[16]POKUTNIK.
Ubrany w szaty kościelne,
Z potęgą od nieba wziętą,
Rozgrzeszać ludy śmiertelne,
Papież odprawiał mszę świętą,
Święte rozdawał odpusty.
Lud tłumny zbiegł się z okoła,
Kornemi całując usty
Zimne podłogi kościoła.
Do ziemi spadły kolana,
Cichość osiadła sklepienia,
Gdy Bóg przez usta kapłana
Miał rozlać słowo zbawienia.
Przebóg! lecz jakaż to trwoga
Nagle Pasterza przeraża? —
Z rąk mu krzyż, z obrazem Boga,
Upadł na stopnie ołtarza.
„Nieba! rzekł, cóż to za zbrodzień
Śmie się znajdować tu z wami?
Snać odpuszczenia niegodzien
Tchem swoim świętość dnia plami.
[17]
Serce zamknięte przed skruchą,
Próżną zgryzotą usycha;
Niegodne słyszeć ich ucho,
Słowa zbawienia odpycha.
„Nieszczęsny! zbrodni twych zbytek
Przepełnił miarę szaleństwa.
Wstań, opuść święty przybytek,
Lub się bój mego przeklęstwa!...“ —
Z północnéj przybyły ziemi
Do Rzymu, w nizkiéj pokorze,
Klęczał pomiędzy wiernemi
Pielgrzym, w pokutnym ubiorze.
Lecz nikt go nie znał w tém mieście ;
W samotnéj mieszkał gospodzie,
Przez dni i nocy czterdzieście
Poszcząc o chlebie i wodzie.
Nikt silniéj w pierś nie uderza,
Nikt korniéj nie schyla czoła —
Jednak na słowa Papieża,
Powstał, i wyszedł z kościoła.
I wziąwszy podróżne szaty,
Powracał do kraju swego. —
Szedł, gdzie skaliste Karpaty
Sarmackiéj granicy strzegą,
Gdzie Wisła nurt swój rozwija. —
Zaprawdę, pięknie w tym kraju!
Ale go pielgrzym omija,
Idzie nad brzegi Dunaju.
[18]
Idzie na dziką pustynię.
Samotna wiedzie go ścieżka,
W posępną, głuchą jaskinię,
Gdzie obca słońcu noc mieszka.
Miejsce to zewsząd zakryte
Podniebnych modrzewi ciszą;
W górze piorunem rozbite
Czarne się skały kołyszą.
Promień letniego wieczoru
Rumienił wierzchołki Ossy[1],
A dzwonek z wieży klasztoru
Mięszał się z hymnów odgłosy:
Gdy pielgrzym, w smutném milczeniu,
Zważał swój pobyt straszliwy. —
Przed nim, na zimnym kamieniu,
Spoczywał kapłan sędziwy.
„Niechaj cię Chrystus wysłucha,
Rzekł — bogobojny pielgrzymie!
Miéj ufność — grzech zmaże skrucha,
Bóg szczere modlitwy przyjmie.“ —
Głos-li ten strwożył pielgrzyma?
Ogniem spłonęła twarz blada.
Mierzy go długo oczyma,
Lecz nic mu nie odpowiada.
„Wracasz-li z Solimy grodu?“
Rzekł kapłan łagodną mową —
[19]
„Masz-li relikwie Wschodu,
Albo gałązkę palmową?... —
— „Nie z świętéj Solimy grodu,
Lecz wracam z Tybru nadbrzeża;
Zamiast relikwii Wschodu,
Niosę przeklęstwo Papieża!“ —
— „Nieszczęsny! nie trać pociechy,
Strzeż się poddawać rozpaczy!
Wyznaj ze skruchą twe grzechy,
Bóg je przezemnie przebaczy.“ —
— „Ktoś ty jest, co chcesz pielgrzyma
Nieszczęśliwego pocieszyć?
Gdy ten, co Nieba klucz trzyma,
Gdy ten mię nie mógł rozgrzeszyć?“ —
— „Nie trwóż się myślami temi;
Z wyższych rozkazów tu dążę.
A wiedz, że co ja na ziemi,
Wszechmocny w Niebie rozwiąże.“ —
Pielgrzym więc, zgiąwszy kolana.
Tak mu swe serce otwiera:
Gdy biała głowa kapłana
Na drżącéj dłoni się wspiera.
— „Czy cię tu, Ojcze, wysłały
Kraje Zachodu, czy Wschodu,
Wiész, kto był Bolesław Śmiały.
Król Sarmackiego narodu.
[20]
Chciwy nie łupów, lecz sławy,
Brał, i rozdawał korony:
Lennikom zwierzchnik łaskawy,
Poddanym ojciec lubiony.
„Jam nim jest; — moje to ramię,
Starłszy potęgę dumnego,
Na złotéj Kijowa bramie
Wznowiło razy Chrobrego.
Lecz ach! tam zbytków ponęta,
Ojczyzny głusząc wołanie,
W zgubne ujęła mię pęta. —
Znasz-li ty rozkosz, kapłanie?“ —
— „Piérwszym z Nieba upominków,
Piérwszym jest rozkosz prawdziwa,
Rozkosz, co z dobrych uczynków,
Z pełnienia cnoty wypływa.
Lecz dusz piastunka zdradziecka
Jest rozkosz zmysły mamiąca,
Co zasłoniwszy wzrok dziecka,
W bezdenną przepaść je wtrąca.“ —
— „Ach! tak jest! ona mię pchnęła
W myśli i uczuć zawiłość:
Aż to, co miękkość zaczęła,
Występna skończyła miłość.
Na uciech drzémiący łonie,
Trudne narodem władanie
W pochlebcze zwierzyłem dłonie. —
Ach! znasz ty miłość, kapłanie?“ —
[21]
— „Jak w ziemi słońca blask złoty
Obfite kwiaty i żniwa,
Tak w duszy męztwo i cnoty
Rozwija miłość cnotliwa.
Lecz biada, kto ją znieważy!
Straszna się zemsta wykona,
Gdy go przed Bogiem oskarży
Niewinna dusza zgubiona!“ —
— „Kochałem młodą dziewicę,
Niestety! miłością drugą.
Sławni jéj byli rodzice,
Rodem, potęgą, zasługą.
Młodzian dostojny, bogaty
W rycerską chwałę i męztwo,
Liczne do ojców słał swaty.
Prosząc o córkę w małżeństwo.
„I już przy świętéj ofierze
Dłoń ich związali kapłani:
Gdy zbrojni wpadli rycerze,
Z mego rozkazu posłani.
Próżno na kochanka łonie
Tuli twarz łzami zalaną —
Młodzieniec zginął w obronie,
Dziewicę gwałtem porwano.
„Naonczas, w gronie kapłanów,
Stanisław, Biskup Krakowski,
Wobec mych dworzan i panów,
Śmiał mi ogłaszać gniew Boski,
[22]
Grozić mi klątwa kościelną!... —
Ach! płomień zawrzał w wulkanie! —
Przysiągłem zemstę śmiertelną. —
Znasz-że ty zemstę, kapłanie?“ —
— „Napój; — kto gniewem spragniony,
Za nektar bierze go snadnie;
Lecz skoro puhar spełniony,
Jad i śmierć tylko w nim na dnie.
— „Ach! tak jest, tak jest, niestety!
Nadto mi tego boleśnie
Dowiodły zgryzot sztylety —
Ale już było niewcześnie!
„Na Skałce, u stóp ołtarzy,
Wskazałem zgubę kapłana.
Trzykroć dłoń płatnych zbrodniarzy
Odparła siła nieznana.
Lecz czegóż przemoc nie dopnie? —
Przypadłem — Ojcze! drżysz cały!—
Przypadłem — a święte stopnie
Krwią się niewinną oblały.
„Między rozpaczą i szałem
Odtąd się życie me wlekło;
Nie śmiałem umrzeć, nie śmiałem
W otwarte rzucić się piekło.
Przeklęstwem ludu ścigany,
Wkrótce dziesiąty rok minie[2],
Jak z króla tułacz wygnany,
W dziką się skryłem jaskinię.
[23]
„Tu w piersiach zamknąwszy głosy,
Dnia widzieć nie dałem oku;
Chleb tylko z klasztoru Ossy,
Wodę czerpając ze stoku. —
Pokutowałem — a przecie
Papież mię przeklął! — Kapłanie!
Jest-że kto jeszcze na świecie,
Co grzech mój zgładzić jest w stanie? —
— „Zaprawdę, straszny sąd Pana,
Lecz litość Jego bez końca.
Krew Zbawcy za nas wylana,
To przed Nim grzesznych obrońca.
Jęk twej boleści i skruchy
Usłyszał Sędzia na Niebie;
Przodków i ziomków twych duchy
Ojca błagały za Ciebie.
„I Pan policzył dni twoje.
Żałuj! — lecz strzeż się rozpaczy! —
Jak ja ci chętnie śmierć moję,
Niech ci tak Pan Bóg przebaczy!“ —
Strach Króla przejął głęboko,
Krew ścięła trwoga nieznana;
Wzniósł nagle zdumione oko —
Lecz już nie było kapłana.
Któż on był? — próżne pytanie!
Samże to Stanisław Święty
Opuścił chwały mieszkanie.
Pokutą Króla dotknięty? —
[24]
Tego nikt wiedzieć nie może,
Lecz tak przynajmniej Król wierzył.
Nim drugie zabłysło zorze,
Bolesław Śmiały już nie żył.
Choć umarł w żalu i skrusze,
Ani żałobny jęk dzwonu,
Ani modlitwy za duszę.
Nie głosiły króla zgonu.
Człek jakiś w prostej odzieży,
W cichém go pogrzebł ustroniu.
Na grobie jego głaz leży,
Na głazie rycerz na koniu.
1824.
|