<<< Dane tekstu >>>
Autor Eleanor H. Porter
Tytuł Pollyanna
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. ok. 1932
Druk Zakł. Graf. i Wyd. B. Matuszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Juszkiewicz
Tytuł orygin. Pollyanna
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ V.
Obowiązki.

Gdy Pollyanna obudziła się następnego ranka, była już prawie siódma godzina. Ponieważ okna wychodziły na zachód, słońca nie było widać, lecz jasny błękit nieba zapowiadał pogodny dzień.
Ubrawszy się, Pollyanna podeszła do okna, aby przywitać radośnie śpiewające ptaszki i zobaczyła w ogrodzie swą ciotkę, opatrującą ze starym ogrodnikiem krzaki róż. Natychmiast wybiegła z pokoju, zostawiając za sobą wszystkie drzwi otwarte i w mgnieniu oka była w ogrodzie, radośnie wołając:
— Ach, ciociu! Co za śliczny dzień! I jak mi tu dobrze!
— Pollyanno, — przerwała szorstko panna Polly — czy to jest twój zwykły sposób witania się?
— Nie, ciociu! W ten sposób witam tylko te osoby, które kocham! Zobaczyłam ciocię przez okno i przypomniałam sobie natychmiast, że ciocia nie jest panią z dobroczynności, lecz moją prawdziwą, kochaną ciocią, taką bardzo, bardzo dobrą, i nie mogłam się powstrzymać, aby nie przybiec i nie przywitać się!
Stary ogrodnik odwrócił się w stronę dziewczynki, przyglądając jej się bacznie. Panna Polly zaś usiłowała zmarszczyć brwi, lecz jakoś jej się to nie udawało.
— Tomaszu, na dziś dosyć! Mam nadzieję, że zrozumieliście wszystko, co mówiłam o tych krzakach! — rzekła trochę zmieszana i oddaliła się pośpiesznie.
— Czy już dawno pracujecie w tym ogrodzie, panie... człowieku? — zapytała Pollyanna z zaciekawieniem.
Starzec odwrócił się. Usta jego drżały, a w oczach błyszczały łzy.
— O tak, panienko! Jestem stary Tomasz — ogrodnik — odpowiedział i swą ciężką drżącą ręką pogłaskał jasne włosy dziewczynki.
— Jesteś bardzo podobna do twej matki, panienko! Znałem ją, gdy była małą dziewczynką, może mniejszą jeszcze od ciebie! Już wtedy pracowałem w tym ogrodzie.
Pollyanna westchnęła głęboko.
— Naprawdę? Więc znaliście moją matkę? Ach, proszę mi coś o niej opowiedzieć!
Lecz w tej chwili rozległ się dzwonek, a zaraz potem ukazała się Nansy.
— Pollyanno! — zawołała, chwytając dziewczynkę za rękę i ciągnąc w stronę domu — to był dzwonek na śniadanie! Pamiętaj! Zawsze, gdy ten dzwonek usłyszysz, musisz wszystko rzucić i biec do domu!
To mówiąc, wepchnęła Pollyannę do przedpokoju, jak kurczę do klatki.
Pierwsze pięć minut śniadania przeszły w milczeniu, gdy nagle panna Polly zwróciła uwagę na dwie muchy, latające nad stołem.
— Nansy, skąd tu są muchy?
— Nie wiem, proszę panienki. W kuchni niema ich wcale — odparła Nansy, która widocznie nie zauważyła otwartych okien w pokoju Pollyanny.
— To są prawdopodobnie moje muchy, ciociu! — zauważyła Pollyanna — dużo ich latało dziś na schodach.
— Twoje muchy? — zdziwiła się panna Polly. — Co to ma znaczyć? Którędy wleciały do domu?
— Przypuszczam, że przez okna mojego pokoju, ciociu — odpowiedziała spokojnie Pollyanna.
— Jakto? Otworzyłaś okna, które nie mają siatek?
— Tak, ciociu!
W tej chwili do pokoju weszła Nansy.
— Nansy, proszę natychmiast pozamykać okna w pokoju Pollyanny i powypędzać wszystkie muchy — rzekła surowo panna Polly, następnie zwracając się do siostrzenicy, dodała:
— Pollyanno! Siatki do okien są już obstalowane. Czyli, że zrobiłam to, co było moim obowiązkiem, ale tyś zapomniała o swoim.
— O moim obowiązku?
Oczy Pollyanny zdradzały szczere zdziwienie.
— Oczywiście! Rozumiem, że w pokoju mogło być trochę ciepło, ale twoim obowiązkiem było nie otwierać okien, dopóki nie będą wstawione siatki. Zapamiętaj sobie, Pollyanno, że muchy są nietylko dokuczliwe, lecz także i niebezpieczne dla zdrowia. Po śniadaniu dam ci do przeczytania o tem ciekawą książeczkę.
— O dziękuję, ciociu! Ja tak lubię czytać.
Panna Polly głęboko westchnęła, następnie ściągnęła wargi, a Pollyanna, widząc surową twarz ciotki, dodała pośpiesznie:
— Naturalnie, ciociu, jest mi bardzo przykro i więcej już nie otworzę okien.
Panna Polly nic nie odpowiedziała i śniadanie do końca przeszło w milczeniu.
Po śniadaniu panna Polly podała Pollyannie małą książeczkę ze słowami:
— Udasz się teraz za karę do swego pokoju, by to przeczytać, a ja przyjdę za pół godziny zrobić przegląd twego ubrania.
Pollyanna wzięła książeczkę, podziękowała uprzejmie i pobiegła na górę.
Gdy po upływie pół godziny panna Polly, jak zawsze sztywna i zimna, weszła do pokoju Pollyanny, została przywitana wybuchem entuzjazmu.
— Ciociu! — zawołała Pollyanna z zachwytem — nigdy nie czytałam nic ciekawszego! Nie przypuszczałam nigdy, że muchy mogą być tak niebezpieczne i że...
— Dosyć! — przerwała panna Polly — proszę teraz wydostać z szafy ubranie i bieliznę. Muszę je obejrzeć.
Pollyanna posłusznie wydostała z szafy przywiezione sukienki i bieliznę. Panna Polly oglądała je uważnie, lecz z wyrazu jej twarzy nie można było wywnioskować, co myślała o garderobie swojej siostrzenicy.
Ukończywszy przegląd, panna Polly wypytała dokładnie, czy Pollyanna chodziła do szkoły, czy się uczyła muzyki, szycia, gotowania i t. p.
Dziewczynka na wszystkie pytania dawała dokładne odpowiedzi, lecz widać z nich było, że wszystkiego uczyła się potrochu, dorywczo, bez systemu.
Do szkoły nie chodziła. Uczono ją w domu czytać i pisać, ale nie lubiła czytać na głos; znała początki muzyki, lecz wolała słuchać, niż grać; umiała szyć — ale tylko sukienki dla lalek. Co do gotowania, to umiała robić tylko krem czekoladowy.
Po wysłuchaniu tego wszystkiego panna Polly myślała długą chwilę, potem rzekła poważnym i, jak zwykle, surowym głosem:
— Pollyanno! Codziennie o godzinie dziewiątej rano będziesz czytała ze mną na głos przez pół godziny. Przedtem naturalnie sprzątniesz swój pokój! W środy i soboty, po ukończeniu czytania, będziesz w kuchni uczyć się gotować, w dni pozostałe będziesz szyła. Wszystkie popołudnia będziesz mogła swobodnie zająć się muzyką. Prócz tego postaram się niezwłocznie o nauczyciela, który rozpocznie z tobą systematyczną naukę — dodała, wstając z krzesła.
Lecz Pollyanna zatrzymała ciotkę, mówiąc ze szczerem przerażeniem:
— Ależ, ciociu! Ciocia nie zostawiła mi ani jednej chwili do — życia!
— Do — życia? Ależ dziecko, co chcesz przez to powiedzieć? Czyż ty przy tych wszystkich zajęciach nie żyjesz?
— Oczywiście, ciociu! Oddychać będę, robiąc to wszystko, co ciocia wymieniła przed chwilą. Ciocia też oddycha, gdy śpi! Ale to nie jest — życie! Robić to, co jest przyjemne, biegać po polach, czytać (oczywiście nie na głos), wdrapywać się na wzgórza, rozmawiać w ogrodzie z Tomaszem i Nansy, oglądać domy i ludzi na tych dużych ulicach, które widziałam wczoraj — oto co ja nazywam „żyć“.
Oczy panny Polly zabłysły gniewnie.
— Jesteś najdziwniejszem dzieckiem, jakie kiedykolwiek w życiu widziałam. Samo przez się rozumie się, że będziesz miała dość czasu na zabawy i rozrywki. Lecz jeśli ja chcę spełnić mój obowiązek, czuwając nad tem, abyś otrzymała odpowiednie wykształcenie, tyś powinna spełnić swój obowiązek, czyniąc bez protestu to, co ci wyznaczyłam! Nie chciałabym, by moje starania spotkały się z niewdzięcznością z twej strony.
Pollyanna była bardzo zawstydzona, zażenowana.
— O ciociu! Czyż mogłabym być niewdzięczną dla ciebie! Ja cię tak bardzo kocham! I ciocia nie jest przecież panią z koła opieki, lecz moją prawdziwą ciocią!
— Dobrze więc! Pamiętaj, abyś nie była niewdzięczna i nie zapominała o swoich obowiązkach! — rzekła panna Polly, kierując się ku wyjściu.
— Dziś po południu — dodała już w drzwiach — pojedziemy do miasta po sprawunki. Rzeczy, które z sobą przywiozłaś, nie nadają się dla mojej siostrzenicy, i nie spełniłabym mego obowiązku, gdybym nie ubrała cię odpowiednio!
Pollyanna westchnęła. Odczuwała coraz żywszą niechęć do wyrazu, tak często używanego przez swą ciotkę, a cała przyszłość stawała przed jej oczyma jako jeden długi szereg obowiązków, bez końca.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eleanor H. Porter i tłumacza: Władysław Juszkiewicz.