Z czasów pańszczyzny

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maksymilian Leitgeber
Tytuł Z czasów pańszczyzny
Podtytuł (Wspomnienie)
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z CZASÓW PAŃSZCZYZNY.
(WSPOMNIENIE).


1.
NA WSI.

Niegodziwy ten Kirkor[1], w tak ponętny sposób zmusza prawie do kupienia „Mizerablów“, a do Wilna 12 mil zakazanej drogi! Za dziesięć dni moje imieniny, goście się zjadą, będą rozmawiali o literaturze, o nowych, dziełach, a ja nieszczęśliwa nie będę umiała ust otworzyć o najnowszym utworze Wiktora Hugo“ — i drąc z gniewu chusteczkę i nieszczęsnego „Kurjera Wileńskiego“, rozpłakała się panna Jadwiga, rozpieszczona jedynaczka pani sędziny, właścicielki dóbr Grzybowskich.
Głośny płacz, któremu towarzyszyło silne tupanie obu stopami (a wiadomo, że Litwinki mimo piękność twarzy, cudny wyraz oczu, i kształtną kibić, małością stóp nie grzeszą!) przywołał przestraszoną panią sędzinę.
— Cóż ci, kochanie? — pytała, głaszcząc Jadwisię, stroskana matka.
— Och! ten Kirkor! chcę mieć „Mizerablów“, a do Wilna tak daleko.
— Nie rozumiem, musi, że będzie, chcesz co z Wilna kupić, ta i poszlij Pawluka, zalega z pańszczyzną — ciągnęła z litewska pani sędzina.
— To chłop silny zdrowy, za 5 dni wróci, a konia szkoda, mogliby go ochwacić, przepędzić.
Rozpromieniła się Jadwisia, siadła do biurka napisać zamówienie do księgarni Zawadzkiego, a tymczasem zwołano Pawluka.
W siwą ubrany sukmanę, wszedł Pawluk do pokoju, a dowiedziawszy się, iż ma natychmiast ruszać w drogę, zbladł jak chusta, ukląkł przed sędziną i załamując ręce, błagał: Jaśnie Pani, poślijcie tą razą innego, mnie żona ciężko chora, może i jutra nie dożyje, pańszczyznę później odrobię, ale teraz Jaśnie Pani...
— Ot! durny, zwarjował — przerwała sędzina — oddam cię do stanowego, to bunt! Zona mu chora! dzisiaj i chłopi już chcą chorować! Zresztą tem lepiej, pospieszysz się, prędzej wrócisz.
Chciał Pawluk, biedny poddany, prosić, lecz u sędziny niktby nic nie wyprosił; trudno: zabrał list i pieniądze, wstąpił do chaty po kij, czystą bieliznę i wojłok, wejrzał na leżącą bez przytomności żonę, na drobne dzieci, a zdając wszystko na boską opiekę i pomoc starej babki, ruszył do Wilna.
Nawiasem powiem czytelnikom, iż Jadwisia, mimo wiedzy matki, pospieszyła z pomocą do tej chaty.



2.
W KSIĘGARNI.

W przeciągu 24 godzin, korzystając częściowo z łaskawości litościwych, dążących wozem również ku Wilnu, stanął Pawluk głodny, zbity forsowną drogą, w starej księgarni Zawadzkiego, w pałacu biskupa Krasińskiego. Drżącą ręką zdjął czapkę, oddał list i pieniądze w ręce kasjera Downarowicza, lecz zgięły się pod nim nogi i prawie bezwładny padł na podłogę.
Poczciwy Downarowicz orzeźwił go wodą i tabaką, a mnie oddał list do ekspedycji. Ponieważ to była książka francuska, a dzieła zagraniczne sprzedawano tylko w nowej księgarni, przeto wypisałem karteczkę i wysłałem z nią służącego księgarni, Emeryka Zaleskiego.
Była to prawie lekkomyślność z mej strony przerywać dolce farniente herbowemu Emerykowi, i to dla chama; ale słuchać musiał.
Downarowicz tymczasem wypytywał Pawluka o wszystko, o stosunki w Grzybowie, o powód osłabienia, o chorobę żony.
Przysłuchiwałem się tem u ciekawie i sądziłem, iż najstosowniejszem dla chorej lekarstwem byłaby, prócz środków przeczyszczających, chinina, lecz bez recepty chininy w aptece nie wydanoby. Rozmyślając, jak temu zaradzić, spostrzegłem przechodzącego mimo księgarni Podbereskiego. Niegdyś bogacz, znany i w literaturze (więcej przez brata), wówczas jednak nędzarz, zaledwie lichym, podartym okryty łachmanem, dumny, jak na ex-magnata przystało, groźny i wzrostem i dziadowskim koszturem, rezydent OO. Bernardynów, u których miał swoją celę, kęs strawy, kielich nalewki albo węgrzyna — to jego fotografja.
Znałem go dobrze, bo czasami raczył do mnie zaglądać na kawior i herbatkę z rumem, poprosiłem go przeto, by kupił dla mnie chininy.
— C-o-o-o? ja, ja, mam tobie kupować? — pytał z oburzeniem Podbereski.
— Nie gniewaj się, książę, — szepnąłem błagalnie — to dla ładnej kobiety.
Uderzyłem w najsłabszą stronę Podbereskiego; nie badał więcej, lecz ochotnie przyniósł żądane lekarstwo — jemu wydanoby w aptece chociażby strychniny.
Pouczyłem Pawluka, ile ma dać pigułek, w jakim czasie proszek; nadto dał mu Downarowicz na koszt handlu złotówkę i wyprawiliśmy nędzarza razem z paczką „Nędzników“.



3.
REZUREKCJA.

Z kościołów wileńskich najsolenniej dla prostaczków obchodzono uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego u OO. Bernardynów. Tłumy pielgrzymów aż ze Zmujdzi zbierały się na ten dzień do Wilna. Nabożni pielgrzymi zalegali z jednej strony ulicę Ostrobramską, z drugiej Snipiszki, a nad wieczorem mały plac między kościołkiem Ś-tej Anny a Bernardyńskim trudno było przebyć. Żmujdzkie: „ir pogarbiutas Josusas Christusas“ krzyżowało się z naszem „na wieki wieków“.
Niepodobnem było przecisnąć się przez tłum, lecz obeznany z miejscowością, obszedłem przez ogród botaniczny i maleńką furtką pod górą Batorego wszedłem do ogrodu Bernardyńskiego, stamtąd zaś przez klasztor do kościoła, a raczej do kaplicy, na prawo od wielkiego ołtarza.
Uroczyste nabożeństwo przerwało nagłe, rozmyślne zagaszenie światła; z poza ołtarza, nad grobem Chrystusa Pana, rozległ się odgłos grzmotu wywołanego blachami, a ciemność ogólną przenikały sztuczne błyskawice. Przestraszony gmin rzucił się na kolana; płacz, jęk powstał nie do opisania; grzmot nie ustawał, błyskawica goniła za błyskawicą. Przez klęczący ten tłum kroczył pospiesznie jakiś wieśniak, wskazując na mnie towarzyszącej mu kobiecie palcem.
Sądziłem, iż chcą mi wymierzyć doraźną egzekucję za nieokazaną obawę przed sztucznym grzmotem, chciałem uciec, lecz z pod ściany ruszyć się nie mogłem, skamieniałem prawie; lecz, mój Boże, jakżeż się pomyliłem! Ów wieśniak rzuca mi się do nóg, kobieta całuje ręce: „Paniczu, to żona, co ją od śmierci uratowałeś“.
Poznałem, to był ów Pawluk ze swoją żoną.
W tej chwili rozpalono na nowo światła, ruszyła procesja, a ja korzystając z niej, wycisnąłem się z kościoła, za mną obydwaj Pawlukowie.
Przybyli oni umyślnie 12 mil, by podziękować za proszek chininy! W podarunku przynieśli mi garnuszek miodu i 2 mendle jajek, które Emeryk łaskawie przyjął.
W październiku tegosamego roku, na kilka dni przed Św. Jadwigą, przysłano Pawluka po dwie pary rękawiczek; odwiedził mnie znowu, a w dowód pamięci przyniósł garnuszek miodu i dwie kopy świeżych orzechów. Zaprosiłem Podbereskiego na orzechy z miodem, lecz skoro się wygadałem, że to remuneracja za ową chininę, nie chciał jeść i przez cały miesiąc srożył się na mnie, iż śmiałem jego, — „księcia“ — użyć za posłańca dla chłopki!
Stracił do mnie zaufanie, nie pomogła ani nalewka, ani świeży kawior. Dopiero w styczniu 1863 r., na wyjezdnem w strony rodzinne, pogodził się ze mną i nawet na dworzec mnie odprowadził.

Poznań.Maksymiljan Leitgeber.








  1. Redaktor i wydawca ówczesnego „Kurjera Wileńskiego“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maksymilian Leitgeber.