<<< Dane tekstu >>>
Autor Natalia Korwin-Szymanowska
Tytuł Posłannictwo
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
POSŁANNICTWO.


Zwycięscy pruscy obiegli Paryż.
Był to po Sedanie i Metzu cios spodziewany, a jednak tak straszny, iż żałobą okrył kraj cały. Pierwsza pikielhauba ujrzana tu, u serca Francji, stawała się obelgą, hańbiącym policzkiem, wymierzonym zgnębionemu narodowi. W mieście też olbrzymiem, wrzącem i kipiącem od skoncentrowanego życia, czułeś ruch taki, jaki widuje się na wielkich pogrzebach. Przy ponurym marszu, przez świst niemieckich kul wygrywanym, chowano chwałę, jedność i dumę narodu; szary całun smutku pokrył wszystkie oblicza, w mieszkaniach zaś i na ulicy wstrząsające rozgrywały się sceny. Nędzarze i bogaci bratali się dnia tego w poczuciu wspólnej krzywdy i niedoli, w świadomości obowiązku, jaki ona im nakazywała.
W jednym z wytwornych domów przy Faubourg St. Antoine, kołyska niemowlęcia zgromadziła po raz ostatni całą rodzinę.
Na miękkim puchu i koronkach spało delikatne różowe maleństwo, nie przeczuwając, iż nad drobną jego główką i buzią do listka róży podobną, łączyły się w tej szczytnej chwili wiekuistego może rozstania wszystkie nadzieje i marzenia dwóch pokoleń. Po lewej stronie kołyski pochylał się krzepki jeszcze, 60-cio letni mężczyzna, w mundur gwardji narodowej przybrany, po prawej stała córka jego, a matka dziecięcia, wsparta o ramię męża, gwardzisty również, który wraz z teściem miał za chwilę iść na plac boju. Czekający opodal, a w takiżsam mundur przybrany stary sługa, szedł razem z panami walczyć za wolność i jedność Francji.
— Męstwa, odwagi — mówił młody człowiek, tuląc płaczącą żonę do piersi — odwagi, najdroższa! Wrócimy zwycięscami. Dziś pierwsza wycieczka przeciw butnym Niemcom. Pomnij, żeś żoną żołnierza, który za kraj swój ukochany bić się idzie.
Vive la France! dobiegł w tej chwili z ulicy okrzyk pełen zapału.
— Niech żyje Francja, wolna i niepodległa! — powtórzył z ogniem starzec, stojący po drugiej stronie kołyski. — Czy słyszysz, Susette, wszak hasło to łzy twe wstrzymać powinno.
— Bądź zdrowa, ukochana! — mówił mąż, wśród gorących pocałunków. — Bądź zdrowa, dzielna i odważna, jak na żonę Francuza przystało. Wszak i dla nas jeszcze dni tryumfu, dni szczęścia powrócą. Tymczasem zaś strzeż naszego dziecięcia, a gdybym zginął, pomnij miłość Francji wszczepić w jego serce, pomnij, że idea, za którą krew przelewamy, ma być pierwszym celem w jego życiu. Bądź mu mistrzynią, najdroższa, jak mnie nią byłaś, bądź nie matką, lecz przedewszystkiem Francuzką, nienawidzącą Prusaków...
Mówił z takim ogniem, że zapał ten i ją uniósł, miejsce zaś rozpaczy, wiara i ufność zajęły.
Kilka pocałunków, jeszcze jeden okrzyk: Vive la France! i młoda kobieta sama pozostała.
Nie, nie sama. W kołysce spało jej dziecię.
Była mężną i Francuzką, po upływie godziny też łzy jej obeschły prawie. Wierzyła już, że mąż i ojciec powrócą sławą okryci, że najezdca, mężnie odparty, pierzchnie, że nad słoneczną jej ojczyzną, wolność, swoboda i szczęście zajaśnieją na nowo. Rozmarzona, wpatrzona w dziecinę swoją, słyszała wciąż jednak słowa męża, który jej kazał miłość i dobro Francji, jako cel najwyższy wpoić w młodziutkie serce. Tak, ale wszak Renée jest dziewczynką. Jakżeż więc może życie swe krajowi poświęcić, jak będzie prowadzić dzieło ojca? On mężczyzna walczy za wolność Francji, ona, kobieta, krwi za nią przelać nie może. Chcąc więc dalej dzieło ojca prowadzić, będzie chyba idee jego tak rozpowszechniać, by do rdzenia narodu doszły.
Rozmarzona, pochyliła się nad śpiącem maleństwem.
— Czy słyszysz, Renée, jak trudną ojciec wyznaczył ci rolę? Masz miłość ojczyzny, masz upajającą go ideę wolności, równości i braterstwa, tak z czasem rozszerzać, by objąwszy najszersze koła, ciemne nawet przeniknęła masy, Francji naszej sławę i wielkość zapewniając. I matka upojona, snuła dalej złotą przędzę marzeń o przyszłości dzieciny.
— Apostolstwa dziś nie ma — mówiła. — Nauczycielstwo małą tylko garstkę da jej adeptów. A więc, Renée moja, pisarką, wielką pisarką będziesz.
Maleństwo otworzyło w tej chwili szafirowe oczęta i uśmiechnęło się rozkosznie. Zuzanna pochwyciła je w objęcia.
— Będziesz autorką, wielką, szlachetną, rozumną, szerzącą cześć dla wszystkiego, co zacne, co Francją, za którą ojciec twój i dziad krew oddają, podnieść i uszczęśliwić może. Cały ich zapał, cały ogień święty, w ciebie przeleję. Wszak ludzie mówią, że talent jest owocem długiej cierpliwości, zresztą ja go wymodlę dla ciebie!
Vive la France! — rozległ się w tej chwili, z hukiem bomb zmieszany, okrzyk na ulicy.
Kobieta dziecinę do piersi przytuliła.
— Renée moja, oni tam śmierci zaglądają w oczy, a ja tu siedzę bezczynnie. O, dziecię, ja cię od takiego ocalę losu. Ty bić się za ojczyznę nie możesz, lecz możesz walczyć za nią. Pióro, to służba publiczna, to szeregi wojskowe dla kobiety. Pisarką będziesz!
Wtem drzwi szarpnięto gwałtownie, na progu zaś stanął stary sługa, z włosem rozwianym i okiem błędnem. W ręku jego widniała miniatura kobiety i chustka krwią zbroczona. Portret ten, Raul miał na piersiach. Zginął! Zginęli obaj, mąż jej i ojciec, pierwszy kartacz zabił ich razem. Konał po bohatersku, zalecając, by dziecię jego w miłości dla Francji chowała. Poczem z okrzykiem: Vive la France! ostatnie wydał tchnienie.
Blada, z bólu skamieniała, patrzy na posła, hiobowe niosącego wieści. Pruski najezdca wydarł jej wszystko: męża, ojca, świat cały! Żołnierz tymczasem, miniaturę i chustkę w krwi zbroczoną, wyciąga z jękiem ku niej. Ten jęk, ta krew, jak uderzenie piorunu, lwicę mścicielkę w niej budzą. Chwyta portrecik i, osunąwszy się przy kołysce, palce dzieciny na świeżej jeszcze krwi opiera.
— To twoje krzyżmo — woła — twoje namaszczenie! Ty pomścisz umarłych, kończąc, co oni zaczęli. On chciał, byś życie Francji poświęciła. Pamiętaj, że palce twe, krwią ojców namaszczone, zamienią pióro w oręż, którym pomścisz śmierć ich, niecąc w piersiach miljonów miłości do świętej sprawy i wywołując na ich usta okrzyk: Niech żyje Francja, wolna i niepodległa! Jasnowidzeniem tem, czy wysiłkiem woli wyczerpana, młoda kobieta bez zmysłów runęła na podłogę.

Warszawa.Anatol Krzyżanowski. (Natalja Krzyżanowska).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Natalia Korwin-Szymanowska.