Pollyanna dorasta/Rozdział XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pollyanna dorasta |
Podtytuł | Powieść dla dziewcząt |
Wydawca | Nowe Wydawnictwo |
Data wyd. | 1936 |
Druk | F. Wyszyński i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Janina Zawisza-Krasucka |
Tytuł orygin. | Pollyanna grows up |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pollyanna była tak szczęśliwa tego wieczoru po wysłaniu listu do Jimmy, że absolutnie nie mogła znieść swej samotności. Zazwyczaj przed udaniem się na spoczynek wchodziła jeszcze do pokoju ciotki, aby się dowiedzieć, czy pani Chilton czegoś nie potrzebuje. Dzisiaj, po zadaniu zwykłych pytań, zbliżyła się już do drzwi i miała zamiar zgasić światło, gdy nagle jakaś tajemnicza siła popchnęła ją z powrotem do łóżka ciotki. Z lekkim westchnieniem dziewczyna osunęła się na kolana.
— Ciociu Polly, jestem taka szczęśliwa, że muszę się tym szczęściem z kimś podzielić. Pragnę tobie opowiedzieć wszystko. Pozwolisz?
— Mnie opowiedzieć? Co mi masz do powiedzenia, moje dziecko? Oczywiście, że możesz. Czy to jakieś radosne wiadomości dla mnie?
— O tak, cioteczko, mam nadzieję, że tak, — zarumieniła się Pollyanna. — Mam nadzieję, że będziesz choć trochę zadowolona ze względu na mnie. Oczywiście, Jimmy któregoś dnia sam ci o tym powie, ale ja pragnę go wyprzedzić.
— Jimmy! — twarz pani Chilton spochmurniała nagle.
— Tak, poprosi cię wtedy o moją rękę, — wybąkała Pollyanna, rumieniąc się jeszcze bardziej. — Ach, taka jestem szczęśliwa, że się tą wiadomością mogłam z tobą podzielić!
— Poprosi mnie o twoję rękę? Pollyanno! — Pani Chilton uniosła się na łóżku. — Nie znaczy to chyba, że między tobą i Jimmy Beanem zaszło coś poważnego?
Pollyanna opuściła głowę z przerażniem.
— Jakto, ciociu, sądziłam, że lubisz Jimmy.
— Owszem, lubię go, ale nie jest on odpowiednim mężem dla mojej siostrzenicy.
— Ciociu Polly!
— Uspokój się, moje dziecko, nie patrz na mnie z takim lękiem. — Wszystko to nie ma najmniejszego sensu i cieszę się, że mogę temu zapobiec teraz, kiedy nie jest jeszcze za późno.
— Właśnie, że jest bardzo późno, ciociu Polly, — wyszeptała nieśmiało Pollyanna. — Wiedz o tym, że ja się już nauczyłam kochać... lubić go serdecznie.
— To musisz się oduczyć, Pollyanno, bo ja nigdy nie wyrażę swojej zgody na twoje małżeństwo z Jimmy Beanem.
— Ale dlaczego, ciociu?
— Przede wszystkim dlatego, że my właściwie o nim nic nie wiemy.
— Jakto, ciociu Polly, przecież znam go od dziecka!
— Tak, a czymże on był? Podrzutkiem, który uciekł z sierocińca! Nie wiemy natomiast nic o jego krewnych i o jego rodzicach.
— Ale przecież ja nie wychodzę za mąż za jego krewnych!
Ze zniecierpliwioną miną ciotka Polly opadła z powrotem na poduszki.
— Pollyanno, widzę, że chcesz się stać przyczyną mojej choroby. Mam znowu bicie serca. Jestem pewna, że dzisiaj już przez całą noc okna nie zmrużę. Czy nie mogłabyś tej sprawy pozostawić do jutra rana?
Pollyanna podniosła się z kolan z twarzyczką smutną, lecz spokojną.
— Ależ tak, oczywicie, ciociu Polly! Jestem pewna, że do jutra wszystko się zmieni, nawet twoje zapatrywania na tę sprawę. Jestem pewna, że jutro będziesz mówić inaczej, — wyszeptała drżącym głosem, gasząc światło i wychodząc z pokoju.
Lecz zapatrywania ciotki Polly nie zmieniły się nazajutrz rano. Przeciwnie, jeszcze goręcej oponowała przeciwko małżeństwu Pollyanny. Na próżno Pollyanna tłumaczyła i błagała. Na próżno przekonywała ciotkę o tym, że w małżeństwie z Jimmy znajdzie prawdziwe szczęście. Ciotka Polly była nieugięta. Nie chciała słyszeć o niczym. Plan małżeństwa Pollyanny uważała za herezję i ostrzegała dziewczynę o niebezpieczeństwie, jakie groziło jej, gdyby nawet na przekór opiekunce wyszła za mąż za człowieka, pochodzącego z „nieznanej rodziny“. Widząc, że nie może przekonać Pollyanny, zaczęła się wreszcie odwoływać do obowiązków wdzięczności, jakie Pollyanna powinna mieć w stosunku do niej, powołując się na dawne lata dzieciństwa swej wychowanki. Błagała kompletnie, aby Pollyanna nie łamała jej serca swoim małżeństwem, jak uczyniła to kiedyś jej matka.
Gdy Jimmy radosny i szczęśliwy zjawił się o dziesiątej rano, zastał zapłakaną i drżącą Pollyannę, siedzącą w kąciku przy oknie. Z pobladłą twarzą, otaczając ją jednak stęsknionymi ramionami, zażądał, aby mu wszystko wyjaśniła.
— Pollyanno, co to ma znaczyć?
— Ach, Jimmy, Jimmy, po cóż przyjechałeś? Miałam zamiar napisać do ciebie i wyznać ci wszystko otwarcie, — jęczała Pollyanna.
— Przecież napisałaś do mnie wczoraj, kochanie. Otrzymałem list wczoraj wieczorem i zdążyłem jeszcze na ostatni pociąg.
— Nie, nie, ale chciałam napisać po raz drugi. Wtedy jeszcze nie wiedziałam o wszystkim. Nie wiedziałam, że nie będę mogła...
— Że nie będziesz mogła? Pollyanno, — oczy mu zapłonęły nagle — nie chcesz mi chyba powiedzieć, że jest jednak ktoś, kto cię kocha i, że pragniesz, abym dalej czekał? — mówił teraz z powagą, trzymając ją ciągle w objęciach.
— Nie, nie, Jimmy! Nie patrz tak na mnie. Ja tego nie zniosę.
— Więc powiedz mi jaśniej? Dlaczego nie możesz?
— Nie mogę zostać twoją żoną.
— Pollyanno, czy ty mnie nie kochasz?
— Tak, o tak!
— Wobec tego musisz mnie poślubić, — zawołał z triumfem Jimmy, przytulając ją jeszcze mocniej do siebie.
— Nie, nie, Jimmy, ty tego nie rozumiesz. Tu idzie o... ciotkę Polly, — wyszeptała z trudem Pollyanna.
— O ciotkę Polly?
— Tak. Ona mi nie pozwala.
— No! — Jimmy podniósł głowę i wybuchnął śmiechem. — Już my sobie z ciotką Polly damy radę. Lęka się ciebie utracić, ale musimy jej przypomnieć o tym, że jednocześnie zdobędzie nowego siostrzeńca! — zakończył wesoło.
Pollyanna nie zdobyła się na uśmiech: odwróciła bezradnie dłonie.
— Nie, nie, Jimmy, ty nie rozumiesz! Ciotka... ciotka... ach, jak ja ci mam to powiedzieć? Ona się nie chce zgodzić na to, ażebyś ty został moim mężem.
Uścisk ramion Jimmy stał się teraz słabszy. Oczy zasnuła mgła smutku.
— Ach, pod tym względem nie mogę mieć do niej żalu. Może ma słuszność, — skinął ze zrozumieniem głową. — Ale ja się postaram, — spojrzał znów na Pollyannę kochającym wzrokiem, — postaram się jednak, żeby ciotka twoja nie miała żadnych sprzeciwów.
— I to będzie możliwe? Wiem, że ty wszystko potrafisz, — wyszeptała dziewczyna, pełna nowej otuchy.
— Pozwól mi tylko spróbować, Pollyanno; może mi się jakoś uda. Może weźmiemy teraz ślub bez jej zgody, a potem jakoś się wszystko ułoży.
— Ach, tego nie mogę zrobić, w żaden sposób nie mogę, — jęknęła znowu Pollyanna. — Bez jej zgody nigdy bym się nie odważyła. Widzisz, ona tak dużo dla mnie zrobiła, a teraz jest przecież zależna ode mnie. Czuje się bardzo niedobrze, Jimmy. Próbowała nawet grać w moję grę, ale i na to nie mogła się zdobyć. Płakała, płakała dzisiaj, Jimmy, i prosiła mnie, abym jej nie łamała serca, jak uczyniła to moja matka przed wielu, wielu laty. Nie, Jimmy, nie mogłabym tego zrobić po tym wszystkim, co ona uczyniła dla mnie.
Zaległa chwila ciszy, którą przerwała pierwsza Pollyanna.
— Jimmy, gdybyś... gdybyś mógł powiedzieć coś ciotce Polly o swoim ojcu, o swoich krewnych...
Ręce młodzieńca opadły. Cofnął się o kilka kroków. Twarz miał teraz śmiertelnie bladą.
— Więc o to chodzi? — spytał.
— Tak. — Pollyanna zbliżyła się doń i czule dotknęła jego ramienia. — Nie myśl, ja o to nie dbam, Jimmy. Mnie wszystko jedno. Zresztą wiem, że twój ojciec i twoi krewni byli porządnymi ludźmi. Ale ona... Jimmy, nie patrz na mnie w ten sposób!
Lecz Jimmy z głuchym jękiem odsunął się od niej. W chwilę później, rzuciwszy kilka niezrozumiałych słów, których prawie nie dosłyszała, odwrócił się i wybiegł.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Opuściwszy dworek Harringtonów, Jimmy poszedł prosto do domu, postanawiając pomówić z Johnem Pendletonem. Zastał opiekuna w obszernej bibliotece, tej samej, gdzie przed laty najchętniej lubiła przebywać Pollyanna.
— Wuju Johnie, czy pamiętasz tę kopertę, którą mi zostawił ojciec? — zapytał młodzieniec.
— Naturalnie. A co się stało, synu? — Na twarzy Johna Pendletona odmalowało się zdziwienie, gdy spojrzał na swego wychowanka.
— Tę kopertę trzeba otworzyć, sir.
— Więc nie dotrzymasz warunków?
— Nie mam na to żadnej rady. Muszę ją otworzyć, i to wszystko. Czy zechcesz to uczynić dla mnie?
— Tak, naturalnie, mój chłopcze, jeżeli się upierasz, ale... — umilkł bezradnie.
— Wuju Johnie, domyślasz się chyba, że kocham Pollyannę. Powiedziałem jej o tym, prosząc, żeby została moją żoną i oczywiście zgodziła się. — Opiekun wydał okrzyk zdziwienia, słuchając wyjaśnień młodzieńca. — Dzisiaj powiedziała mi, że nie może wyjść za mnie za mąż, bo pani Chilton się na to nie zgadza. Po prostu nie chce mieć takiego siostrzeńca.
— Ma coś przeciwko tobie? — oczy Johna Pendletona zapałały gniewem.
— Tak. Dowiedziałem się dlaczego, bo Pollyanna prosiła mnie, abym dowiedział się czegoś o moim ojcu i o moich krewnych.
— Do diabła! myślałem, że Polly Chilton ma więcej rozumu, ale to właściwie na nią wygląda. Harringtonowie zawsze byli dumni ze swego pochodzenia, — zawołał niechętnie pan Pendleton. — No i co będzie?
— Chciałem już powiedzieć Pollyannie, że nic nie wiem o moim ojcu, gdy nagle przypomniałem sobie tę kopertę. Postanowiłem nic jej o tym nie wspominać, dopóki sami zawartości koperty nie zobaczymy. Przecież istnieje coś, czego ojciec nie chciał mi powiedzieć, dopóki nie skończę trzydziestu lat. Może to „coś“ jest właśnie tajemnicą mego życia. Muszę teraz tę tajemnicę bezwarunkowo zgłębić.
— Ależ, Jimmy, chłopcze, nie bądź taki tragiczny. Może ta tajemnica okaże się radosna. Może to właśnie wyjaśni całą twoją sytuację.
— Możliwe. Ale wobec tego, dlaczego ojciec chciał, żebym dowiedział się o niej dopiero po skończeniu lat trzydziestu? Nie, wuju Johnie, widocznie chodziło mu o to, abym był już dojrzały i mocny, żeby mnie ta wiadomość nie złamała. Zrozum, nie mam o to żalu do mego ojca. Cokolwiek by to nie było, w każdym razie muszę się dowiedzieć. Zechcesz tę kopertę otworzyć? Przecież znajduje się ona pod twoją opieką?
John Pendleton podniósł się z krzesła.
— Zaraz ją przyniosę, — rzekł. W trzy minuty później koperta znajdowała się już na biurku przed Jimmym. Młodzieniec jednak nie otworzył jej odrazu.
— Wolałbym, żebyś ty zawartość przejrzał, sir. Później podzielisz się ze mną.
— Ależ, Jimmy, ja... zresztą, niech i tak będzie. — Zdecydowanym ruchem John Pendleton sięgnął po nóż do papieru, otworzył kopertę i wyjął z niej całą zawartość. Były to jakieś papiery, związane razem, oddzielnie zaś leżał duży zapisany arkusz, najwidoczniej list. John Pendleton zdecydował się najprzód list przeczytać. Jimmy z zapartym oddechem obserwował teraz jego twarz. Dostrzegł na niej w pierwszej chwili wyraz zdziwienia, potem radości, a później coś takiego, czego zupełnie określić nie mógł.
— Wuju Johnie, co to takiego? Co to jest? — zapytał.
— Sam przeczytaj, — odparł opiekun, podając list młodzieńcowi.
Jimmy zaczął czytać:
- „Załączone papiery są legalnymi dowodami, że mój syn Jimmy jest Jamesem Kentem, synem Johna Kenta, ożenionego z Doris Wetherby z Bostonu. W liście tym pragnę wytłumaczyć memu chłopcu, dlaczego trzymałem go przez tyle lat z dala od rodziny matki. Jeżeli koperta ta zostanie otworzona przez syna mego wówczas, gdy skończy on już lat trzydzieści, prawdopodobnie przebaczy on swemu ojcu, który pragnął w dzieciństwie mieć swego chłopca tylko dla siebie. Jeżeli z powodu jego śmierci kopertę tę otworzą ludzie obcy, zwracam się do nich z prośbą, aby zawiadomili natychmiast rodzinę mojej żony, przebywającą w Bostonie i aby przesłali jej załączone przy niniejszym dokumenty.
- „Załączone papiery są legalnymi dowodami, że mój syn Jimmy jest Jamesem Kentem, synem Johna Kenta, ożenionego z Doris Wetherby z Bostonu. W liście tym pragnę wytłumaczyć memu chłopcu, dlaczego trzymałem go przez tyle lat z dala od rodziny matki. Jeżeli koperta ta zostanie otworzona przez syna mego wówczas, gdy skończy on już lat trzydzieści, prawdopodobnie przebaczy on swemu ojcu, który pragnął w dzieciństwie mieć swego chłopca tylko dla siebie. Jeżeli z powodu jego śmierci kopertę tę otworzą ludzie obcy, zwracam się do nich z prośbą, aby zawiadomili natychmiast rodzinę mojej żony, przebywającą w Bostonie i aby przesłali jej załączone przy niniejszym dokumenty.
Jimmy blady i drżący, spojrzał w oczy Johna Pendletona.
— Więc ja jestem zaginiony Jamie? — wyszeptał.
— Ojciec twój twierdził, że załączone dokumenty świadczyć mogą o tym, — skinął głową opiekun.
— Więc jestem siostrzeńcem pani Carew?
— Oczywiście.
— Nie mogę się jakoś pogodzić z tą myślą! — Dłuższą chwilę trwało milczenie, gdy nagle twarz Jimmy rozjaśniła się radością. — Teraz już wreszcie wiem, kim jestem! Będę mógł powiedzieć pani Chilton o moich krewnych.
— Przypuszczam, że tak, — odparł sucho John Pendleton. — Rodzina Wetherby jest jedną z najstarszych rodzin w Bostonie. Przypuszczam, że to ją zadowolni. Jeżeli chodzi o twego ojca, to, jak mi mówiła pani Carew, był on trochę dziwakiem, lecz pochodził także z dobrej rodziny.
— Tak. Biedny ojciec! Jakie straszne życie prowadził przez te ostatnie lata, wywalczając dla mnie kawałek chleba. Teraz rozumiem wiele rzeczy, których wówczas wcale zrozumieć nie mogłem. Gospodyni nasza nazwala mnie kiedyś „Jamie“. Boże, jakiż mój ojciec wtedy był wściekły! Teraz pojmuję, dlaczego uciekliśmy tego samego wieczoru, nie czekając nawet na kolację. Biedny ojciec! Wkrótce po tym zachorował. Przestał władać rękami i nogami, a później przestał mówić. Pamiętam, że jak umierał, chciał mi coś powiedzieć na temat tej koperty. Na pewno chciał mi powiedzieć, abym ją otworzył i abym zwrócił się do rodziny matki. A może tylko chciał mnie prosić, abym tę kopertę schował i nie pozwolił jej sobie odebrać. Nie rozumiałem jego myśli, lecz obiecałem mu strzedz tej koperty. Nie wiem, czy mu to sprawiło ulgę, sądzę raczej, że zmartwił się jeszcze bardziej. Nie rozumiałem go. Biedny ojciec!
— A może teraz zajrzymy do tych papierów, — zaproponował John Pendleton. — Wśród tych dokumentów musi jeszcze być jakiś list do ciebie, o ile się nie mylę. Czy nie chciałbyś go przeczytać?
— Tak, naturalnie. A potem... — młodzieniec zaśmiał się nieoczekiwanie i spojrzał na zegarek. — Zastanawiałem się nad tym, jak prędko będę mógł wrócić... do Pollyanny.
Głęboka zmarszczka pojawiła się na czole Johna Pendletona. Spojrzał na swego wychowanka, zawahał się i rzekł:
— Wiem, że pragniesz zobaczyć się z Pollyanną, mój chłopcze, i rozumiem cię doskonale, ale uważam, że w obecnych okolicznościach, powinieneś najprzód udać się z tymi dokumentami do pani Carew.
Jimmy zmarszczył brwi i zamyślił się na chwilę.
— Dobrze, sir, masz słuszność, — przyznał zrezygnowany.
— Czekaj, jeżeli nie masz nic przeciwko temu, chętnie pojechałbym razem z tobą, — ciągnął dalej John Pendleton, dziwnie onieśmielony. — Mam pewną sprawę do niej, więc chciałbym niezwłocznie porozumieć się z... twoją ciotką. Może wyjedziemy jeszcze dzisiaj o trzeciej?
— Dobrze! Pojedziemy sir. Więc ja jestem Jamie! Nie mogę się jeszcze uspokoić! — Młodzieniec zerwał się z krzesła i niespokojnie począł biegać po pokoju! — Ciekawe, — przystanął nagle i zarumienił się jak mały chłopiec, — przypuszczasz, że ciotka Ruta będzie zadowolona?
John Pendleton skinął poważnie głową. Dawny wyraz smutku pojawił się w jego oczach.
— Przypuszczam, że tak, mój chłopcze. Ale myślę w tej chwili o sobie. Jak sądzisz? Skoro znalazła siostrzeńca, czy mam prawo teraz występować z moją propozycją?
— Ty? Czy sądzisz, że cośkolwiek mogło by pokrzyżować twoje plany? — oburzył się Jimmy całkiem szczerze. — Możesz się o to nie martwić. Będzie miała teraz swego Jamie i... — umilkł nagle, przejęty dziwnym niepokojem. — Boże drogi! Wuju Johnie, zapomniałem o Jamie. Cóż on teraz biedak będzie robił?
— Tak, i ja o nim myślałem. Chociaż jest przecież zaadoptowany, prawda?
— Tak, ale nie o to idzie. Idzie o to, że nie jest prawdziwym Jamie, a sam nie może sobie dać w życiu rady! Ta wiadomość może go zabić. Słyszałem, jak mówił kiedyś. Zresztą Pollyanna i pani Carew wspominały mi o tym, że przyzwyczaił się do myśli, że jest owym zaginionym siostrzeńcem i to mu właśnie daje szczęście. Boże święty! Nie mogę mu odebrać tej złudy. Ale co mam robić?
— Sam nie wiem, mój chłopcze. Nie widzę tu żadnego wyjścia.
Zapadło dłuższe milczenie. Jimmy w dalszym ciągu spacerował po pokoju. Nagle zatrzymał się z rozjaśnioną twarzą.
— Znalazłem wyjście i jestem pewny, że pani Carew na to się zgodzi. Nie powiemy nikomu, oprócz pani Carew, a poza tym Pollyannie i jej ciotce. Im muszę powiedzieć, — dorzucił zdecydowanie.
— Naturalnie, że musisz, mój chłopcze. A jeżeli chodzi o innych... — John Pendleton umilkł z powątpiewaniem.
— To przecież nikogo nie obchodzi.
— Ale pamiętaj, że czynisz poświęcenie. Powinieneś się nad tym zastanowić.
— Zastanowić? zastanowiłem się już dokładnie. Szala, na której znajduje się tamten Jamie, musi przeważyć, sir. Podłości nie zrobię.
— Rozumiem cię doskonale i uważam, że masz słuszność, — zawołał serdecznie pan Pendleton. — Poza tym przepuszczam, że pani Carew zgodzi się z tobą, tym bardziej teraz, kiedy się okaże, że prawdziwy Jamie został odnaleziony.
— Ale ciągle się upierała, że mnie kiedyś musiała widzieć, — uśmiechnął się Jimmy. — Kiedy ten pociąg odchodzi? Ja jestem gotów.
— Ale ja jeszcze nie, — zaśmiał się John Pendleton. — Na szczęście, mamy jeszcze dwie godziny czasu, — dorzucił, wstając i wychodząc z pokoju.