[36]ZIMA.
Jakże smutny wzrok poranka
Bez perłowych łez iutrzenki,
Bez rumieńca, bez piosenki
To słowika, to kochanka!
Długoż jeszcze mię zatrzyma
W oblężonym domku zima?
Huczy ogień na kominie,
Jéj pogróżek się nie boję;
Lecz zamknięte okno moje!
Czasem tylko po krainie
Wzrok prowadząc zadumany
Zważam smutne jej odmiany;
Słońce zimne i ponure
Przez nabrzmiałą patrzy chmurę,
[37]
Nie witane z uniesieniem,
Nie żegnane tém westchnieniem,
Które, błądząc między kwiaty,
Wonnéj łąki syn skrzydlaty
Zefir budzi nad strumieniem.
Nie wesołe, nie zielone,
Mroźnym wiatrem powarzone
Gaje płaczą swego wdzięku,
Swego cienia, gwaru zdrojów,
Szczebiocących ptastwa rojów;
Tylko cięży gdzieś na sęku,
Wzdymający lśniące łono,
Czarny cietrzew z brwią czérwoną;
Lub, strząsając śniég z gałązek,
Swiégotliwy wróbel skacze.
Tam zbójecki skupił związek
Stado głodne i tułacze;
Przytajone gdzieś w manowiec
[38]
Ono wyje a u owiec
Strach w zagrodzie miesza ciszę.
Sam to z drżeniem wycie słyszę,
Jakby zbrodnią z głębi jarów
Wzywającą nocy mroku,
Mniéj strasznego od zamiarów,
Co w jéj dzikiém błyszczą oku.
Czasem starość się uśmiécha,
Czasem zima ma ozdoby:
Gdzie ulica wioski cicha
Dzieli smutne gdyby groby
Bielejące śniégiem chatki,
Tam, wysłańce srogiéj zimy,
Idą w górę gęste dymy;
Tam, zemknąwszy z oczu matki,
Rzeźwo wiéjska dziatwa hula;
A podobna do nowiny,
Naprzód mała śniégu kula,
[39]
Gdy się toczy przez równiny,
Coraz bardziéj zwiększa w biegu,
Aż się zrobi góra śniegu;
Indziéj stopa wędrownika
Ryje z trudem ślad głęboki;
Tam przez niwy, przez potoki
Ktoś w saneczkach się pomyka,
Skrzypią srébrne śronem błonia,
Zmarzła para srébrzy konia,
Mróz go pędzi a woźnica,
Tuląc w ciepłém futrze lica,
Do pobliskiéj wsi ucieka;
Gdzie go może miła czeka.
Ach! niedawno, przy xiężycu,
Po ruchawém rzeki licu,
Fale gnały mię z czółenkiem;
Z gór dalekich, z lubym jękiem
Flet zchodzący na doliny,
[40]
Zapienionych młynów szumy,
Niosły w duszę słodkie dumy,
Z niéj westchnienie do Eliny;
Dziś, jak widmo, po płaszczyźnie
Wód umarłych, nie przéjrzystych,
Człek na łyżwach posuwistych
Prześcigając wiatr się śliźnie;
I kierunek zwodząc myśli,
Nagłe w pędzie zwróty kréśli;
A rys kręty ostréj stali
Srebrnemi się błyski pali
Towarzysząc śmiałéj nodze;
I tak z lada chwilą znika,
Jak po śliskiéj sławy drodze
Ślad przebiegu śmiertelnika.
Chociaż mroźne grudnia tchnienie,
Jak na piękność obumarłą,
Biały całun rozpostarło
[41]
Na zdrzémane przyrodzenie;
Ciepły niosąc wiatr zdaleka
Wiosna znowu je ocuci;
Ona tylko dla człowieka
Gdy raz przejdzie już nie wróci.