Pollyanna/Rozdział IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pollyanna |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | ok. 1932 |
Druk | Zakł. Graf. i Wyd. B. Matuszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Juszkiewicz |
Tytuł orygin. | Pollyanna |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Jak można mnie tak nastraszyć! — mówiła z lekkim wyrzutem Nansy do Pollyanny, która ku wielkiemu swemu żalowi musiała wkońcu rozstać się ze wzgórzem i sosną i schodziła teraz na dół.
— Straszyć? — zdziwiła się Pollyanna. — Nigdy nie trzeba się bać o mnie! Ojciec, a potem panie z koła opieki zawsze niepokoiły się o mnie, dopóki się nie przekonały, że mi się nigdy nic złego nie stanie.
— Ależ ja nie wiedziałam, dokąd poszłaś! — mówiła Nansy, biorąc Pollyannę za rękę — nikt cię nie widział wychodzącą; chyba wyszłaś przez komin!
Pollyanna roześmiała się szczerze.
— Ach, nie! — zawołała — nie przez komin, lecz przez okno i spuściłam się po drzewie na ziemię.
— Boże Miłosierny! — krzyknęła Nansy — coby na to powiedziała panna Polly!
— Jesteś tego ciekawa? Dobrze! Opowiem jej o tem i dowiesz się, co powie — obiecała dziewczynka wesoło.
— Nie, nie, nie trzeba! — zaprotestowała Nansy, która za wszelką cenę chciała odwrócić od Pollyanny nową falę gniewu ciotki.
— Ale teraz śpieszmy się, bo muszę jeszcze pozmywać naczynia!
— Chętnie ci pomogę! — ofiarowała się Pollyanna.
Szły przez chwilę w milczeniu. Tymczasem ściemniło się zupełnie i Pollyanna tuliła się coraz bardziej do Nansy.
— Wiesz, jestem nawet zadowolona, że cię swą nieobecnością nastraszyłam, gdyż tylko temu zawdzięczam, że przyszłaś po mnie — powiedziała po chwili milczenia dziewczynka.
A Nansy tymczasem rozmyślała, jakby uprzedzić Pollyannę o karze jaka ją czekała i jak to zrobić najdelikatniej.
— Wiesz! — rzekła, trochę zmieszana — jest już po obiedzie, więc... więc... dostaniesz tylko mleko i chleb!
— Ach! Jak to dobrze! Bardzo lubię mleko i chleb! — wesoło zawołała Pollyanna.
— Ale będziesz musiała zjeść to w kuchni, — ze mną! — dodała niespokojnie Nansy.
— W kuchni? Z tobą? O, bardzo się z tego cieszę!
— Zdaje mi się, że ty jesteś ze wszystkiego zadowolona, nawet z rzeczy nieprzyjemnych — zauważyła Nansy, która przypomniała sobie w tej chwili, jak Pollyanna starała się odnaleźć przyjemne rzeczy w małym pokoiku na poddaszu.
— To z przyczyny — gry! — uśmiechnęła się Pollyanna.
— Gry? Jakiej?
— Gry w zadowolenie!
— Gry w zadowolenie? Cóż to jest takiego? — pytała coraz więcej zaciekawiona Nansy.
— Jest to bardzo piękna gra, której nauczył mnie mój ojciec. Graliśmy w nią już wtedy, gdy byłam zupełnie maleńka. Nauczyłam jej potem panie z dobroczynności przynajmniej niektóre z nich.
— Więc cóż to za gra?
Pollyanna uśmiechnęła się, ale i westchnęła równocześnie.
— Zaczęliśmy się bawić w tę grę od chwili, gdy przyszła do nas paczka misjonarska, a w niej znaleźliśmy... kule.
— Kule?
— A tak! Ja wtedy bardzo chciałam mieć lalkę. Tatuś mój spodziewał się, że ją otrzymam i nawet prosił o to, ale pani, która napełniała paczkę darami dla kolonji misjonarskiej, odpisała, że lalki niema i że zamiast lalki przysyła małe kule, które może przydadzą się dla jakiegoś kalekiego dziecka. Od tego czasu powstała nasza gra.
— Nie widzę tu nic zabawnego! — odparła szorstko Nansy, myśląc, że Pollyanna żartuje z niej.
— Niema nic zabawnego, ale jest — gra. A polega na tem, aby w każdych, nawet najcięższych okolicznościach znaleźć coś, z czego możnaby było cieszyć się!
— Nie rozumiem, z czego można się cieszyć, gdy się otrzymuje zamiast upragnionej lalki — kule! — niecierpliwie odezwała się Nansy.
Pollyanna klasnęła w dłonie.
— Można! Ja sama też początkowo nie mogłam się domyśleć. Dopiero ojciec mi wytłumaczył.
— Więc mi to powiedz — już nieco łagodniej rzekła Nansy.
— Owszem, powiem. Otóż mogłam się cieszyć, że kule te nie były mi potrzebne! — odparła wesoło Pollyanna. — Widzisz, jakie to jest proste, jeżeli się to zrozumie!
— Dziwna jakaś gra! — zauważyła Nansy, patrząc na Pollyannę niespokojnym wzrokiem.
A dziewczynka opowiadała jej, jak to było dobrze, gdy żył ojciec. W każdej smutnej chwili, a takich było wiele w jej życiu, znajdywała zawsze wespół z ojcem coś, z czego się można było cieszyć. A gdy się wyszukiwało coś przyjemnego, zapominało się wówczas o nieprzyjemnem. Powoli weszła ta „gra“ w przyzwyczajenie i Pollyanna w każdej przykrej sytuacji, prawie nie szukając, odnajdywała dodatnie strony.
Obecnie jednak Pollyanna straciła na zawsze wiernego towarzysza gry. Czy będzie mogła bez niego skutecznie grać w zadowolenie?
— Chyba spróbuję nauczyć ciocię Polly, — mówiła Pollyanna — może ona zgodzi się bawić ze mną.
— Ona? Przenigdy! — żywo zawołała Nansy. — Ale gdybyś chciała — dodała niepewnym głosem — mogłabym spróbować bawić się z tobą?
Pollyanna gorąco uścisnęła Nansy, a w parę chwil potem obie weszły do kuchni. Pollyanna z apetytem wypiła mleko i zjadła chleb, a następnie za radą Nansy udała się do salonu, gdzie zastała swą ciotkę czytającą książkę.
— Jesteś już po obiedzie? — zapytała panna Polly suchym tonem.
— Tak, ciociu!
— Jestem bardzo niezadowolona, że zmuszona byłam prawie na wstępie posłać cię do kuchni na obiad!
— Ależ, ciociu, to nic! Ciocia sprawiła mi wielką przyjemność! Ja ogromnie lubię mleko z chlebem i kocham Nansy!
Panna Polly wyprostowała się w fotelu.
— Pollyanno — już czas spać! Dziś jesteś zmęczona, ale jutro zajmiemy się przeglądem twego ubrania i sporządzimy plan zajęć. Otrzymasz od Nansy świecę, lecz bądź z nią ostrożna. Śniadanie jest o pół do ósmej. Proszę być punktualną. Dobrej nocy!
Pollyanna zbliżyła się do ciotki i ucałowała ją serdecznie.
— Jestem bardzo szczęśliwa! — mówiła wesoło. — I jestem przekonana, że będzie mi tu bardzo dobrze. Zresztą spodziewałam się tego. Dobrej nocy, ciociu — dodała, wychodząc z pokoju.
— Co za dziwne dziecko, — pomyślała panna Polly, i swoim zwyczajem zmarszczyła brwi. — Cieszy się z tego, że ją ukarałam i jest zadowolona, że mieszka u mnie! Doprawdy nie rozumiem — dodała, biorąc znów książkę do ręki.
W kwadrans potem w pokoiku na poddaszu mała, samotna dziewczynka przelewała gorzkie łzy, tuląc twarzyczkę w poduszkę.
— Ojcze drogi, który jesteś z aniołkami, — szeptały jej usteczka — wiem dobrze, że w tej chwili nie gram „w zadowolenie“, ale myślę, że i ty nie znalazłbyś nic radosnego, gdy się tak leży samotnie i pociemku. Gdyby była przy mnie Nansy, albo ciocia Polly, albo nawet któraś z pań z dobroczynności, zawsze byłoby lepiej!
A w kuchni zmywając naczynia, Nansy myślała głośno:
— Jeśli tylko ta głupia gra, jak zadowolenie z otrzymanych kul, zamiast oczekiwanej lalki, może być dla niej zbawieniem, postaram się i potrafię, o, na pewno potrafię bawić się z nią w tę grę!