Polska dywizja w tajgach Sybiru/5
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Polska dywizja w tajgach Sybiru |
Wydawca | Państwowe Wydawnictwo Książek Szkolnych |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia J. Żydaczewskiego |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy już się rozpoczęło opróżnianie Nowonikołajewska, przybył wojsku polskiemu nowy kłopot. Powrót do Polski należał się nietylko żołnierzom, ale także ich rodzinom, oraz olbrzymim rzeszom polskich wygnańców i tułaczy, wśród których byli starcy — powstańcy z 1863 roku, były bezbronne i słabe kobiety, były wreszcie małe dzieci, w znacznej części sieroty po żołnierzach i wygnańcach. Uczucie ludzkości, oraz honor żołnierski nie pozwoliły polskiemu dowództwu porzucać tych ludzi na pastwę losu w obcym kraju, wśród nadciągających zewsząd niebezpieczeństw wojennych. I jak przedtem żołnierz polski szerzył oświatę i budził ducha narodowego wśród tysięcy swych rodaków na Syberji, tak teraz podjął się bronić ich piersią swą własną, torować im drogę do dalekiej Polski. A droga to była straszliwa, najstraszniejsza, jaką można sobie wyobrazić. W listopadzie rozpoczęły się mrozy, jakim równych niema w świecie całym, a przytem wszystkie drogi zostały zasypane śniegiem, niekiedy na parę metrów głębokim. Jedynym szlakiem, jaki pozostał cofającym się oddziałom polskim, były tory kolejowej magistrali. Na torach tych cisnęły się jeden za drugim pociągi polskie, rozciągnięte na przestrzeni mniejwięcej takiej, jaka oddziela Warszawę od Częstochowy. Posuwać się w tym zatorze mogły bardzo wolno, zwłaszcza że nader często lokomotywom brakowało wody i paliwa. Zapasy węgla poczęły się wyczerpywać wobec strajku panującego w kopalniach, to też zaczęto palić drzewem, które brano z rozwalonych budynków stacyjnych, nierzadko rąbano na tenże cel słupy telegraficzne i podkłady kolejowe. Zniszczeniu uległa większa część urządzeń wodociągowych po stacjach, wobec czego musiano wodę do kotłów nosić z przerębli rzecznych, a w braku tejże zasilano kotły tysiącami wiader śniegu, które ludność cywilna i żołnierze wolni od służby podawali sobie z rąk do rąk całemi godzinami, byle choć trochę przyśpieszyć działanie lokomotywy. Nadomiar złego niejednokrotnie ulegały uszkodzeniu także szyny kolejowe; zwłaszcza wybuch dynamitu i armatniej amunicji na stacji w Aczyńsku utrudnił ogromnie dalszy pochód wojska polskiego.
Jednocześnie oddziały polskie znajdujące się w straży tylnej toczyły ustawiczną walkę z działającymi po bokach linji kolejowej partyzantami, oraz ze strażą przednią piątej armji sowieckiej idącą z Zachodu. Rząd Kołczaka opuścił już swą stolicę, a jego wojska bądź cofały się w zupełnym nieładzie i rozprzężeniu, bądź przechodziły całemi pułkami na stronę bolszewików. Drobna tylko garstka dawnych ochotniczych wojsk pod wodzą dzielnego partyzanta Kappela posuwała się w porządku po t. zw. trakcie moskiewskim, ale dziesiątkował ją głód, zaraza tyfusu, oraz pościg wojsk bolszewickich, które w ten sposób oskrzydlały zboku i polską dywizję. Po uporczywych walkach pod Tutalską, Bołotnoje i Litwinowem doszło w dniu 23 grudnia do zawziętej walki pod miastem Tajgą, gdzie męstwo polskiego żołnierza wielką okryło się sławą. Tajga jest ważną stacją węzłową, gdzie odgałęzia się kolej do największego miasta syberyjskiego, Tomska. W Tomsku cały garnizon wojsk kołczakowskich przeszedł na stronę bolszewików i ruszył w kierunku magistrali, tak iż miasto Tajga zostało otoczone przez przeważne siły nieprzyjacielskie w czasie, gdy w samem mieście przebywała część wojska polskiego pod dowództwem majora Wernera, a straż tylna pod wodzą kapitana Werobeja zajęta była jeszcze walką w dużej odległości na zachód. Rozpoczęła się zatem uporczywa, czasami wprost rozpaczliwa obrona stacji, gdzie dwom bataljonom strzeleckim 2 pułku, oraz trzem szwadronom ułanów przyszło trzymać się dzień cały w obliczu kilku pułków nieprzyjacielskich. Walczono przeważnie granatami ręcznemi na małą odległość, gdyż szczupłość sił i ciasnota miejsca nie pozwalała na szersze rozwinięcie działania, na zastosowanie artylerji. Najzawziętszy bój wrzał koło polskiego pociągu pancernego. Gdy ten szturmowany przez przeważną siłę nieprzyjacielską stał się niezdalny do użytku, Polacy zdobyli na bolszewikach inny pociąg pancerny, którym następnie torowali sobie drogę poprzez oblegające ich zewsząd wojska. Straż tylna, doszedłszy wkońcu do Tajgi, przebijała się w dalszym ciągu pieszo, póki po wielu trudnościach nie dotarła do głównej siły wojska. Polacy ponieśli wtedy wielkie straty, tak w ludziach jak i w sprzęcie wojennym, ale zwycięstwo było po ich stronie. Bolszewicy, zdumieni i przerażeni tym gwałtownym i śmiałym oporem, a nadewszystko przytomnością umysłu polskich dowódców, zatrzymali się w pościgu, przyznając się otwarcie do klęski: „Jeszcze jedna taka Tajga — mówili — a cofnęlibyśmy się aż za Irtysz!“
Do dalszego pochodu ośmielił bolszewików dopiero przewrót, jaki przy poparciu partyzanta Szczetinkina dokonał się w Krasnojarsku. Przywódcy tego przewrotu zawarli z Polakami układ neutralności, zobowiązując się przepuścić wojska polskie bez walki na Daleki Wschód. Paktu tego nie uznała jednak główna armja bolszewicka, która po wielu utarczkach ze strażą tylną polską obezwładniła ją wkońcu, okrążywszy kilku jej oddziałów i rozebrawszy tor kolejowy pod Bugaczem. W położeniu podobnem znalazły się wkrótce i główne siły dywizji polskiej na wschód od Krasnojarska, pod Klukwienną, gdzie tory kolejowe, zawalone zamarzniętemi pociągami, zabarykadowały dalszy odwrót. Postanowiono przedzierać się pieszo, to jednak okazało się niewykonalne wobec braku sań i koni, wobec doszczętnego zniszczenia i wygłodzenia wsi syberyjskich przez cofające się szczątki wojsk kołczakowskich, wobec wielkich „burunów“ czyli zawiei śnieżnych, a nadewszystko wobec olbrzymiej przestrzeni, jaka wojsko polskie dzieliła od celu wyprawy. Dość wspomnieć, że do najbliższego punktu strategicznego, na którym można było się zatrzymać, t. j. do Irkucka, było z Klukwiennej z górą tysiąc kilometrów! Siły polskie były słabe, zdziesiątkowane i wyczerpane wielomiesięcznemi nieprzerwanemi walkami, odbywanemi wśród tak straszliwych warunków. Cóż dopiero powiedzieć o bezbronnych kobietach i dzieciach, któreby nie zdołały przebyć ani dziesiątej części tego „lodowego pochodu“ wśród głodu, zimna, niedostatku, wśród grasujących epidemij, wśród ustawicznego pogotowia bojowego! Dlatego dowódca, wyczerpawszy wszystkie środki, postanowił kapitulację polskich transportów wojskowych, mając nadzieję, że w ten sposób choć częściowo zabezpieczy życie obywateli polskich, poddanych jego zwierzchnictwu. Kapitulacja ta została podpisana na stacji Bałaj, 10 stycznia 1920 roku...
Bolszewicy nie dotrzymali warunków kapitulacji, gdyż bezpośrednio po jej podpisaniu uwięzili niemal wszystkich oficerów i znaczną część żołnierzy polskich, resztę zaś wysłali na roboty przymusowe do wilgotnych i grząskich tajg syberyjskich, chcąc ich skłonić do wstąpienia w szeregi armji czerwonej. Żołnierz polski oparł się tym zakusom i trwał w wierności ojczyźnie. Po tajgach, po więzieniach zginęło znów wielu Polaków. Jednych zniszczyły choroby i głód, innych rozstrzelano. Szczególnie znęcano się nad oficerami bataljonu szturmowego, których stracono w podziemiach czrezwyczajki.
Kto mógł, komu siły i szczęście dopisały, uciekał z tego piekła. Jedni, jak kpt. Dojan, jak adjutant dowództwa dywizji por. Emisarski, przedzierali się przez Rosję wprost ku Polsce, inni dążyli na Daleki Wschód, myśląc, że tam znajdą ratunek. Z tych zbiegów, którzy zdołali przedrzeć się do Mongolji i Mandżurji, oraz z kilku oddziałów, znajdujących się już dawniej na wschodzie, utworzył się nowy polski legjon, który po kilku miesiącach czekania i po długiej podróży okrężnej przez trzy oceany przybył w dniu 1 lipca 1920 r. do Gdańska. Nie skorzystawszy z danego im przez Naczelne Dowództwo urlopu, oddział ten sformował się w Brygadę Syberyjską i niezwłocznie ruszył na front. Dowódcą brygady został dawny kierownik kampanji uralskiej, pułk. Kazimierz Rumsza, dowódcami pułków bohaterowie tylu walk na Uralu i Syberji, majorowie Ankowicz i Werobej. W bojach pod Warszawą, zwłaszcza w bitwie pod Chorzelami, a następnie w lasach augustowskich, Sybiracy okryli się nową sławą wojenną, zyskali szereg odznaczeń i pochwał, ale ponieśli i nowe ofiary. Dwóch bohaterów poległych żałowano szczególnie: jednym był nieustraszony obrońca Tajgi, major Werner, drugim kapitan Józef Miłkowski, jedyny syn znakomitego powieściopisarza, słynącego pod nazwiskiem T. T. Jeża. Wierny tradycji swego ojca-powstańca, kapitan Miłkowski, długoletni żołnierz Legji Cudzoziemskiej, bił się za Polskę we wszystkich częściach świata, aż w sędziwym wieku położył swój ofiarny żywot na Jej progu, broniąc ją w najcięższej potrzebie.
Zwolna poczęło coraz więcej Sybiraków wracać różnemi drogami do kraju. Wskrzeszona dywizja syberyjska została w nagrodę zasług położonych zachowana po dziś dzień w wolnej Polsce i pod dawną nazwą, w kulcie dawnej tradycji; służy państwu polskiemu. Przepiękny sztandar pierwszego pułku, z napisem: „Za krzywdy ojców“, przewieziony ukradkiem w kilku częściach do kraju, jest prawdziwą ozdobą Muzeum wojskowego w Warszawie.
Czy w wojskowej służbie czynnej, czy na cywilnych stanowiskach, czy na rodzinnym łanie pracują dziś rzesze weteranów syberyjskich dla Polski, za którą tęsknili tak długo. Oni rozumieją najlepiej słowa poety: „Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił!“... A obok nich dorasta i młode pokolenie Sybiraków — owe tysiące dzieci polskich, co dzięki zabiegom polskich organizacyj wojskowych i szlachetnemu poparciu Japończyków wydostały się z owej strasznej krainy mogił i krzyżów i przybyły do Polski, której nigdy nie widziały dawniej, a która mimo to była im od samego początku Matką i Ojczyzną.