Pollyanna dorasta/Rozdział XXXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eleanor H. Porter
Tytuł Pollyanna dorasta
Podtytuł Powieść dla dziewcząt
Wydawca Nowe Wydawnictwo
Data wyd. 1936
Druk F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Pollyanna grows up
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXII.
Nowoczesny Alladyn.

Przygotowania Johna Pendletona polegały na napisaniu dwóch listów, z których jeden był zaadresowany do Pollyanny, drugi zaś do pani Polly Chilton. Obydwa te listy pan Pendleton zostawił starej gospodyni Zuzannie, prosząc aby je doręczyła adresatkom po wyjeździe jego i Jimmy. Oczywiście Jimmy o tych dziwnych przygotowaniach nie wiedział.
Zbliżali się już do Bostonu, gdy pan Pendleton zwrócił się do młodzieńca:
— Drogi chłopcze, mam do ciebie dwie prośby. Pierwsza, to pragnę, abyś nic nie mówił pani Carew do jutra po południu, druga — abyś mi pozwolił pomówić z nią w twoim imieniu i nie zjawiał się u niej do godziny czwartej. Zgadzasz się?
— Oczywiście, że tak, — odparł Jimmy z prostotą. — Nie tylko się zgadzam, ale jestem zachwycony. Zastanawiałem się już nad tym, jak mam przełamać pierwsze lody i cieszę się, że ktoś to za mnie uczyni.
— Doskonale! Wobec tego zatelefonuję jutro rano do twojej ciotki i poproszę ją o audiencję.
Wierny danemu przyrzeczeniu, Jimmy zjawił się w mieszkaniu pani Carew dopiero nazajutrz o czwartej po południu. Jeszcze wówczas był bardzo zażenowany i nim zdołał zadzwonić, przechadzał się dłuższą chwilę przed domem, dodając samemu sobie odwagi. Znalazłszy się jednak w obecności pani Carew, natychmiast stał się znowu sobą dzięki wrodzonemu taktowi i subtelności gospodyni. Oczywiście na wstępie nie obyło się bez łez i radosnych okrzyków. Nawet John Pendleton musiał spiesznie sięgnąć do kieszeni po chustkę, lecz wkrótce zapanował zupełny spokój, tylko wyraz radości w oczach pani Carew świadczył o tym, że niedawno otrzymała tę najradośniejszą nowinę.
— I uważam, że to tak szlachetnie z twojej strony, jeżeli chodzi o Jamie! — mówiła pani Carew po dłuższej chwili milczenia. — Naprawdę, Jimmy, — muszę cię jeszcze tak nazywać, bo to imię, bardziej pasuje do ciebie, naprawdę, dochodzę do wniosku, że pod tym względem masz zupełną słuszność. I ja także uczynię małe poświęcenie, — ciągnęła dalej ze łzami w oczach, — bo z jakąż dumą pokazywałabym światu mego odnalezionego siostrzeńca!
— A jednak, ciociu Ruto, ja... — przerwał mu nagły okrzyk Johna Pendletona. Odwrócił się i ujrzał stojącego na progu Jamie i Sadie Dean. Twarz Jamie była śmiertelnie blada.
— Ciociu Ruto! — zawołał, spoglądając ze zdziwieniem po obecnych. — Ciociu Ruto! Nie znaczy to chyba...
Obydwoje stali przy sobie, nic nie rozumiejąc. Tylko John Pendleton zorientował się natychmiast w sytuacji.
— Tak, Jamie, — zawołał, — dlaczegóż by nie? Miałem ci to zamiar później powiedzieć, ale powiem ci teraz. — Jimmy postąpił kilka kroków naprzód, lecz John Pendleton dał mu znak spojrzeniem. — Właśnie przed chwilą pani Carew uczyniła mnie najszczęśliwszym z ludzi, odpowiadając „tak“ na pytanie, które jej zadałem. Uważam więc, że ponieważ Jimmy nazywa mnie „wujem Johnem“, to dlaczego nie miałby nazywać pani Carew „ciotką Rutą“?
— Ach! — okrzyk radości wyrwał się z piersi Jamie, a Jimmy uspokoił się od razu. Oczywiście pani Carew uspokoiła się również, zdając sobie sprawę, że niebezpieczeństwo minęło. Jimmy usłyszał tuż przy sobie radosny szept pana Pendletona:
— Widzisz, mój chłopcze, nie mam zamiaru cię zdradzać. Będziesz teraz należał do nas obojga.
Nie przebrzmiały jeszcze okrzyki i powinszowania, gdy Jamie z radosnym błyskiem w oczach zwrócił się do Sadie Dean.
— Sadie, musimy im teraz powiedzieć, — oznajmił z triumfem. Na bladej twarzyczce Sadie ukazał się rumieniec, gdy Jamie gorączkowo tłumaczył obecnym sytuację i znowu rozległy się serdeczne okrzyki i gratulacje. Wszyscy ściskali sobie dłonie, wszyscy się śmieli i radowali.
W pewnej chwili Jimmy posmutniał nagle.
— Wam tutaj dobrze, — szepnął. — Jesteście tu wszyscy razem, ale skąd ja się tu wziąłem? Gdyby tu była z nami pewna młoda dama, to kto wie, czy i ja nie miałbym wam czegoś do powiedzenia.
— Jedną chwileczkę, Jimmy, — wtrącił John Pendleton. — Zabawię się teraz w Alladyna. Szkoda tylko, że nie mam lampy. Czy mogę panią poprosić, żeby pani zechciała zadzwonić na Mary? — zwrócił się do pani Carew.
— Ach, tak, naturalnie, — odparła gospodyni, patrząc nań ze zdziwieniem.
Po chwili w otwartych drzwiach stanęła Mary.
— Czy się nie mylę, że panna Pollyanna przybyła tutaj przed chwilą? — zapytał John Pendleton.
— Owszem, sir. Jest i czeka na dole w hallu.
— Proszę ją tutaj poprosić.
— Pollyanna tutaj! — zawołali wszyscy chórem, gdy Mary wyszła. Twarz Jimmy bladła, to znów czerwieniała.
— Tak. Wczoraj przesłałem jej list przez moją gospodynię. Pozwoliłem sobie zaprosić ją tutaj, choć nie uprzedziłem pani o tym. Doszedłem do wniosku, że dziewczynie należy się trochę wypoczynku, a gospodyni moja dostała polecenie opiekowania się panią Chilton. Napisałem również do pani Chilton, — dorzucił, zwracając się do Jimmy i patrząc nań wymownie. — Przypuszczam, że po przeczytaniu mego listu zgodziła się na natychmiastowy wyjazd Pollyanny, zresztą, najlepszy dowód, że Pollyanna jest już tutaj.
Była istotnie i stała już w progu, zarumieniona, nieśmiała, spoglądając po obecnych pytającym wzrokiem.
— Pollyanno, najdroższa! — Jimmy wybiegł na jej spotkanie i po chwili wahania chwycił ją w objęcia.
— Ach, Jimmy, w obecności tylu ludzi! — uczyniła mu wyrzut zażenowana.
— Pocałowałbym cię nawet na samym środku ulicy Waszyngtona, — zawołał młodzieniec. — Spójrz na tych „wszystkich ludzi“, a przekonasz się, że nie powinnaś się martwić.
Pollyanna spojrzała i przekonała się...
Po przeciwległej stronie, przy oknie, odwróceni do pokoju plecami, stali Jamie i Sadie Dean. Przy drugim oknie, również odwróceni, szeptali ze sobą czule pan Carew i John Pendleton.
Pollyanna uśmiechnęła się tak uroczo, że Jimmy już bez wahania pocałował ją znowu.
— Ach, Jimmy, czyż to wszystko nie jest nadzwyczajne? — wyszeptała cichutko dziewczyna. — I ciotka Polly już teraz wie o wszystkim i przestała się sprzeciwiać. Nawet czuje się dzisiaj lepiej. Jest taka uradowana, a ja jeszcze więcej. Wiesz, Jimmy, że zaczęła nawet grać w moją grę. Nie masz pojęcia, jak się z tego cieszę!
Jimmy odetchnął głęboko, a radość przepełniająca jego serce była tak wielka, że graniczyła prawie z bólem.
— Da Bóg, mała dziewczynko, że zawsze będziesz się cieszyła, — powiedział nieśmiało, przyciągając ją bliżej do siebie.
— Jestem pewna, że tak będzie, — westchnęła Pollyanna, patrząc nań z ufnością.

KONIEC




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eleanor H. Porter i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.