Pollyanna dorasta/Rozdział XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eleanor H. Porter
Tytuł Pollyanna dorasta
Podtytuł Powieść dla dziewcząt
Wydawca Nowe Wydawnictwo
Data wyd. 1936
Druk F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Pollyanna grows up
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXX.
John Pendleton wyjaśnia sytuację.

Jimmy wyjechał tego wieczoru do Bostonu w stanie najwyższego podniecenia, uszczęśliwiony i pełen nadziei. W Beldingsville zostawił dziewczynę, która właściwie nie zdawała sobie jeszcze sprawy z obecnej sytuacji, bo istotnie Pollyanna uradowana świadomością, że Jimmy ją kocha, jednocześnie przerażona była, iż kocha ją również John Pendleton, a ta ostatnia możliwość byłaby przecież męką nie do zniesienia.
Na szczęście niewyjaśniona sytuacja trwała dość krótko, bo już w tydzień po wyjeździe Jimmy John Pendleton przyszedł z wizytą i wypowiedział się całkiem jasno.
Było późne czwartkowe popołudnie, gdy John Pendleton zjawił się przed Pollyanną. Tak samo jak Jimmy, zastał ją w ogrodzie, nie zaglądał więc zupełnie do wnętrza domu.
Spojrzawszy na jego twarz, Pollyanna uczuła przyspieszone bicie serca.
— Zbliża się, zbliża się ta najstraszniejsza chwila! — zadrżała i miała w tej chwili ochotę uciec stąd jaknajdalej.
— Ach, Pollyanno, zaczekaj chwilę, — zawołał pan Pendleton, podbiegając do niej. — Właśnie z tobą chciałem się zobaczyć. Czy nie moglibyśmy wejść tam na chwilę? — zaproponował, wskazując altanę. — Chciałem z tobą o czymś pomówić.
— Ależ tak, naturalnie, — wybąkała Pollyanna, siląc się na wesołość. Zdawała sobie teraz sprawę, że twarzyczka jej spłonęła rumieńcem, a tak bardzo chciała tego uniknąć. Trudno, należało zgodzić się na wszystko, czego od niej żądał. Wolałaby do altany nie wchodzić, bo była ona dla niej jakby świątynią, przepełnioną najdroższymi wspomnieniami o Jimmy.
— I pomyśleć, że to właśnie tutaj się stało! — szeptała do siebie, lecz głośno zawołała z udaną swobodą: — Mamy dzisiaj piękny wieczór, nieprawdaż?
Nie było odpowiedzi. John Pendleton wszedł do altany i usiadł na jednym z koszykowych foteli, nie czekając nawet, aż Pollyanna zajmie miejsce, co sprzeciwiało się jego wrodzonej kurtuazji. Rzuciwszy ukradkowe spojrzenie na jego poważną twarz, Pollyanna omal nie wydała pełnego przerażenia okrzyku.
John Pendleton jeszcze ciągle nie zwracał na nią uwagi. Siedział chmurny, zatopiony w swych własnych myślach. Po chwili jednak podniósł głowę i spojrzał na dziewczynę.
— Pollyanno.
— Słucham Mr. Pendleton.
— Czy pamiętasz jakim człowiekiem byłem, gdyś mnie poznała przed kilku laty?
— Hm, tak, sądzę, że pamiętam.
— Potrafiłem poświęcać się dla innych ludzi, prawda?
Mimo przykrego nastroju, Pollyanna uśmiechnęła się blado.
— Zawsze pana bardzo lubiłam, sir. — Dopiero po wypowiedzeniu tych słów, zorientowała się, jakie dziwne brzmienie one posiadały. Chciała już nawet uczynić jakieś sprostowanie, lecz doszła do wniosku, że i tak na nic by to się nie zdało. Oczekiwała z niecierpliwością tego, co miał teraz powiedzieć John Pendleton. Nie czekała zbyt długo.
— Wiem, żeś mnie lubiła, bo zawsze miałaś dobre serduszko! Twoja przyjaźń dodawała mi już wówczas otuchy. Nie potrafiłem ci okazać, Pollyanno, czym to twoja dziecięca przyjaźń była dla mnie.
Miała ochotę zaprotestować, lecz dał jej znak, aby milczała.
— O tak, to było dawno! Oprócz ciebie nie miałem nikogo bliskiego na świecie. Ciekawy jestem, czy jeszcze jedno pamiętasz, — szeptał po chwili milczenia, dostrzegłszy, że Pollyanna z tęsknotą patrzy w stronę drzwi. — Ciekawy jestem, czy pamiętasz, jak powiedziałem kiedyś, że tylko ręka kobieca lub obecność dziecka może mi stworzyć miłą atmosferę w domu.
Pollyanna uczuła, że krew nabiega jej do twarzy.
— Tak, nie.. właściwie tak, przypominam sobie, — zaczęła się jąkać. — Ale na pewno dzisiaj już pan tak nie myśli. Dzisiaj w swoim domu musi się pan czuć doskonale...
— Właśnie o tym moim domu pragnę z tobą pomówić, drogie dziecko, — przerwał pan Pendleton niecierpliwie. — Wiesz, Pollyanno, jak sobie ten dom kiedyś wyobrażałem, jakie miałem nadzieje i wiesz także, że nadzieje te się nie ziściły. Nie sądź, moja droga, że żywię jeszcze żal do twojej matki. Jestem daleki od tego. Poszła tylko za głosem swego serca i miała słuszność. Uczyniła lepszy może wybór, bo współżycie ze mną prawdopodobnie byłoby dla niej rozczarowaniem. I czyż dziwne jest, Pollyanno, — dorzucił głosem drżącym, — że właśnie córka tej ukochanej kobiety potrafiłaby wprowadzić mnie na drogę, którą mogę dojść do prawdziwego szczęścia.
Pollyanna nerwowo zagryzła wargi.
— Ależ, Mr. Pendleton, ja... ja...
I tym razem pan Pendleton dał jej znak, aby milczała.
— Tak, ty to uczyniłaś, Pollyanno i twoja gra w zadowolenie.
— Ach! — Pollyanna wyraźnie odetchnęła z ulgą. Wyraz lęku przygasł w jej oczach.
— I w ciągu tych wszystkich lat powoli stawałem się innym człowiekiem, Pollyanno. Tylko jedno w moim życiu się nie zmieniło. — Umilkł na chwilę, po czym skierował smutne spojrzenie w jej stronę. Nie mogłem znaleźć ręki kobiecej, która by zmieniła atmosferę mego domu.
— Tak, ale dziecko pan znalazł, — wtrąciła pośpiesznie Pollyanna, patrząc nań znowu z przestrachem. — Myślę w tej chwili o Jimmy.
Pan Pendleton zaśmiał się głośno.
— Wiem, ale zdajesz sobie przecież sprawę, że Jimmy już teraz nie jest dzieckiem, — zauważył.
— Nie, oczywiście że nie.
— Zresztą, Pollyanno, doszedłem do wniosku, że najbardziej potrzebna mi jest kobieca ręka i kobiece serce, — głos załamał mu się w tej chwili i zadrżał dziwnie.
— Ach, istotnie? — zapytała co raz bardziej przerażona Pollyanna, załamując ukradkiem dłonie. John Pendleton zdawał się tego nie dostrzegać. Podniósł się teraz z fotelika i nerwowym krokiem biegał po altanie.
— Pollyanno, — przystanął nagłe i spojrzał na nią, — gdyby... gdybyś ty była na moim miejscu i gdybyś miała zamiar zwrócić się do ukochanej kobiety z tą jedyną gorącą prośbą, aby weszła do twego domu, wnosząc doń trochę ciepła, jak byś się do tego zabrała?
Pollyanna zerwała się z miejsca. Spojrzenie jej skierowało się znowu w stronę drzwi, tym razem jeszcze bardziej tęskne i szczere.
— Ach, Mr. Pendleton, ja bym tego w ogóle nie potrafiła, — zawołała z rozpaczą. — Jestem pewna, że mógłby pan być o wiele bardziej szczęśliwy niż... niż pan jest w tej chwili.
Pan Pendleton przystanął zdziwiony, po czym zaśmiał się ponuro.
— Na Boga, Pollyanno, czy ze mną jest aż tak źle? — zapytał.
— Źle? — Pollyanna szykowała się już do ucieczki.
— Tak. Czy nie masz już dla mnie żadnych innych słów pociechy? Czy nie możesz sobie wyobrazić, jak by się ta kobieta powinna była zachować?
— Nie, nie, oczywiście. Z pewnością odpowiedziałaby „tak“, zgodziłaby się chętnie, — zawołała Pollyanna, poważniejąc nagle. — Ale ja myślałam, myślałam... że gdyby ta dziewczyna na przykład nie kochała, to uważam, że później byłby pan szczęśliwszy bez niej i... — spojrzawszy w twarz Johna Pendletona, Pollyanna nie dokończyła.
— Ja bym jej wcale nie chciał, gdybym wiedział, że mnie nie kocha, Pollyanno.
— I ja tak przypuszczałam, — Pollyanna czyniła teraz w duchu wyrzuty samej sobie.
— Zresztą, to wcale nie jest taka młoda dziewczyna, — ciągnął dalej John Pendleton. — Kobieta, którą kocham, jest zupełnie dojrzała i prawdopodobnie zdaje sobie doskonale sprawę ze swych uczuć. — Głos pana Pendletona był teraz poważny i lekko drżący.
— Ach! ach! — zawołała Pollyanna i przestrach w jej oczach ustąpił miejsca nagłej radości. — Więc pan kocha... — miała zamiar dorzucić „kogoś innego“, lecz w samą porę zapanowała nad sobą.
— Czy kocham kogoś? Przecież ci przed chwilą o tym powiedziałem, — zaśmiał się John Pendleton, przejęty nagle gniewem. — Chciałem jedynie wiedzieć, czy mogę liczyć na wzajemność z jej strony. Właśnie w tym wypadku sądziłem, że mi pomożesz, Pollyanno, bo widzisz, ona jest twoją bliską przyjaciółką.
— Naprawdę? — uśmiechnęła się rozkosznie Pollyanna. — Jeżeli tak, to z pewnością pana pokocha. Już my ją do tego nakłonimy. Może nawet już teraz żywi dla pana gorące uczucie? A któż to taki?
Dłuższą chwilę trwało milczenie, zanim usłyszała odpowiedź.
— Trudno mi, Pollyanno, powiedzieć ci tak szczerze. Czyż nie możesz odgadnąć? Mam na myśli panią Carew.
— Ach! — wyszeptała Pollyanna, jeszcze bardziej w tej chwili rozradowana. — Jakże to się cudownie składa! Jak ja się strasznie cieszę!

W godzinę później Pollyanna wysłała list do Jimmy. List ten zawierał całe mnóstwo nielogiczności, z których Jimmy niewiele mógł zrozumieć. Właściwie, zmuszony był czytać między wierszami. Ale czyż mu to przyszło z wielką trudnością?
„Ach, Jimmy, on mnie wcale nie kocha. Kocha kogoś zupełnie innego. Nie mogę ci zdradzić imienia tej kobiety, lecz zapewniam cię, że nie nazywa się ona Pollyanna“.
Jimmy tego wieczoru zdążył jeszcze na ostatni pociąg, odchodzący do Beldingsville.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eleanor H. Porter i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.