[247 ] XXI. »GLI UCCELLI«.
Ledwie ranny promień strzeli
Przez bluszczowy liść ukosem,
Krzyczy Pietro wielkim głosem:
— »Gli uccelli!... Gli uccelli!«[ 1]
Stara kurta zdarta srodze,
Grzbiet pochyły, głowa drżąca...
Pietro — kamień, ot, przy drodze,
Który bieda nogą trąca.
Dookoła siwej głowy
Brzęczy ptasiej gwar kapeli...
Kos czarniawy, szpak perłowy...
— »Gli uccelli!... Gli uccelli!«
Niegdyś Pietro młode lata
Dał Lombardji, miłej matce;
Dziś ptaszęta nosi w klatce
I tak oto się kołata.
Po kamieniach stuka szczudło,
Miasto kipi przy niedzieli...
Wzdyma Pietro pierś wychudłą:
— »Gli uccelli!... Gli uccelli!«
[248 ]
Prawą rękę ma uciętą,
Lewą nogę ma urwaną,
Het, precz, aże po kolano,
Pod Turbigo, czy Magentą[ 2] .
Byłaż bitwa to szczęśliwa!
Nogi za pas Szwaby wzięli,
Aż do Mincio krzyk: Evviva!...
— »Gli uccelli!... Gli uccelli!...«
Na lombardzkiem polu w dali
Małe wzgórki sterczą z trawy...
Idź i pytaj, gdyś ciekawy,
Komu je tam usypali...
Przeleciała zawierucha,
Ludzie o niej zapomnieli,
Ani wroga, ani druha...
— »Gli uccelli!... Gli uccelli!...«