Pollyanna/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eleanor H. Porter
Tytuł Pollyanna
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. ok. 1932
Druk Zakł. Graf. i Wyd. B. Matuszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Juszkiewicz
Tytuł orygin. Pollyanna
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.
Pokoik na poddaszu.

— Może to i dobrze — myślała, — że ciocia nie pozwała mi mówić o ojcu, gdyż wspomnienie o nim jest dla mnie zawsze takie bolesne! Ona odrazu wzięła to pod uwagę!
I Pollyanna, upewniona coraz silniej o dobroci swej ciotki, wytarła łzy i zaczęła z zaciekawieniem rozglądać się dokoła.
Przez otwarte drzwi widziała wspaniałe pokoje, a w nich kosztowne meble i cudne obrazy; szła po miękkim dywanie głuszącym kroki, a słońce, rzucając swe promienie na złote ramy obrazów i prześliczne koronkowe firanki, pochłaniało całkowicie jej uwagę.
— Ciociu — wykrzyknęła wreszcie z zachwytem. — Jakie wspaniałe mieszkanie! Ciocia musi być bardzo szczęśliwa, że posiada takie bogactwo!
— Pollyanno, — odpowiedziała, odwracając się nagle, ciotka — zdziwiona jestem, że mi to mówisz. Jestem wdzięczna Najwyższemu za wszelkie jego łaski dla mnie, nie zaś wyłącznie za bogactwo.
Szły teraz schodami na górę.
Panna Polly cieszyła się w duchu, że dziewczynka będzie mieszkała na poddaszu. Od początku postanowiła ulokować ją jak najdalej od siebie, obecnie zaś, widząc jej próżność, cieszyła się tem bardziej, że pokoik, przeznaczony dla Pollyanny, nie posiadał żadnych zbytkownych mebli i był raczej podobny do celi samotnej mniszki.
Pollyanna zaś skwapliwie rozglądała się dokoła, jakby starając się zobaczyć każdy szczegół tego wspaniałego domu i odgadnąć, za któremi drzwiami kryje się jej pokoik, ten kochany cudny pokoik z obrazami i dywanami, w którym ulokuje ją ciotka!
Minęły jeszcze jedne drzwi i znów szły schodami. Lecz tu ściany były puste i było prawie ciemno. Potem trzeba było iść ostrożnie, gdyż po obu stronach wąskiego przejścia stały jakieś kufry, pudła i walizy.
Powietrze było tu ciężkie, duszne.
Wreszcie panna Polly otworzyła małe, niskie drzwi.
— Oto, Pollyanno, twój pokój! — Kufer już stoi na miejscu. Czy masz klucz od niego?
Pollyanna kiwnęła główką, niezdolna wymówić ani słowa, tak była zaskoczona różnicą w wyglądzie pokoju, w którym się znalazła, a tym, jaki stworzyła w swej wyobraźni.
Ciotka zmarszczyła brwi.
— Pollyanno! Gdy o coś pytam, proszę mi odpowiadać jak się należy, a nie kiwnięciem głowy.
— Rozumiem, ciociu!
— Znajdziesz tu wszystko, czego ci potrzeba. Zaraz przyślę Nansy, aby pomogła ci rozpakować rzeczy. Obiad jemy stale o godzinie szóstej — dodała, opuszczając pokój.
Pollyanna przez chwilę stała nieruchomo, potem przebiegła wzrokiem po gołej podłodze, gołych ścianach, oknach pozbawionych firanek i podeszła do swojego kuferka, tego samego, który tak niedawno jeszcze stał w jej małym pokoiku, tam, daleko na zachodzie; uklękła przy nim i ukryła twarzyczkę w swych drobnych dłoniach.
Tak ją zastała Nansy, gdy przyszła na górę.
W dobrej dziewczynie serce zadrżało współczuciem.
— Biedactwo! — szepnęła, i zbliżywszy się do Pollyanny, uklękła przy niej, pieszczotliwie głaszcząc jej główkę; wkońcu zapytała o klucz.
— Zajmiemy się rozpakowaniem kufra — rzekła, chcąc przerwać ponure myśli dziewczynki.
— Nic tam prawie niema — szepnęła ze smutkiem Pollyanna.
— Tem lepiej! Prędzej go rozpakujemy! — wesoło zawołała Nansy.
— Rzeczywiście! — ucieszyła się Pollyanna, a więc mogę i z tego być zadowoloną?
— No... niby tak! — odpowiedziała nieco zdziwiona tem zapytaniem Nansy.
Wprawne ręce Nansy w okamgnieniu wydobyły z kufra całą jego zawartość, a Pollyanna również szybko porozkładała książki na stole, a skąpą ilość bielizny i parę sukienek umieściła w szafie.
— Zdaje mi się, że jednak ten pokoik będzie ładny! — rzekła nagle Pollyanna, jakby chciała pocieszyć samą siebie. — Jak myślisz, Nansy?
Odpowiedzi nie było. Nansy czegoś tak gorliwie szukała w kufrze, że aż głowę do niego schowała.
Pollyanna tymczasem wodziła wzrokiem po gołych ścianach.
— Nawet lusterka niema — mówiła smutnie. — Ale może to lepiej, bo nie będę oglądała moich piegów!
Nansy wydała jakiś niezrozumiały dźwięk, lecz gdy Pollyanna odwróciła się, schowała znów głowę do kufra.
Pollyanna zbliżyła się do okna i nagle wydała okrzyk radości.
— Ach, Nansy! Ja tego przedtem nie widziałam. Spójrz na te drzewa, na te małe domki, starą dzwonnicę i tę srebrną wstęgę rzeki! Naprawdę, Nansy, gdy się ma przed sobą taki widok, nie potrzebne są żadne obrazy! Ach, jak się cieszę, że mam ten pokoik! Lecz ku wielkiemu zdziwieniu Pollyanny, Nansy wybuchła nagle głośnym płaczem.
— Co się stało, Nansy? — zapytała Pollyanna, a potem nieco zmieszana dodała:
— A może... może... ja zajęłam twój pokój?
— Ach, Boże! — odparła, łkając, Nansy — ty jesteś naprawdę aniołkiem, co zszedł do nas wprost z nieba... — lecz nie zdążyła dokończyć, bo usłyszała dzwonek i pośpiesznie opuściła pokoik, szybko zbiegając po schodach.
Pollyanna wróciła do okna, aby się nacieszyć widokiem i otworzyła je szeroko, gdyż nie mogła wprost oddychać dusznem powietrzem pokoju. Następnie podbiegła do drugiego okna. Kilka much, które zdążyły już zawitać do pokoju, przeleciało koło jej twarzyczki, lecz Pollyanna nie zwróciła na nie żadnej uwagi, a otwierając drugie okno, zrobiła nowe odkrycie: tuż za oknem duże drzewo wyciągało ku niej swe rozłożyste gałęzie, jakby witając małą przybyszkę.
Pollyanna, niedługo namyślając się, wskoczyła na okno, chwyciła za gałąź, zgrabnym skokiem przeniosła się na drzewo i zaczęła schodzić na dół. Wreszcie zatrzymała się na ostatniej gałęzi. Zeskoczyć na ziemię było trochę trudno nawet dla Pollyanny, która przyzwyczajona była wspinać się po drzewach. Jednak, trochę ze strachem, wstrzymując oddech, dziewczynka zawisła przez chwilę na rękach na gałęzi, potem puściła gałąź i znalazła się na ziemi.
Znalazła się w dużym ogrodzie. O kilkanaście kroków od niej pracował zgarbiony staruszek, widocznie ogrodnik. Dalej za ogrodem wąska ścieżka prowadziła przez pola do dużego wzgórza z samotną sosną, stojącą na szczycie, jakby na straży.
To wzgórze i sosna pociągały ku sobie Pollyannę, która, niedługo namyślając się, udała się w drogę.
Przedzierając się przez krzaki i zarośla, wyszła na ścieżkę, przeszła pole i zaczęła wdrapywać się na wzgórze. Teraz przekonała się, że nie było to tak blisko i łatwo, jak jej się wydawało z okna.


∗             ∗

W kwadrans potem wielki zegar w przedpokoju wybił szóstą i Nansy zadzwoniła na kolację.
Przeszło kilka minut. Panna Polly zmarszczyła brwi, następnie wyszła do przedpokoju i niecierpliwie spojrzała na schody, wiodące do pokoiku Pollyanny. Nadsłuchiwała przez chwilę, lecz panowała tam głęboka cisza. Wtedy panna Polly wróciła do jadalnego pokoju.
— Nansy — rzekła — moja siostrzenica spóźniła się! Nie, nie trzeba jej wołać, — dodała, widząc ruch Nansy w stronę drzwi. — Wie, o której godzinie siadamy do stołu i powinna się zjawić punktualnie; skoro się spóźnia, — nie siądzie do stołu. Otrzyma tylko mleko i chleb, i to w kuchni.
Natychmiast po obiedzie Nansy udała się na górę.
— Mleko i chleb! Właśnie! A biedne dziecko pewnie tak płakało, że aż usnęło — mruczała, otwierając powoli drzwi, lecz w tejże chwili wydała okrzyk przerażenia.
— Gdzie jesteś? Pollyanno! Odezwij się! Gdzie się schowałaś? — wołała, zaglądając do szafy, pod łóżko i nawet do kufra.
Następnie szybko zbiegła ze schodów i udała się do ogrodu.
— Tomaszu, Tomaszu! — wołała już zdaleka — nasz aniołek pewnie wrócił tam, skąd przyszedł — do nieba!
— Do nieba to może i nie — odparł, uśmiechając się stary ogrodnik — ale w każdym razie jest bliżej nieba, niż my.
I wskazał Nansy sylwetkę, ledwie widoczną na tle zachodzącego słońca. Nansy, uszczęśliwiona, że znalazła Pollyannę, zapomniała o kuchni i naczyniach i pędem podążyła przez pole.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eleanor H. Porter i tłumacza: Władysław Juszkiewicz.