w takim razie psy na trop nawołać należy; zacząłem zatém z całych sił krzyczeć; ale, że krzyk ten nie był podług myśliwskich przepisów, zbiegli się do mnie wszyscy towarzysze, i pytali się przestraszeni, jaki mi się zdarzył nieszczęśliwy przypadek. Skończyło się na tém, że na mnie jeszcze więcéj, niżeli ja na psy, nahałasowali. Nie tak się zląkłem hałasu, Miałem chęć poprawić mój grzech, i poszedłem z nimi; pomimo jednak téj chęci, troskliwie pytałem o to, jak prędko wrócimy do domu? Ale zniknęły te troski, Daruj Elino! masz słowo, Upadam do nóg rzekłem, i dopomniałem się o część mnie należną śniadania: — Nie zasłużyłeś — odezwali się wszyscy. — kucharz mi tego w domu nie powié — pomyśliłem i pożegnałem śmiejących się towarzyszów, Którzy mi na pożegnanie |
ponieważ prawa autorskie do tekstów wygasły (expired copyright).