Portret Dorjana Gray'a/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rozdział VI |
Pochodzenie | Portret Dorjana Gray'a |
Wydawca | A. F. Mittler |
Data wyd. | 1929 |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Marceli Tarnowski |
Źródło | Skan na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
— Słyszałeś już ostatnią nowinę, Bazyli? — rzekł tegoż wieczora lord Henryk, gdy Hallward wszedł do małej salki hotelu Bristol, gdzie nakryto do obiadu na trzy osoby.
— Nie, Harry, — odpowiedział artysta, podając płaszcz służącemu, który pochylił się w głębokim ukłonie. — Cóż takiego? Chyba nie coś z polityki? To mnie nie zajmuje. W Izbie Gmin nie zasiada nikt, kogoby warto malować, choć niejednego zdałoby się nieco pobielić.
— Dorjan Gray jest zaręczony, — rzekł lord Henryk, spoglądając na niego.
Hallward zerwał się zmarszczył brew. — Dorjan zaręczony! — zawołał. — To niemożliwe!
— A jednak tak jest.
— Z kim?
— Z jakąś aktoreczką.
— Nie uwierzę. Dorjan jest nato zbyt wrażliwy.
— Dorjan jest zbyt mądry, aby od czasu do czasu nie popełnić głupstwa, drogi Bazyli.
— Małżeństwo to nie rzecz, którą można „popełnić od czasu do czasu“, Harry.
— Chyba w Ameryce, — rzekł lord Henryk wolno. — Ale nie powiedziałem, że Dorjan ożenił się. Powiedziałem, że się zaręczył. To różnica. Pamiętam doskonale, że jestem żonaty, ale nie przypominam sobie zupełnie, abym był kiedyś zaręczony. Gotówbym uwierzyć, że nigdy nie byłem zaręczony.
— Ale pomyśl o urodzeniu Dorjana, o jego stanowisku, majątku. Toż to byłby absurd, gdyby chciał popełnić taki mezaljans.
— Powiedz mu to tylko, jeżeli chcesz, żeby się ożenił z tą dziewczyną, Bazyli. Zrobi to z pewnością. Jeśli człowiek robi kiedy jakie głupstwo, to zawsze ze szlachetnych pobudek.
— Mam nadzieję, że to dobra dziewczyna, Harry. Nie chciałbym, aby Dorjan związał się z jakąś nędzną istotą, która zepsułaby jego charakter i wypaczyła umysł.
— O, ona jest więcej niż dobra — jest piękna, — mruknął lord Henryk, łykając z kieliszka wermut z pomarańczówką. — Dorjan powiada, że jest piękna; a w tych sprawach myli się on rzadko. Jego portret, malowany przez ciebie, rozwinął w nim rychło poczucie wyglądu zewnętrznego innych ludzi. To jeden z wielu wpływów pożytecznych. Zobaczymy ją dziś wieczorem, jeśli chłopak nie zapomni o umowie.
— Mówisz poważnie?
— Zupełnie poważnie, Bazyli. Byłbym nieszczęśliwy na myśl, że mógłbym mówić kiedykolwiek poważniej, niż teraz.
— Ale czy ty to pochwalasz, Harry? — zapytał malarz, przechadzając się tam i zpowrotem i zagryzając wargi. — Nie możesz tego pochwalać. Toż to poprostu głupie zaślepienie.
— Nigdy niczego nie pochwalam ani nie ganię. To głupie stanowisko wobec życia. Nie na to posłani jesteśmy w świat, aby folgować swoim przesądom moralnym. Nie troszczę się nigdy o to, co mówią przeciętni ludzie, i nie mam nigdy nic do zarzucenia temu, co robią ludzie zachwycający. Jeśli mię ktoś pociąga, może wybrać jaką chce formę wyrazu, ja cieszę się zawsze. Dorjan Gray zakochał się w pięknej dziewczynie, która gra Julję, i chce się z nią ożenić. Dlaczego nie? Gdyby się ożenił z Messaliną, nie stałby się przez to mniej interesującym. Wiesz, że nie jestem szermierzem małżeństwa. Istotną wadą małżeństwa jest, że czyni ludzi niesamolubnymi. Ale ludzie niesamolubni są bezbarwni. Brak im indywidualności. Istnieją wprawdzie temperamenty, które małżeństwo komplikuje jeszcze. Zachowują one swój egotyzm i zyskują jeszcze niejedno nowe „ego“. Są zmuszone wieść więcej niż jedno życie. Osiągają wyższą organizację, a wyższa organizacja jest, sądzę, celem naszego bytu. A przytem każde doświadczenie jest cenne, a cokolwiek można powiedzieć przeciw małżeństwu, niewątpliwie jest ono doświadczeniem. Spodziewam się, że Dorjan Gray ożeni się z tą dziewczyną, że będzie ją przez sześć miesięcy uwielbiał namiętnie, a potem zostanie oczarowany przez inną. Byłby to wspaniały przedmiot obserwacji.
— Ani słowa z tego wszystkiego nie traktujesz poważnie, Harry, sam wiesz to dobrze. Gdyby życie Dorjana Gray’a było zmarnowane, nikt bardziejby nad tem nie cierpiał od ciebie. Jesteś znacznie lepszy, niż się chcesz okazać.
Lord Henryk uśmiechnął się. — Wszyscy myślimy tak dobrze o innych, bo obawiamy się o siebie. Podstawą optymizmu jest jedynie lęk. Uważamy się za szlachetnych, bo przyznajemy bliźnim cnoty, które mogą nam być prawdopodobnie przydatne. Chwalimy bankiera, aby podnieść własny kredyt, znajdujemy zalety w rabusiu, spodziewając się, że naszą kieszeń oszczędzi. Wierzę we wszystko, co powiedziałem. Czuję największą pogardę dla takiego optymizmu. A co do zmarnowanego życia, to żadne życie nie jest zmarnowane, jeśli rozrost jego nie został zahamowany. Jeśli chcesz zniszczyć charakter, spróbuj go tylko zmienić. Zaś co do małżeństwa, to oczywiście byłoby ono głupie, ale istnieją inne, ciekawsze węzły między mężczyzną a kobietą. Poprę je niechybnie. Mają ten urok, że są wytworne. Ale oto i Dorjan. On ci więcej powie, niż ja mogę.
— Kochany Harry, kochany, Bazyli, powinszujcie mi obaj! — zawołał młodzieniec zdejmując podbity jedwabiem płaszcz i potrząsając ręce przyjaciół. — Nigdy nie byłem tak szczęśliwy. To się stało tak niespodzianie: wszystko, co piękne, przychodzi niespodzianie. A jednak zdaje mi się, jakobym całe życie na to tylko czekał. — Zarumienił się z podniecenia i radości i wyglądał uroczo.
— Mam nadzieję, że zawsze będziesz szczęśliwy, Dorjanie, — rzekł Hallward, — ale nie mogę ci wybaczyć, że nie zawiadomiłeś mnie o swoich zaręczynach. Harry wiedział o nich.
— A ja ci nie przebaczę, że się spóźniłeś na obiad, — wtrącił lord Henryk z uśmiechem, kładąc dłoń na ramieniu chłopca. — Siadaj, zobaczymy co potrafi tutejszy nowy kucharz, potem opowiesz nam wszystko.
— Niewiele tu jest do opowiadania, — zawołał Dorjan, gdy zasiedli dokoła małego, okrągłego stołu. — Oto co się stało. Kiedy wyszedłem wczoraj od ciebie, Harry, przebrałem się, zjadłem coś niecoś w małej restauracji włoskiej na Rupert Street, do której mię wprowadziłeś, i o ósmej udałem się do teatru. Sybilla grała Rozalindę. Oczywiście scenerja była ohydna a Orlando idjotyczny. Ale Sybilla! Szkoda, żeście jej nie widzieli! Kiedy się ukazała w ubraniu chłopca, była cudowna. Nosiła aksamitną kurtkę barwy mchu, z rękawami koloru cynamonowego, lekkie bronzowe spodenki, zgrabną zieloną czapeczkę z sokolem piórem, przymocowanem błyszczącym kamieniem, i obszerny płaszcz z ciemnoczerwoną podszewką. Nigdy nie wydała mi się piękniejszą. Miała delikatny wdzięk owej figurki z Tanagry, którą masz w pracowni, Bazyli. Włosy ciemnemi puklami zwisały dokoła jej twarzy, niby ciemne liście dokoła bladej róży. A jej gra — no, zobaczycie ją przecież dzisiaj. Jest ona poprostu artystką z urodzenia. Siedziałem w brudnej loży, oczarowany zupełnie. Zapomniałem, że byłem w Londynie i w dziewiętnastym wieku. Byłem ze swą ukochaną w lesie, którego nikt nigdy nie widział. Po przedstawieniu poszedłem do niej. Gdyśmy siedzieli obok siebie, w oczach jej ujrzałem nagle spojrzenie, jakiego nie widziałem dotąd. Wargi moje zbliżyły się do jej warg. Pocałowaliśmy się. Nie mogę wam powiedzieć, co czułem w tej chwili. Zdało mi się, jakoby całe moje życie zgęściło się w jeden idealny punkt różanobarwnej radości. Ona drżała na ciele i chwiała się jak biały narcyz. Potem padła na kolana i całowała moje ręce. Czuję, że nie powinienem tego wszystkiego opowiadać, ale nie mogę inaczej. Oczywiście zaręczyny nasze są tajemnicą. Nie wspomniała o nich nawet matce. Nie wiem, co powiedzą na to moi opiekunowie. Lord Radley z pewnością będzie wściekły. Nie obchodzi mnie to. Za rok niespełna będę pełnoletni, a wtedy mogę robić, co mi się podoba. Czy nie miałem racji, Bazyli, szukając ukochanej w poezji i znajdując żonę w dziele Szekspira? Wargi, które Szekspir nauczył mówić, szepnęły mi swą tajemnicę do ucha. Otaczały mię ramiona Rozalindy, a Julja całowała moje usta.
— Tak, Dorjanie, zdaje się, że miałeś rację, — rzekł Hallward wolno.
— Widziałeś ją dzisiaj? — zapytał lord Henryk.
Dorjan Gray potrząsnął głową. — Pożegnałem ją w lasach ardeńskich, powitam w ogrodzie Werony.
Lord Henryk łykał w zamyśleniu szampana. — W jakiej chwili wspomniałeś jej o małżeństwie, Dorjanie? I co ona odpowiedziała? Pewnie zapomniałeś już.
— Mój drogi Harry, nie traktowałem tego jako interes i nie oświadczyłem się jej formalnie. Powiedziałem, że ją kocham, a ona rzekła, że nie czuje się godną zostać moją żoną. Nie czuje się godną! Zaprawdę, cały świat jest dla mnie niczem wobec niej.
— Kobiety są niezwykle praktyczne, — mruknął lord Henryk, — o wiele praktyczniejsze od nas. W takich sytuacjach my zapominamy często mówić o małżeństwie, ale one przypominają nam o tem zawsze.
Hallward położył mu dłoń na ramieniu. — Dość, Harry. Zraniłes Dorjana. On nie jest jak inni ludzie. Nigdy nie unieszczęśliwiłby nikogo. Jest na to zbyt wrażliwy.
Lord Henryk spojrzał nad stołem. — Dorjan nie czuje się nigdy zraniony przeze mnie, — odpowiedział. — Pytałem z najlepszego powodu, z jedynego powodu, który usprawiedliwia pytanie — poprostu z ciekawości. Teorja moja głosi, że zawsze kobiety oświadczają się nam, a nie my im. Oczywiście z wyjątkiem stanu średniego. Ale stan średni nie jest nowoczesny.
Dorjan Gray odrzucił głowę ze śmiechem. — Jesteś niepoprawny, Harry; ale to nic. Niepodobna gniewać się na ciebie. Gdy zobaczysz Sybillę Vane, zrozumiesz, że mężczyzna, któryby ją skrzywdził, byłby bestją, bestją bez serca. Nie rozumiem, jak można zhańbić tę, którą się kocha. Kocham Sybillę Vane. Chcę ją wznieść na złoty piedestał i patrzeć, jak świat uwielbiać będzie kobietę należącą do mnie. Czem jest małżeństwo? Nieodwołalnym ślubem. Dlatego szydzisz z niego. Ach! nie szydź. To nieodwołalny ślub, a ja chcę ten ślub złożyć. Jej zaufanie czyni mię wiernym, jej wiara dobrym. Gdy jestem przy niej, żałuję wszystkiego, czegoś ty mię nauczył. Staję się innym, niżeli mię znałeś. Przeistaczam się, a samo dotknięcie dłoni Sybilli Vane każe mi zapomnieć o twoich fałszywych, pociągających, oszołamiających, trujących teorjach.
— Mianowicie..? — zapytał lord Henryk, nabierając sobie trochę sałaty.
— Och, o twoich teorjach o życiu, twoich teorjach o miłości, twoich teorjach o rozkoszy. Wogóle o wszystkich twoich teorjach, Harry.
— Rozkosz to jedyna rzecz, co do której warto mieć teorję, — odpowiedział lord Henryk powolnym, melodyjnym głosem. — Ale obawiam się, że teorja moja nie jest moją własnością. Należy ona do natury, nie do mnie. Rozkosz jest probierzem natury, jej znakiem aprobaty. Gdy jesteśmy zawsze dobrzy, ale nie każdy, kto jest dobry, jest zawsze szczęśliwy.
— Ach, ale co rozumiesz pod dobrocią? — zawołał Bazyli Hallward.
— Tak, — powtórzył Dorjan, spoglądając na lorda Henryka ponad ciężkiem kwieciem purpurowych irysów, stojących na środku stołu, — co rozumiesz pod dobrocią, Harry?
— Być dobrym znaczy to być w harmonji z sobą, — odparł lord Henryk, ujmując blademi, wąskiemi palcami smukły kieliszek. — Być zmuszonym do harmonji z innymi to dysonans. Własne życie — o to tylko idzie. Co do życia naszych bliźnich, jeśli się chce być obłudnikiem lub purytaninem, można wygłaszać o niem sąd moralnym, ale nic nas ono nie obchodzi. Zresztą, indywidualizm ma istotnie wyższy cel. Moralność współczesna polega na dostosowaniu się do epoki. Mojem zdaniem dla człowieka kulturalnego dostosowanie się do epoki jest największą niemoralnością.
— Ale nie ulega wątpliwości, że kto żyje wyłącznie dla siebie, Harry, płaci za to straszliwą cenę? — wtrącił malarz.
— Tak, wszystko musimy dziś przepłacać. Mam wrażenie, iż prawdziwa tragedja ubogich polega na tem, że nie mogą sobie pozwolić na nic, prócz wyrzeczenia się. Piękne grzechy, jak wszystkie rzeczy piękne, są przywilejem bogatych.
— Płaci się w inny sposób, niż pieniędzmi.
— W jaki sposób, Bazyli?
— Och! wyrzutami sumienia, cierpieniami... tak, uczuciem poniżenia.
Lord Henryk wzruszył ramionami. — Mój drogi chłopcze, sztuka średniowieczna jest zachwycająca, ale średniowieczne uczucia są przestarzałe. Można ich używać w powieści, oczywiście. Ale w powieści używa się tych tylko rzeczy, które już w życiu wyszły z użycia. Wierz mi, żaden człowiek cywilizowany nie żałuje rozkoszy, a żaden człowiek niecywilizowany nie wie, czem jest rozkosz.
— Ja wiem, czem jest rozkosz, — zawołał Dorjan Gray. — Ubóstwiać kogoś.
— W każdym razie to lepiej, niż być ubóstwianym, — odpowiedział lord Henryk, bawiąc się kilku owocami. — Być ubóstwianym to ohyda. Kobiety traktują nas, jak ludzkość swoich bogów. Ubóstwiają nas, a my musimy się męczyć, aby zrobić coś dla nich.
— Powiedziałbym, że czego od nas żądają, dają nam pierw, — mruknął chłopak poważnie. — Stwarzają w nas miłość. Mają prawo żądać jej zpowrotem.
— To absolutna prawda, Dorjanie, — zawołał Hallward.
— Nic nie jest absolutną prawdą, — rzekł lord Henryk.
— To jest nią, — przerwał Dorjan. — Musisz przyznać, Harry, że kobiety dają mężczyznom prawdziwe złoto ich życia.
— Może, — westchnął lord, — ale bez wyjątku żądają go zpowrotem w drobnej monecie. To nieszczęście. Kobiety, powiedział jakiś dowcipny Francuz, wzbudzają w nas natchnienie do stwarzania arcydzieł i przeszkadzają nam w ich wykonaniu.
— Harry, jesteś okropny! Nie wiem dlaczego cię tak lubię.
— Zawsze będziesz mię lubił, Dorjanie, — odparł lord Henryk. — Chcecie kawy, moi drodzy? Kelner, proszę kawy i „fine-champagne“ i kilka papierosów. Nie: papierosów nie potrzeba; mam jeszcze. Bazyli, nie pal cygar. Weź papieros. Papieros to doskonały typ doskonałej rozkoszy. Sprawia przyjemność, a nie zaspokaja. Czegóż można pragnąć więcej? Tak, Dorjanie, będziesz mię zawsze lubił. Reprezentuję dla ciebie wszystkie te grzechy, których nie odważysz się nigdy popełnić.
— Co ty za głupstwa mówisz, Harry! — zawołał chłopak, zapalając papieros od zionącego płomieniem srebrnego smoka, którego kelner postawił na stole. — Chodźmy do teatru. Gdy Sybilla wejdzie na scenę, poznasz nowy ideał życia. Objawi ci ona coś, czego nie znałeś nigdy.
— Znałem wszystko, — rzekł lord Henryk ze znużonem spojrzeniem, — ale jestem zawsze wrażliwy na nowe emocje. Obawiam się tylko, że, dla mnie przynajmniej, już one nie istnieją. Ale może twoja cudowna dziewczyna potrafi je we mnie wzniecić. Lubię teatr. Jest o tyle bardziej rzeczywisty niż życie. Chodźmy. Dorjanie, pojedziesz ze mną. Żałuję bardzo, Bazyli, ale w moim powoziku są tylko dwa miejsca. Musisz pojechać dorożką.
Wstali i wkładając płaszcze, dopili kawy stojąc. Malarz był zamyślony i milczący. Ogarnął go ponury nastrój. Nie mógł znieść myśli o tem małżeństwie, a jednak wydawało mu się ono lepszem, niż niejedno, co się mogło stać. Po kilku minutach wyszli. Jechał sam, jak się umówili, i obserwował latarnie powoziku przed sobą. Ogarnęło go dziwne uczucie straty. Czuł, że Dorjan Gray nigdy nie będzie dla niego tem, czem był. Życie wtargnęło pomiędzy nich... Pociemniało mu przed oczyma, a rojne, oświetlone ulice znikły z przed jego spojrzenia. Gdy dorożka zatrzymała się przed teatrem, miał uczucie, jakby się postarzał o kilka lat.