Modliły się dziś echowe kolumny,
Łkaniem kamiennych piersi i ech płaczem,
Do archanioła, co stoi u trumny
Tego, który tu w życiu był tułaczem,
I odszedł, gdzie go wiodła smutna gwiazda,
Domostwa szukać, i wiecznego gniazda.
A usta, które tam w ciszy pałały,
Jak pała ogień stłumiony popiołem,
Rzekły: Dopókiż ten archanioł biały,
W grobowcach mieszkać będzie, bladem czołem,
Jako umarły księżyc świecąc ziemi,
Cichy, nakryty skrzydły przebitemi?
Oto już harfy, które go płakały,
Zmilkły, jak orły uśpione na chmurach
I wytracone są z kołczanów strzały,
Które duch ciskał, na złotych się piórach
Pieśni unosząc, z serc sypie się próchno...
Maluczko jeszcze, a wichry nas zdmuchną...
Oto ten słowik, co wołał: »Cezara!«
W gotyckich sklepień obłąkał się ciemnie...
Oto Przedświtu budząca się mara,
Jutrzenek tęcze wyrzuca daremnie...
Oto Irydion sen przespał piekielny,
A on nie wznosi skrzydeł — nieśmiertelny?
Lecz w koło była cisza. Żadne usta,
Płonącym owym nie dały odzewu,
A wielka nawa zastygła i pusta,
Podobna była umarłemu drzewu,
Na którem ptasich gniazd umilkły szmery,
A śmierć zeń ciesze głucho deski cztery...