[78]DUMANIA NA WAŁACH.
Pozdrawiam was! odwieczne Włodzimiérza wały!
Tu łuk brzęczał, miecz błyskał, tu spiże ryczały;
A dziś trawę spokojnie skubie krówka cicha,
I z piasku sypiąc szańce dziécko się uśmiécha.
[79]
Pomniku wojen srogich! twe olbrzymie ściany
Podjęła ręka ludzi byś ich krwią był zlany!...
Ten wał, szturmów i wieków nieprzeparty siłą,
Hufcóm, którym był tarczą, dzisiaj jest mogiłą,
I dzieje rańszych czasów późnym opowiada.
Gdzieniegdzie z rozpadliny urąga kość blada
Dumie człeka zuchwałe tworzącéj rachuby.
Tu, gdy w cieniu okopów drzémie pokój luby,
A wdzięcznie xiężyc spojrzy po niebios obszarze,
O Bogu, o kochance i o szczęściu marzę.
Obok wałów, spór wiodąc z możną czasu dłonią,
Szczyty dawnéj świątyni blask i gruzy ronią.
Tam zléwał Twórca łaski, tu gniéw swój wywierał;
Tam lud za kraj się modlił, tutaj zań umiérał.
[80]
Czy własność nieba ludzkim oddając pożytkóm,
Bezbożna dłoń wydarła skarby tym przybytkóm;
Czy przez się w starym gmachu ofiary ustały;
Bogu, co sam w nim został, nieubyło chwały.
Godzien ten by się przed nim wszelki twór pokorzył,
Kto tę ziemię, te gwiazdy i to niebo stworzył;
Lecz chociażby na górnych oceanów łona
Nie wytoczył z nicości tych światów miljona,
Tylko stworzył Eliny duszę niezrównaną,
Jużbym jak przed wszechmocnym upadł na kolano.
Elina!... Już do wzmianki téj łza przyuczona
Cmi oko — i mdły uśmiéch pod westchnieniem kona....
[81]
Nadziejo! próżno błyskasz w omamieniu miłém;
Nie będę ja szczęśliwym; bo już raz nim byłem.
Muszę odtąd na roskosz jak obcą spoglądać;
Nigdy czuć jéj a wiecznie żałować lub żądać.
Już ogień wyobraźni, jakim młodość płonie,
Co czarując twój niegdyś wzrok Pigmaleonie!
W kochankę twą pod dłótem zmienił zimny kamień,
Twórca samemu szczęściu podobnych omamień;
Ow ogień, co i dla mnie świat poziomy krasił,
Tajemnie sączonemi łzami się przygasił.
Dziś on, jak nocą promień lampy wędrownika,
W pośród smutnych przedmiotów błąka się i znika.
Człeku! chociaż zła gwiazda towarzyszy tobie,
Płacz wita u kolébki, niepewność przy grobie,
[82]
Przez sto cierni za jednym przedzierasz się kwiatem,
Choć pokój dla cię obcym a frasunek bratem;
Gdy umysłem twym wyższéj nie dościgasz woli,
Wznoś oczy ku niebiosóm i znoś grom niedoli.
Lecz oto xiężyc w grubym utonął obłoku.
Wiatr szeleszcząc po trzcinach na brzegach potoku,
Tak jak los moją młodość, zmącił czyste zdroje,
I ciemne chmury błądzą tak jak myśli moje.
Lubię ten czarny widok, lubię cień wspaniały,
Co przelotem pomracza świątynią i wały.
Lecz pójdę. Tu i nigdzie nie znajdę widoku,
Coby się dosyć smutnym wydał memu oku.
Pójdę. Poniosę wszędzie chwil ubiegłych wzmianki,
Ciche żale, ból w sercu i obraz kochanki.