<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Barszczewski
Tytuł Polacy w Ameryce
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1902
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.

Początki wychodźtwa polskiego do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej sięgają 1831 r., właściwe atoli wychodźtwo ludowe, którego życie za oceanem pragnę w książeczce niniejszej skreślić, rozpoczyna się w drugiej połowie piątego dziesiątka lat ubiegłego stulecia. Napływać wtedy zaczęły do Europy reklamy, cyrkularze, obiecujące złote góry i ogłoszenia towarzystw sprzedaży gruntów, z mapami, planami i rozmiarami oraz z zachętą do kupowania tych gruntów i osiedlania się w olbrzymim, dzikim i bezludnym niemal stanie Teksas.
Pośrednikami w rozsyłaniu wabików owych wgłąb lądu europejskiego stały się niemieckie towarzystwa okrętowe, którym właściciele gruntów teksaskich płacili komisowe za dostarczanych im emigrantów. Nie mniej jednak chęć zysku na sprzedaży kart przejazdu za ocean — niewoliła właścicieli okrętów niemieckich do jak najszerszego rozprzestrzeniania owych reklam zamorskich.
Nie dziw przeto, że zawędrowały one i na Śląsk Górny, i że tam wśród ludu znalazły chętnych do sprobowania szczęścia na drugiej półkuli. Kilkadziesiąt rodzin włościan śląskich porzuciło swe pielesze i po długiej, uciążliwej wędrówce przez ocean na okrętach żaglowych, zawinęło do portu Galveston, skąd natychmiast zostały wyprawione do południowych okrain stanu Teksas, w okolice miasteczka San-Antonio.
Tam to wśród dziewiczych stepów, niemych świadków odwiecznych wojen dzikich plemion indyjskich i wędrówek ogromnych stad bizonów, powstały pierwsze osady włościan polskich na ziemi amerykańskiej.
Warunki były nader trudne: niebezpieczeństwo z powodu sąsiedztwa Indjan wielkie, ale ziemia bogata, zbyt produktów stosunkowo łatwy i korzystny, po kilku więc latach już nie tyle reklamy towarzystw okrętowych i sprzedaży gruntów, ile listy krewnych i przyjaciół, zachęcające do przyjazdu, zaczęły ściągać nowe, coraz liczniejsze zastępy włościan śląskich na brzegi zatoki Meksykańskiej.
Nie była to atoli jeszcze emigracja masowa, zorganizowana i organizująca się na nowem siedlisku. Miała ona raczej charakter spokojnego, przygodnego przesiedlenia się kilkudziesięciu rodzin, które zapewniwszy sobie byt niezły w nowym kraju, ściągały do siebie krewnych i przyjaciół, rosnąc w liczbę wolno i osiedlając się tylko na roli.
Dzisiejsze nieliczne kolonie polskie w Australji południowej i Nowej Zelandji najbardziej zbliżone są pod tym względem właśnie do ówczesnych kolonji i polskich w południowych okrainach Teksasu.
Powoli i inne stany oraz terytorja Unji, przekonawszy się o skuteczności reklamy za pośrednictwem angielskich i niemieckich towarzystw okrętowych, zastosowały ją dla ściągnięcia emigrantów na olbrzymie swe, odłogiem leżące obszary.
W szóstym i siódmym dziesiątku lat ubiegłego wieku powstają takim sposobem osady polskie w stanach: Nowy York, Pensylwanja, Ohio, Indjana, Illinois, Michigan, Wisconsin.
Osady to rzadkie i małoludne, ale przenoszą stopniowo punkt ciężkości kolonizacji polskiej z dalekiego południa na północny wschód Stanów Zjednoczonych. Pojedynczo lub po kilka napływają tam rodziny kolonistów polskich; ale o emigracji licznej nie było jeszcze mowy.
Z wybuchem wojny stanów południowych z północnemi emigracja nietylko polska, ale wogóle europejska ustaje zupełnie. O rozwoju kolonizacji nikt nie miał czasu myśleć, z kolonji zaś już istniejących cała niemal młodzież wstępuje do wojska. Koloniści z Teksas dostają się do szeregów konfederatów, koloniści z północnego wschodu do szeregów unijnych.
Świadkowie burzliwych owych czasów żyją dotychczas wśród wychodźtwa polskiego w Ameryce, jak np. p. Piotr Kiołbasa, który wzięty do wojska przez konfederatów, przeszedł następnie do szeregów unijnych i dosłużył się w nich stopnia kapitana kawalerji; jak p. Michał La Buy, sędzia pokoju w Chicago, który w szeregach artylerji unijnej przebył całą, kampanję, i inni.
Po wojnie wznawia się emigracja ze zdwojoną energją. Zastępy nowych przybyszów, poszukujących szczęścia na tym nowym lądzie, pchają się wciąż dalej i dalej na zachód. Niemal bezludne dotychczas obszary olbrzymie Minnesoty, Dakoty północnej i południowej, Jowy, Nebraski, Kanzasu, Kolorado, Arkanzasu, a nawet Montany i Wyomingu zaludniają się szybko. Rzeka Mississipi, stanowiąca do owego czasu linję graniczną cywilizacji europejskiej, linję, poza którą zrzadka tylko napotkać było można osady i farmy przybyszów europejskich, pośród całej linji fortów i placówek wojskowych — traci swój charakter i staje się z olbrzymim swym dopływem Missouri ożywioną arterją komunikacyjną, a po obu jej stronach powstają coraz to liczniejsze miasta i kolonje.
Odkrycie bogactw mineralnych w górach Skalistych potęguje jeszcze bardziej napływ przybyszów na daleki zachód, pomimo ciągłych napadów Indjan, protestujących z bronią w ręku przeciwko wdzieraniu się bladych twarzy na ich terytorja myśliwskie.
Im większe znajdowano tam bogactwa, tem uporczywiej napływały rzesze, żądne łatwego zarobku; tem częściej też powtarzały się napady rozgoryczonych plemion indyjskich.
Nie miejsce tu wchodzić w szczegóły tych walk, w których pomimo całej dzikości i okrucieństwa Indjan musimy przyznać im wiele słuszności. Wystarczy, gdy zaznaczymy, że dopiero na początku ósmego dziesiątka lat ubiegłego stulecia ustały one po wzięciu do niewoli na północy wodza Siuksów, SittingBulla, a na południu — wodza Apaczów, Hieronima, dwóch najwytrwalszych i najzręczniejszych wojowników indyjskich w drugiej połowie XIX wieku.
Indjanie, osadzeni na rezerwacjach i utrzymywani kosztem rządu amerykańskiego, przestali być niebezpieczni dla emigracji, choć dotychczas jeszcze to tu, to owdzie dają znać o sobie przez urządzanie wypraw zbójeckich lub lokalne bunty przeciwko rozporządzeniom komisarzów rządowych.
Tak więc całe Stany Zjednoczone od oceanu do oceanu stanęły wreszcie otworem dla wychodźtwa europejskiego.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Barszczewski.